Więcej

    Qui bono?

    Litewski resort obrony zapowiedział kroki na rzecz zakupu wyposażenia dla batalionu czołgów na kwotę 2 mld euro. Oznacza to, że według standardów krajów NATO powinniśmy kupić 50–60 maszyn plus pojazdy obsługi, logistyki, szkoleniowe, a także zapasy amunicji.

    Jest to bardzo poważny wydatek. Jak mówi ekspert w sprawach uzbrojenia, poseł Artur Płokszto: jeśli kraj ma czołgi – to oznacza, że ma wszystko, jeśli chodzi o uzbrojenie. Czy jednak naprawdę mamy wszystko? Obrona powietrzna, lotnictwo, marynarka, kontrola przestrzeni komunikacyjnej – to są rzeczy, które na wyobraźnię oddziałują o wiele słabiej niż czołgi, ale są nie mniej ważne. Praktyka rosyjskiego najazdu na Ukrainę pokazuje, że bez tych wszystkich elementów czołgi stają się dość bezbronne. Ale na razie nie ma w przestrzeni publicznej dyskusji na ten temat, ani nawet w kwestii tego, jakie i od kogo czołgi kupimy – a to chyba decyzja na tym etapie najważniejsza. Jednym z pytań, które należy stawiać, jest następujące: czy w razie wyboru niemieckich czołgów Leopard nie byłaby to decyzja motywowana nie tyle merytorycznie, ile po prostu forma „zapłaty” za mityczną już niemiecką brygadę, którą nasi germańscy sojusznicy zobowiązali się rozlokować na terenie Litwy w ramach wschodniej flanki sił NATO? Wiadomo, że część niemieckich polityków od ponad roku robi wszystko, żeby tylko się z tego zobowiązania nie wywiązać albo jego zrealizowanie maksymalnie odłożyć w czasie, być może licząc, że wydarzy się coś, co spowoduje, że nie trzeba będzie danego słowa honorować.

    Nie jest tajemnicą, że alternatywą dla niemieckiej brygady może być ściślejsza współpraca z Polską. Sąsiad to bliższy.

    Czy to pytanie jest stawiane? Czy ktoś pyta o alternatywy? Nie jest tajemnicą, że alternatywą dla niemieckiej brygady może być ściślejsza współpraca z Polską. Sąsiad to bliższy, a w chwili obecnej także relacje między głowami państw są bardzo dobre, co gwarantuje istnienie woli politycznej po polskiej stronie, by obronność Litwy wzmocnić. Zwłaszcza że to byłoby też wzmocnienie bezpieczeństwa polskich granic, w czym Polska ma żywotny interes (Niemcy po prostu takiego interesu nie mają, gdyż nie graniczą z Litwą ani nie są narażeni bezpośrednio na zagrożenie rosyjskie). I w takiej sytuacji wyskakiwać zaczynają z marginesu rzeczywistości działacze, którzy porównują Wileńszczyznę do Donbasu, rozniecają waśni narodowościowe i mienią się patriotami, chociaż ograniczają swój „patriotyzm” do polonofobii. Czy naprawdę czynią to z miłości do ojczyzny?


    Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 30 (87) 29/07-04/08/2023