Więcej

    Co nas łączy z filomatami?

    Październik nie budzi w naszym społeczeństwie jakichś powszechnych skojarzeń kulturowych, raczej jedynie estetyczne. A krzywdzimy siebie tym brakiem, nawet nie zdając sobie z tej krzywdy sprawy. Jest to bowiem miesiąc powstania w 1817 r. Towarzystwa Filomatycznego, założonego właśnie w Wilnie przez sześciu studentów i absolwentów Uniwersytetu Wileńskiego. Byli to: Józef Jeżowski, Adam Mickiewicz, Onufry Pietraszkiewicz, Erazm Poluszyński, Brunon Suchecki oraz Tomasz Zan. Inni filomaci, wśród których znaleźli się m.in.: Aleksander Bohatkiewicz, Aleksander Chodźko, Jan Czeczot, Ignacy Domeyko, Józef Kowalewski, Franciszek Malewski, Jan Sobolewski – to przecież też ludzie nasi, ze stron naszych i z nami związani.

    Jaka jednak wiedza o filomatach uznana może być za powszechną? O ich procesie, kierowanym przez zbrodniczego Nowosilcowa? O Celi Konrada? A może o programie Towarzystwa, prawdziwie rewolucyjnym na swoje czasy – ale czy i nie na współczesne? Towarzystwo Filomatyczne w swoim programie miało kształtowanie charakterów ludzi i rozwój cnót moralnych, zwalczanie społecznego egoizmu, ale także promocję zakładania szkół, zwłaszcza w małych miejscowościach, rozwój czytelnictwa. Były to postulaty nie tylko postępowe i szlachetne, ale w dobie zaborów uznane za rosyjskich okupantów także za rewolucyjne i antycarskie.

    A jak byłby oceniony program filomatyczny współcześnie? Czy w czasach otwartego promowania społecznego egoizmu jako najwyższej cnoty, czynienia ze słabości – tożsamości, ze szlachetności – słabości, a z nauki – zabobonu, program filomatów nie jest antysystemem? Czy w dobie przestrzeni społecznościowych, zwalczających wgłębianie się w tekst i algorytmów promujących kulturę obrazu kosztem słowa pisanego, program filomatów nie jest opozycyjny? Czy w czasach, kiedy szkoły się zamyka, a poczta odmawia dostarczania gazet – postulaty filomatów nie są znów rewolucyjne?

    Od założenia Towarzystwa mija 206 lat – i warto się zastanowić, jak dużo się musiało zmienić, żeby się nic nie zmieniło. Może właśnie znów, wzorem filomatów, należy się stać „kanciastym” – ale i dokonać rachunku sumienia: jak niedaleko odeszliśmy w ciągu tego czasu od „russkiego miru”, w którego okupacyjnych realiach nasza wspaniała młodzież filomacka wznosiła swoje wyniosłe hasła? A może na ile wygodnie się w nim – na zgubę swoją i przyszłych pokoleń – się urządzamy?

    Czytaj więcej: Litewskie odchodzenie z „russkiego miru”


    Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 39 (113) 30/09-06/10/2023