Więcej

    Wielki odkrywca dźwięków. Wspomnienie o kompozytorze Krzysztofie Pendereckim

    Krzysztof Penderecki jest uważany za jednego z największych kompozytorów muzyki poważnej XX w. Gdyby żył, w zeszłym roku obchodziłby 90. urodziny. Ten dzień zapisałby się zapewne jako wielce uroczysty dla melomanów i miłośników jego muzyki zarówno w Polsce, jak i na świecie. 

    Czytaj również...

    Zmarł 29 marca 2020 r. w Krakowie. Tego dnia w w wielu miejscach Polski zapanowała atmosfera przygnębienia i ogólnej ciszy… 

    Pandemia covid-19 zamknęła nas w domach i własnych światach. Nie było więc wielkiej ceremonii pogrzebowej, nie żegnały go tłumy, niemożliwy do przeprowadzenia był pogrzeb w formule uroczystości państwowych. Swoją drogą, czy to nie paradoks, że nie muzyka, ale cisza towarzyszyła odchodzeniu jednego z największych kompozytorów XX i XXI w.? 

    Został skremowany, a urna z prochami mistrza została złożona w kościele św. Floriana w Krakowie, aby tam pozostać do czasu oficjalnego pogrzebu. 2 kwietnia 2020 r., tylko dla najbliższej rodziny, została odprawiona msza pogrzebowa, a na złożenie urny do grobu trzeba było czekać do 29 marca 2022 r., czyli do drugiej rocznicy śmierci.

    Rodzina w życiu kompozytora

    Kompozytor spoczął w nowym Panteonie Narodowym, którym od 2012 r. jest kościół św. św. Piotra i Pawła przy ul. Grodzkiej w Krakowie, w mieście, w którym kompozytor spędził ostatnie lata życia, dzieląc je z ukochanymi Lusławicami.

    Miejsca były ważne dla artysty, ale jak podkreślał, w życiu miał dwie prawdziwe miłości, muzykę i rodzinę, z wierną mu i oddaną żoną Elżbietą. Razem spędzili niemal 60 lat. Ci, którzy byli blisko pary, mówią: „Rzadko można spotkać tak doskonale dobrane małżeństwo”. O ich wspólnie spędzonych latach, o historii swojej rodziny i miłości do muzyki, opowiada sam kompozytor w swojej biograficznej książce „Pendereccy. Saga rodzinna”. W rozmowie z Katarzyną Janowską i Piotrem Mucharskim odsłonił mniej znane, bardziej prywatne strony swojego życia. Wspomina młodość i początki międzynarodowej kariery, opowiada o swojej fascynacji awangardą i powrocie do źródeł.

    Penderecki dużo uwagi poświęca historii swojej rodziny. „W domu moich dziadków najważniejsze były Polska, rodzina, Pan Bóg. W tej kolejności, mimo że dziadek był gorliwym katolikiem” – wspominał. Wszyscy bracia jego matki walczyli na wojnie. Jeden z nich, Mieczysław Berger, padł ofiarą zbrodni katyńskiej, najmłodszego Stefana Niemcy rozstrzelali na Pawiaku w Warszawie.

    Jako dziecko Penderecki był bardzo związany z dziadkami, jego babcia była Ormianką, a dziadek Michał – Niemcem. Pan Krzysztof bardzo cenił sobie te ormiańskie korzenie po babce Stefanii, która urodziła się na terenie dzisiejszej Ukrainy, na południe od Stanisławowa. Gdy miała 16 lat, poznała dwa razy starszego od siebie Michała Pendereckiego. Rodzice nie zgadzali się na ślub, więc krewki narzeczony porwał ukochaną i wywiózł z Kresów w głąb Polski, gdzie się pobrali.

    Jako para dziadkowie byli bardzo dobrani, obydwoje fascynowali się grecką kulturą i literaturą. Dlatego, jak podkreślał pan Krzysztof we wspomnieniach z dzieciństwa, wychowywany był w tradycji śródziemnomorskiej, gdzie głównymi wartościami były: uczciwość i szlachetność, artystyczne piękno, prawda i mądrość.

    W 1988 r. powstał film dokumentalny o Krzysztofie Pendereckim, w którym widzimy jeszcze żyjącą mamę artysty wspominającą, że syn był uroczym dzieckiem, którym wszyscy się zachwycali. Miał kręcone jasnoblond loki i już jako niespełna roczny chłopiec wsłuchiwał się w muzykę Fryderyka Chopina, która wydobywała się z domowego patefonu. Reagował na nią w sposób niepasujący do małego dziecka. Muzyka robiła na nim tak silne wrażenie, iż mama bała się, że się rozchoruje. Nie zdawała sobie wówczas sprawy, że jej syn będzie kiedyś wielkim kompozytorem, drugim po Chopinie sławnym Polakiem, którego muzyka popłynie na cały świat. 

    Czytaj więcej: Na urodzinach Chopina

    Muzyczne doświadczenia małego Krzysztofa

    Już od najmłodszych lat miał styczność z instrumentami. Jako kilkulatek uczył się gry na skrzypcach, które dostał od ojca. Jak wspominał, z rodzicami nie było dyskusji. Ojciec, który sam grał na skrzypcach, był wymagający, wynajął nauczyciela i mały Krzysztof musiał ćwiczyć. Nie przepadał za tymi długimi ciągnącymi się całe godziny lekcjami, ale rozumiał dźwięki wydobywające się z tego instrumentu. „Największe, najmocniejsze instrumenty to: skrzypce i klarnet, żaden instrument nie daje więcej dźwięków, nie da się ich po prostu wydobyć”. 

    Próbował też gry na fortepianie, ale szybko zrezygnował, gdyż jak mówił: „Wydobycie czystego dźwięku z fortepianu nie stanowi żadnego problemu, może to zrobić nawet niemowlak; natomiast wyciągnięcie harmonicznego dźwięku spod strun skrzypiec stanowi nie lada wyzwanie”.

    Gdy był trochę starszy, zafascynowały go instrumenty dęte, gdyż naprzeciwko domu, w którym mieszkali z dziadkami, w rodzinnej Dębicy (gdzie się urodził), stacjonowało wojsko, a w nim grały dwie orkiestry. I jak podkreślał, już wtedy dostrzegł moc dętych blach, które później stały się ważne w jego symfoniach. Samo miasto Dębica wywarło wpływ na jego muzykę. Było to małe, peryferyjne żydowskie miasteczko, w którym większość stanowili Żydzi. Życie toczyło się tam spokojnie, przepełnione zwyczajami i kulturą chasydzkich mieszkańców. Stąd pochodzą wszystkie żydowskie echa, które regularnie powracały w twórczości Pendereckiego.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Dźwięki dzieciństwa pozostały z nim na całe życie

    Jeszcze w latach gimnazjum zachwycił się Bachem i to zmieniło jego stosunek do muzyki, zaczął ją analizować na swój sposób i bardzo chciał być wirtuozem. Zaczął sam pisać muzykę pod Wieniawskiego, Paganiniego, to byli wówczas jego mistrzowie. Chociaż, jak przyznaje, jako skromny student krakowskiego konserwatorium, dorabiał sobie, „chałturząc” na imprezach, weselach, ku przerażeniu ojca, który bał się, że się rozpije. Jednak to był tylko taki epizod młodzieńczej fantazji.

    Jego odkryciem i zachwytem była awangarda lat 50., która przyszła z Zachodu, i gorszyła, ale on z niej czerpał wprowadzając nowe elementy, które budziły skrywany zachwyt kolegów kompozytorów. Drażniły i bulwersowały… 

    Krzysztof Penderecki muzykę traktował najpoważniej na świecie. Muzyka poważna stanowiła istotę jego życia. Studiował kompozycję prywatnie u Franciszka Skołyszewskiego, a następnie w latach 1955–1958 u Artura Malawskiego w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie. Notabene w 1958 r. został wykładowcą kompozycji w tej macierzystej uczelni (a od 1972 do 1987 r. pełnił funkcję rektora). Dużo pisał, tworzył.

    Pierwsze sukcesy 

    To był 1959 r. 28-letni Penderecki „wystartował” w II Konkursie Młodych Kompozytorów Związku Kompozytorów Polskich i zdobył wszystkie trzy główne nagrody (pierwszą i dwie drugie). I ten ustanowiony rekord przeszedł do historii, gdyż jurorzy popadli w niemałą konsternację, kiedy zwycięzcą trzech nagród stał się ten sam młody człowiek. Dlaczego tak się stało? Krzysztof Penderecki utwory przesłał anonimowo, planując zagarnięcie wszystkich głównych miejsc w klasyfikacji. To był prawdziwy rekord. Po ogłoszeniu wyników natychmiast wprowadzono poprawkę do regulaminu, że każdy kompozytor może przesłać tylko jeden utwór.

    Ale stało się, Krzysztof Penderecki był niepokonany. Nagrodzone kompozycje to „Strofy” na sopran, głos recytujący i 10 instrumentów, „Psalmy Dawida” oparte na tekstach Jana Kochanowskiego i „Emanacje” na orkiestrę. Oparte na tekstach greckich, perskich i hebrajskich „Strofy” niebawem weszły do programu Warszawskiej Jesieni, najważniejszego w Polsce festiwalu muzyki współczesnej. Od tego momentu Krzysztof Penderecki zdobywał światową sławę.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    „Pisanie muzyki to moje życie” 

    Spędzał często kilkanaście godzin dziennie nad partyturą, i to niezależnie od tego, gdzie był, czy w kraju, czy za granicą, skupić się potrafił podobno wszędzie. Jego pierwsza żona studiowała pianistykę. Pendereckiego dźwięk instrumentu rozpraszał, więc wychodził… do zatłoczonej kawiarni, najczęściej Jamy Michalika. Zawsze siadał przy tym samym stoliku, gdzie, jak wspominają dawni bywalcy, pisał na serwetkach. 

    Osobą, która miała największy wpływ na jego życie prywatne i twórcze była jego druga żona, Elżbieta. Po raz pierwszy spotkał ją, kiedy był w pierwszym związku, a ona miała… 10 lat. Była córką wiolonczelisty Leona Soleckiego i pobierała lekcje fortepianu u jego pierwszej żony.

    Maestro z tego czasu jej prawie nie pamiętał. A ona? „Duży, brodaty, dziwnie ubrany, wydał mi się nawet niesympatyczny, gdy przemykał przez pokój lub gdy czasami otwierał mi drzwi” – mówiła Elżbieta Penderecka. Po latach spotyka go ponownie. Jako kilkunastoletnia panienka siedzi ukryta za kontrabasem, za sceną w Filharmonii Krakowskiej. Jej ojciec pozwalał jej tam być i chłonąć muzykę. Któregoś wieczoru przedstawił ją Pendereckiemu. Podali sobie rękę, ona dygnęła i zaskoczonemu wręczyła kwiaty. Dwa miesiące później spotykają się na wakacjach w Juracie. I tam zapłonęła ich miłość. „Zwariowałem na jej punkcie” – powie po latach Penderecki w wywiadzie. „Była dziewczyną wyjątkowej urody, nieśmiałą i nie zdawała sobie sprawy, jaka jest piękna”. 14 lat różnicy wieku to na dzisiejsze standardy nie jest sensacja, ale jak różne było ich dzieciństwo, ich doświadczenia…

    Ona, urodzona już po wojnie, w 1947 r., nie znała koszmaru okupacji. Jej rodzinny dom w Krakowie był oazą spokoju i muzyki. Słuchało się nie tylko Bacha czy Mozarta, lecz także Beatlesów i Rolling Stonesów. Jednak pani Elżbieta zawsze powtarzała, że muzyka klasyczna jest potrzebna każdemu człowiekowi. I choć nie została wirtuozem fortepianu, bez muzyki życia sobie nie wyobrażała. I to ich łączyło. Wychodząc za mąż za geniusza dźwięków, zdawała sobie sprawę, że musi coś poświęcić. Szybko zrozumiała, że o fizyce jądrowej i karierze naukowej nie może być mowy.

    W zasadzie od początku małżeństwa Elżbieta Penderecka „pracowała” u męża i dla męża. Zajmowała się wszystkim: prowadziła biuro męża, organizowała koncerty, negocjowała kontrakty, dbała o kontakty z mediami, towarzyszyła mężowi za kulisami podczas światowych tournée. Pomagała przepisywać partytury, dbała o garderobę. To ona zajmowała się dziećmi i domem, a właściwie domami – jeden to piękna willa w na krakowskiej Woli Justowskiej, drugi to dworek w Lusławicach w malowniczej Dolinie Dunajca, między Nowym Sączem a Tarnowem.

    Pan Krzysztof był pracoholikiem, pisał partytury, tworzył dzieła, którymi zachwycał się cały świat. Dzisiaj trudno sobie wyobrazić, jak wyglądałaby twórczość Pendereckiego bez obecności Elżbiety Pendereckiej. Wielki kompozytor Witold Lutosławski wzdychał: „Gdybym ja miał taką żonę…”.

    Lusławice centrum muzycznego wszechświata

    Tam pan Krzysztof odkrywa w sobie nową pasję – ogród. Posiadłość ma 16 ha, na niej powstał wielki park pałacowy. W jednej z części ogród ziołowy, arboretum (czyli ogród dendrologiczny, w którym kolekcjonuje się drzewa), w innej ogród chiński ze sztucznym oczkiem wodnym i wyspą, w jeszcze innej wrzosowisko i ogród włoski z tarasami. W 2012 r. powstało tam Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego, spełniło się tym jedno z największych marzeń kompozytora.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Inne marzenie również się ziściło. To jest ten ogród z tysiącem gatunków drzew z całego świata.

    Przyjaciele żartowali, że w Lusławicach częściej można spotkać mistrza z łopatą i sekatorem niż nad partyturą.

    Muzyka Krzysztofa Pendereckiego

    Penderecki wiedział, że nie jest „łatwym” kompozytorem. Że jego utwory nie wpadają w ucho. Mówił: „Gdybym przejmował się tym, co piszą krytycy, nigdy bym niczego nie stworzył”. 

    Nie była mu obojętna sytuacja polityczna w kraju i na świecie. Wielu ważnym wydarzeniom dał piękną, acz trudną oprawę muzyczną. W 1960 r. napisał utwór „Tren ofiarom Hiroszimy”. W 1993 r. na zamówienie miasta Jerozolimy, na trzytysiąclecie Świętego Miasta, skomponował symfonię-oratorium „Siedem bram Jerozolimy”. Dla Polski stworzył „Polskie Requiem”, utwór składający się z kilku potężnych kompozycji poświęconych kolejno: ofiarom Grudnia 1970 („Lacrimosa”, utwór ten skomponował dla Lecha Wałęsy i Solidarności), kard. Stefanowi Wyszyńskiemu („Agnus Dei”), Powstaniu Warszawskiemu i św. Maksymilianowi Kolbemu („Dies irae”) oraz ofiarom Katynia („Libera me, Domine”).

    I pewne jest, gdyby żył, napisałby utwór związany z tragiczną wojną, która dzieje się na Ukrainie, przy polskiej granicy…


    14 lipca 2021 r. z Inicjatywy Instytutu Polskiego w Wilnie w Ogrodzie Botanicznym Uniwersytetu Witolda Wielkiego w Kownie został uroczyście zasadzony dąb upamiętniający polskiego kompozytora Krzysztofa Pendereckiego.

    Czytaj więcej: W Kownie zasadzono dąb pamięci kompozytora Krzysztofa Pendereckiego


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 11 (33) 23-29/03/2024

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Stary Sącz, miasto Sądeckiej Pani – węgierskiej księżniczki, która została świętą

    Już patrząc z daleka na miasto skryte w zieleni pól i łąk, wiedziałam, że czeka mnie niezwykła przygoda, którą zapowiadały wieże świątyń i mury obronne wokół ogrodu klasztornego, urocze kamieniczki, brukowane uliczki, no i wszechobecne ślady św. Kingi, Sądeckiej...

    Nowa Huta – jak powstawała duma PRL-u

    W czerwcu 1949 r. rozpoczęła się budowa Nowej Huty, najbardziej reprezentatywnego dzieła socrealizmu w Polsce. Miasto powstało nieopodal starego Krakowa i mimo tej bliskości przez lata dzieliła je „przepaść”. Dziś Nowa Huta jest dzielnicą Krakowa i odzyskuje utraconą pozycję. Powstało...

    Czy Wilno pokocha pisarkę, która to miasto ukochała?

    Brenda Mazur: Pani książki same przez siebie mówią o tym, że Wilno i Wileńszczyzna zauroczyły Panią. Jak to się zaczęło? Ewa Sobieniewska: Sama pochodzę z małego polskiego miasteczka w województwie świętokrzyskim, ale w moim rodzinnym domu pełno było Wilna i...

    Każdy dzień na wagę złota: o tych, którym śpieszno na świat, czyli o wcześniakach

    Pod wpływem tego radosnego, ale i zarazem dramatycznego wydarzenia, uświadomiłam sobie, jak ważny jest każdy dzień bycia „dłużej w brzuchu mamy”, jak istotne jest każde 100 gramów wagi noworodka, gdyż to właśnie do samego końca całego procesu ciąży kształtuje...