Pierwsza książka Joanny Jax, pt. „Dziedzictwo von Becków”, pojawiła się na rynku wydawniczym w 2014 r. i od razu podbiła serca czytelników. Część druga, „Piętno von Becków” (2016), ugruntowała jej pozycję jako pisarki.
Akcja tych poruszających opowieści, pełne dramatycznych momentów, o zawiłych losach polskiej nauczycielki i niemieckiego oficera SS oraz ich potomków, rozgrywa się w ciągu 80 lat. Powieści przenoszą czytelnika z przedwojennego Wolnego Miasta Gdańsk i pruskiej arystokratycznej posiadłości w Szlezwiku- Holsztynie do wojennego Krakowa, powojennego Berlina i Warszawy, następnie do prowansalskiej wsi i Paryża lat 60., aż wreszcie do Polski po roku 1989.
Od momentu ukazania się tych powieści na rynku wydawniczym popularność autorki nie gaśnie. W swoim dorobku ma ona 43 wydane książki i milion wznowień.
Brenda Mazur: Pani Joanno, jak zaczęła się Pani przygoda z książką? Czy jako dziecko była Pani molem książkowym?
Joanna Jax: Zdecydowanie można mnie tak nazwać. Nauczyłam się czytać dość wcześnie, bo miałam niespełna 6 lat, a pierwszą powieścią, którą przeczytałam, była „Karolcia” – książka mojego dzieciństwa, o dziewczynce, której codzienne życie zmieniło się nagle, gdy w dziurze pod podłogą znalazła niebieski koralik i okazało się, że ma on moc spełniania życzeń…
I wiele życzeń w Pani życiu się spełnia, bo chociaż początkowo nic nie wskazywało na to, że zostanie Pani pisarką (studia techniczne, praca w korporacji), to po latach jak perła rozbłysła Pani, stając się znaną powieściopisarką – kochającą swój nowy zawód, który stał się pasją, daje satysfakcję i radość. Na spotkaniach autorskich po Pani książki ustawiają się kolejki, niecierpliwie czekając na podpis i licząc na kolejne tomy…
Moje marzenie, aby zostać pisarką, objawiło się w wieku 14 lat, kiedy przeczytałam powieść amerykańskiej pisarki Margaret Mitchell pt. „Przeminęło z wiatrem”, ukazującą burzliwe losy córki plantatora bawełny, Starlett O’Hary, jej miłosne perypetie z Rhettem Butlerem na tle wojny secesyjnej. Wówczas zainteresowała mnie również historia. Dramatyczny przebieg tej wojny, pożar Atlanty, utrata wygodnego życia i domu, w którym żyła bohaterka, tak mnie zakręciły, że zaczęłam inaczej patrzeć na czytane książki.
Miłość do historii całą mocą odezwała się jakieś dwadzieścia parę lat temu, kiedy przemyśliwałam moją pierwszą książkę, osadzoną w czasach historycznych. Musiałam się do niej przygotować: wtedy to kupiłam moje pierwsze książki, takie stricte dokumentalne, biograficzne. To była miłość od pierwszego przeczytania i od tego momentu jestem absolutnie zafascynowana historią – i to jest obecnie 90 proc. książek, jakie czytam.
Ale żeby była jasność: piszę dla osób, które nie lubią historii [śmiech].
Bo historia – przynajmniej dawniej tak było – to był przedmiot, który wymagał wkuwania dat i uczenia się dziesiątków niepotrzebnych nazwisk, bez wnikania w kontekst wydarzeń. No i przekazywanie tylko jednej, jedynej historycznej prawdy… Ale gdy śledzę odzew czytelników i atmosferę spotkań z nimi (chociażby dzisiejsze w Wilnie), to widzę, jak Pani zaraża historią i zadawane pytania właściwie dotyczą głównie historii.
Ta przemycona w ludzkich losach, perypetiach bohaterów chyba najlepiej dociera do odbiorcy i jest w stanie najbardziej zainteresować. Wielu czytelników mi mówi, że po przeczytaniu książki czy nawet w trakcie czytania sięga z ciekawością do źródeł, aby pogłębić wiedzę. I to jest naprawdę miłe.
Poza tym nadal się z tym spotykamy, że w historii obowiązuje poprawność historyczna. Przypisuje jej się jedną niepodważalną prawdę, a w życiu tak nie jest. Życie nie jest czarno-białe ani nie ma ludzi tylko dobrych czy tylko złych. Tak, historia mnie intryguje i ciekawi. Stała się dla mnie inspiracją do powstania wielu moich książek. Gdy czytałam o jakichś wydarzeniach historycznych, rodził się we mnie pomysł na książkę, na wątek, na opowiadanie.
Zauważyłam, że największe zainteresowanie budzi „Saga wołyńska” – kawał niełatwej polskiej historii – której akcję rozpoczyna Wielki Głód na Ukrainie. Na pewno stała się ona aktualna z uwagi na toczącą się wojnę i bieżące wydarzenia. Bo to, co się dzieje w historii, nie dzieje się bez przyczyny. I to, co obserwujemy dzisiaj, i te wydarzenia, które miały miejsce dawniej, możemy lepiej rozumieć, pojąć, znając historię. Mówi się, że historia jest nauczycielką życia, i należy żałować, że wielu polityków, dyplomatów nie bierze przykładów z tej historii.
Premiera pierwszej części „Sagi wołyńskiej” przypadła na marzec 2022 r., czyli niecały miesiąc po wybuchu wojny na Ukrainie.
Tak, to był bardzo niezręczny moment. Książka już wyjeżdżała z drukarni, gdy 24 lutego wybuchła wojna. I to, co miało być wielką radością – bo premiera dla autora książki to zawsze wydarzenie wzniosłe – stłumiło mój entuzjazm, zaczęło wydawać się takie trochę nie na miejscu. Chociaż było to o tyle „bezpieczne”, że w tym pierwszym tomie ja bardzo dużo miejsca poświęciłam Wielkiemu Głodowi na Ukrainie. Natomiast w połowie roku miała się ukazać druga część, pt. „Wojna”, no i zastanawialiśmy się z wydawcą, czy nie poczekać. Ale pomyślałam sobie: „To jest historia, my tej historii nie zmienimy, nawet nie wiadomo jakbyśmy chcieli, i nie ma powodu, abym musiała powiedzieć moim czytelnikom, że na następną część mają poczekać, aż się ta wojna skończy”. No i zaryzykowałam… Spotkałam się oczywiście z nieprzychylnymi opiniami na temat jej pisania, ale cóż, to jest historia.
Pani książki to nie tylko romantyczne wątki pełne miłości, lecz także kawał ważnej historii, ale przede wszystkim – wartości ludzkich zachowań. Tam nie ma jednoznacznych kolorów: bieli i czerni, dobra i zła. Bohater zmaga się z moralnymi dylematami. I to jest prawdziwe i szczere.
Staram się, aby tak było. Ja po prostu wychodzę z założenia bardzo prostego – nie ma narodów dobrych i złych. Są tylko ludzie. I oni też są dobrzy i źli, mądrzy i głupi. W każdym narodzie są fantastyczni, cudowni, bohaterscy ludzie i są kanalie. Taki już jest ten świat. I jest jeszcze jedna rzecz, że człowiek z perspektywy miękkiej kanapy, ciepłego domu tak łatwo feruje wyroki: ja bym nigdy się tak nie zachował, ja bym nigdy tak nie zrobił. A w życiu jest tak, jak mówi przysłowie: punkt widzenia zmienia się z punktem siedzenia.
Podam taki przykład. Kiedy pisałam w „Zemście i przebaczeniu” o oblężeniu Leningradu, to utkwiło mi w pamięci takie zdjęcie, kiedy leningradczycy – głodni, zmarznięci, okutani, ściśnięci jeden koło drugiego – siedzieli przy długim stole miejskiej biblioteki i czytali książki… I ja myślę, że dzisiaj również jest wielu wspaniałych Rosjan, wielu mądrych ludzi i generalizowanie dzisiaj, że wszyscy Rosjanie są „putinami”, jest nieuprawnione i krzywdzące.
Oczywiście, ja jestem patriotką i kocham swój kraj, ale zdaję sobie sprawę, że to jest skupisko ludzi i wśród tych ludzi są dobrzy i źli.
My, ogólnie, nie lubimy, jak ktoś o nas mówi czy pisze źle. To dotyczy wielu wątków historii, kwestii ukraińskich, żydowskich.
Uważam, że mamy cechę „przeginania” w obie strony. Bo czasami jest tak, że pluje się na nas, mówi się, że jesteśmy współwinni Holokaustu, a my milczymy. To też jest niedobre. Musimy znać swoją historię i umieć powiedzieć: „Tak, tu w tym miejscu to zrobiliśmy, ale w tym – o, przepraszam – nie!”. Tak więc mamy w sobie coś takiego, że z jednej strony klęczymy, występujemy z pozycji takiego maluczkiego, z drugiej zaś – mamy rozbuchane ego, że u nas to sami bohaterowie, sami patrioci.
Rzezi wołyńskiej nie da się oczywiście porównywać z niczym, to było czyste barbarzyństwo. No, ale później była akcja „Wisła”, były obozy przejściowe, jeden w Jaworznie (filia KL Auschwitz), i tam przyjeżdżali ubecy, wyszkoleni w Legionowie, którzy prowadzili wymyślne tortury znane nam z NKWD, po których człowiek był w stanie przyznać się do wszystkiego. Torturowano i zlikwidowano wielu winnych Ukraińców, ale też niewinnych Polaków, z rodzin mieszanych polsko-ukraińskich, Łemków. Były przesiedlenia i do dziś badacze zastanawiają się, czy były one potrzebne.
Czytaj więcej: Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu obchodzony również na Litwie
Jak się pisze książki z tak ciężkim bagażem historycznym?
Nie ukrywam, że kosztuje mnie to sporo emocji, natomiast w moim przypadku najważniejsza jest opowieść, czyli losy bohaterów, ich wybory, ich motywacje, dlaczego w danej sytuacji zachowują się tak, a nie inaczej. Ja jako pierwsza przeżywam ich losy, który są wplecione w historię i oni są dla mnie najważniejsi.
Wchodząc w ich psychikę, próbuję ich zrozumieć. Bo przecież nigdy nie doświadczyłam tego, czego oni: wielkiego głodu, rzezi, obozów, wywózek, tych dramatycznych momentów ich życia.
A wątki historyczne w moich książkach są bardziej przystępne niż, powiedzmy sobie szczerze, w książkach stricte historycznych, tam jest sucha historia. Ja sama je czytam, ale to nie są książki do miękkiego fotela. Czytając książkę o Mao Zedongu, po parunastu stronach już zaczynałam się gubić w tej ilości nazwisk, dat, cytatów przewodniczącego Mao.
Przygotowując się do pisania książki, prowadzi Pani dogłębny research. Korzysta z wielu źródeł, a potem z tego trzeba wybrać to, co będzie ważne dla powieści.
Na przykład jeśli chodzi o Lwów, to posiadam na własność „Kroniki lwowskie”, wiem, co się działo we Lwowie na przestrzeni 15 lat – i wiem, gdzie i kiedy był strajk, ile chleb kosztował, jak wyglądało zwykłe życie w mieście. I musiałam z tych prawie 3 tys. stron dokonać selekcji. Poszłam w kierunku tej ciemnej strony Lwowa, bo my, Polacy, mamy do Lwowa sentyment i upiększamy go we własnych oczach, że tam było tak pięknie. Natomiast Lwów to też miasto ogromnej biedy, niektóre ulice to były mordownie, siedliska bezdomnych – byli tzw. wroniarze, którzy żywili się ptactwem…
Były też sytuacje zabawne, jak przed wybuchem II wojny, mecz pomiędzy Lwowem a Chorzowem, gdzie doszło do przepychanki, która zamieniła się w zwykłą burdę.
Czytałam wiele opowieści ludzi, którzy mieszkali na Wołyniu, którzy przeżyli rzeź wołyńską dzięki swoim ukraińskim sąsiadom. Wielu Ukraińców ma też bardzo małą świadomość tego wydarzenia, które my tak boleśnie (co jest zrozumiałe) odczuwamy. Bo tam w szkołach ich uczono, że to byli Rosjanie przebrani za Ukraińców.
Nie ma jednoznacznych ocen. Tego nauczyło mnie wnikliwe analizowanie historii.
Kresy mają swoją trudną historię, również Kresy północno-wschodnie. Temu poświęciła Pani trylogię „Zanim nadejdzie jutro”. Na przykładzie fikcyjnych losów mieszkańców, pokazuje Pani Wileńszczyznę tamtych czasów, samo Wilno, wojnę, wywózki na Syberię i do Kazachstanu.
Wilno to nasza, Polaków druga perełka z trudną historią. Wy tutaj znacie swoją historię, ja chciałam przybliżyć ją Polakom z Polski, że to Wilno to nie była taka sielanka. Tu nie tylko spacerowało się z tomikiem poezji Mickiewicza czy Miłosza. Tutaj ciągle wrzało. Wilno było wyszarpywane z rąk do rąk. A Litwini? Niektórzy do dziś nie mogą się pogodzić z polskością na Wileńszczyźnie. No i wojna, wywózki, Sowieci. Niestety, Sowieci zrobili wielką krzywdę temu miastu. Nie tylko taką urbanistyczną, lecz także „świadomościową”. Dziś cieszą zmiany, miasto staje się europejskie, wielokulturowe. I mieszka tu wielu Polaków, z których sporo to moi czytelnicy.
Jestem tu już trzeci raz. Pierwszy raz przyjechałam do Wilna po napisaniu książki. Świetnie znałam topografię centrum Wilna (miasto opanowałam na podstawie rocznika statystycznego z 1937 r.). To było miasto z polskimi nazwami ulic i obiektów, więc gdy przyjechałam tu pierwszy raz, to wszystkich zamęczałam np., gdzie jest plac Orzeszkowej. Szukałam też knajpki „Zacisze”, której już nie ma, a która jest w mojej książce. Zachwyciła mnie Pohulanka, teatr, który również opisuję. Bohaterowie są fikcyjni, ale bardzo realistycznie umiejscowieni w wydarzeniach.
Czytaj więcej: „Lata 20., lata 30…”, czyli Pohulanka jak za dawnych lat
Zawsze mnie interesuje, czy tworząc postaci fikcyjne, pisarz ma przed oczami obraz bohatera czy bohaterki. Czy przybiera on autentyczną, jakąś znaną pisarzowi postać. Jak to jest u Pani?
O tak. Na przykład gdy pisałam „Dziedzictwo von Becków”, to w głównej bohaterce Marii widziałam Annę Przybylską, nieżyjącą już śliczną aktorkę. Ona była dla mnie absolutnym ideałem kobiecej urody. I do postaci pasował mi też jej temperament i seksapil. A Julian Chełmicki w „Narodzinach gniewu” – jego postać utożsamiałam z Maciejem Zakościelnym, którego charyzmę pamiętamy z filmu „Czas honoru”. Ale są i prawdziwe, istniejące naprawdę postaci, np. Fryderyk Niemoyski to rotmistrz Sosnkowski (od momentu, kiedy zostaje szpiegiem). W serii „Zemsta i przebaczenie” bohater, który wciela się w niemieckiego oficera, jedzie na Ukrainę, żeby siać dywersję – to postać autentyczna , nazywał się Kuzniecow i wszystko, co opisuję, a dotyczy szkolenia tego człowieka, jest osnute na prawdzie historycznej.
Którą swoją książkę lubi Pani najbardziej? Która jest najbliższa sercu?
Najpiękniejszą, najlepszą książką i najwspanialszą książką jest ta, której jeszcze nie napisałam [śmiech]. Zawsze kiedy kończę, wydaje mi się, że ja nie jestem w stanie już nic więcej z siebie dać, że to już jest kres moich możliwości pod względem emocjonalnym czy fabularnym. Ale mija jakiś czas i zaczynam kombinować. W moim księgozbiorze można spotkać: romans historyczny, sagę obyczajową, ale można też spotkać książki sensacyjne. Trylogia „Czas zapomnienia” ostatnia z moich książek (oczywiście też z wątkiem historycznym), zabiera nas do Afryki Południowo-Zachodniej, gdzie była kolonia niemiecka, zabiera na Bliski Wschód. Wiemy, że tam teraz jest wojna palestyńsko-izraelska. My znamy tę historię od czasu powstania państwa Izrael, ale tak naprawdę to zaczęło się to dużo wcześniej. I ta historia może przybliżyć nam, dlaczego tak jest, że cały czas dochodzi do konfliktów pomiędzy tymi państwami.
Czy miewa Pani czas wolny, bez książki i myśli o niej?
Kocham jazdę samochodem. I przejeżdżam niejednokrotnie całą Polskę wzdłuż i wszerz na moje spotkania autorskie. Jeżdżę dużo i staram się nie odmawiać, gdyż bardzo cenię sobie moich czytelników. To im zawdzięczam moją popularność, to ich głosami zostałam wybrana do finału Festiwalu Literatury Kobiecej „Pióro i Pazur” już na początku mojej kariery, w 2014 r., a w 2016 r. zdobyła Literacką Nagrodę Warmii i Mazur. No tak, ale to są podróże związane z książką.
Natomiast dwa razy do roku, również samochodem, zwiedzam turystycznie inne kraje. W ten sposób zwiedziłam całą niemal Europę. Wtedy wyłączam się zupełnie, żyję tylko pięknem oglądanych miejsc.
Jaka jest Joanna Jax w domowych pieleszach, co lubi robić, czy ma czas na kobiece fatałaszki, pichcenie w kuchni?
O tak, kobiece fatałaszki uwielbiam. Kocham buty i dobre perfumy i często to one właśnie są prezentem na zakończenie książki. Lubię też gotować, eksperymentować w kuchni, ale muszę się przyznać, że różnie się to kończy. Najczęściej przypalonymi garnkami, bo gdy piszę w zapamiętaniu, to się właśnie tak kończy. Ale przynajmniej moje przyjaciółki nie muszą główkować, co mi kupić na imieniny czy urodziny [śmiech].
Czytaj więcej: Spotkanie z Joanną Jax w Wilnie — „dla tych, co nie lubią historii”
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 15 (44) 20-26/04/2024