Więcej

    Konspiratorka wileńska Danuta Janiczakówna

    Łączniczka, więźniarka, nauczycielka, działaczka kombatancka, popularyzatorka historii, autorka książek historycznych, wspomnień, strażniczka pamięci o losach swoich towarzyszy z wileńskiej konspiracji niepodległościowej. W tym artykule przywołujemy Danutę Janiczakówną, uczestniczkę powstania wileńskiego.

    Czytaj również...

    Urodziła się 7 czerwca 1925 r. w Krakowie. Dzieciństwo i wczesną młodość spędziła w Wilnie. Od kolebki dziecięcej wpojono jej miłość do ojczyzny.

    Tak wspominała: „Rodzice tworzyli klimat naszego domu, oparty na głębokiej religijności, poszanowaniu tradycji, autentycznych wartości i żarliwym patriotyzmie. Było tak pięknie… ale pewnego dnia wszystko prysnęło. Życie zaczęło kreślić nowy scenariusz. Wojna!… Świat zmienił się w piekło”.

    Wychowana w rodzinie wojskowej, już z początkiem wojny zapoznała się z pracą konspiracyjną: „Do konspiracji wstąpiłam w 1939 r. SZP, ZWZ i AK. Brałam udział w akcji »Ostra Brama«, pracowałam jako łączniczką w »Legalizacji« pod dowództwem ppor. Stanisława Kiałki, potem u »Jana«, dowódcy batalionu powstańczego AK w dzielnicy »A«, który odniósł wiele sukcesów w walkach ulicznych i dalej po powstaniu u »Huberta« w Oddziale Specjalnym. Przez cały okres okupacji byłam łączniczką”.

    Po odbyciu sowieckiego więzienia, ciężkim śledztwie, następnie łagru powróciła do Wilna. Przedostała się do pojałtańskiej Polski, osiedliła się na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Poślubiła kolegę z konspiracji Jana Szykszniana „Ścigacza”, żołnierza 3 Brygady AK. W 1970 r. ukończyła studia pedagogiczne i do 1981 r. pracowała jako nauczycielka.

    Do końca życia prowadziła aktywną działalność kombatancką. Zmarła 1 grudnia 2022 r. w Szczecinie. Pośmiertnie awansowana na stopień pułkownika.

    Czytaj więcej: Wileńskie „panny wyklęte”

    „Będziecie nazywały się »Kozy«”

    W drugiej połowie 1941 r. Janiczakówna trafiła do komórki łączności, zorganizowanej przez młodą nauczycielkę tajnych kompletów – Marię Tomkiewiczówną „Grażynę”. „Sarenka” – bo taki pseudonim otrzymała od Stanisława Kiałki „Jelonka”, szefa grupy konspiracyjnej.

    Spotkanie tak zapamiętała: „Gdy przyszłam do »Domku pod Górką« na ul. Połockiej, były już tam dziewczęta. Wszystkie bardzo młode, a ja najmłodsza. Serce mi biło ogromnie. Czy zostanę przyjęta? Byłam pełna zapału i oddana sprawie. Po raz pierwszy zetknęłam się wówczas ze Stanisławem Kiałką »Jelonkiem«. Wysoki, bardzo szczupły i młody mężczyzna. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, rzucił okiem po naszej grupie, załamał ręce i powiedział: »Co ja będę robił z takimi kozami?« Przeciętny wiek nasz to 18 lat. Stałam i błagalnym wzrokiem patrzyła na niego. Tak bardzo pragnęłam tu pracować. Po chwili z jeszcze serdeczniejszym uśmiechem rzekł: »Będziecie nazywały się Kozy«”.

    Były to młode niezwykle odważne dziewczyny. Praca ich była niebezpieczna porównywalna do walczących żołnierzy na froncie.

    Tekst przysięgi żołnierzy Wojska Polskiego – Armii Krajowej, także kobiet z grupy „Kozy” przy Komendzie Okręgu AK w Wilnie
    | Fot. Instytut Pamięci Narodowej

    „Nie bój się, ta kula, która świszczy, nie jest dla ciebie”

    W piątym roku okupacji naród udręczony liczył na wyzwolenie. Szykowano się do powstania wileńskiego – operacji „Ostra Brama”.

    „Sarenka” pod dowództwem „Kapitana Jana” pełniła funkcję łączniczki, przenosiła meldunki w różne części miasta, znalazła się w ogniu walk, została ranna.

    Przeżycia tego wydarzenia po latach wspominała; „Otrzymałam polecenie przeniesienia meldunku na ul. Wielką, gdzie akurat walczyła 1 kompania pod dowództwem por. Wacława Pietkiewicza »Mocnego«. Doszłam do Wilii, Zielony Most był już zerwany. Chłopcy przewieźli mnie pontonem na drugi brzeg. Na ulicach trwały walki. Postanowiłam iść okrężną drogą. Przebiegłam przez park zwany Cielętnikiem. Wszędzie pobojowisko, gęsto od ciał poległych żołnierzy – Niemców, Polaków, Rosjan. Upał panował tego lata niemiłosierny, więc i widok martwych, bardzo spuchniętych ciał był porażający. W powietrzu unosił się nieznośny fetor rozkładających się zwłok. Przez ogród Bernardyński dotarłam nad Wilenkę, przeszłam rzekę w najpłytszym miejscu i następnie przez bramę domu przy Zarzecznej 16 poleciałam w kierunku ul. Miłosiernej i Subocz. Dziwiłam się, czego ten rejon wygląda jak wymarły. Nikogo w domach, cisza. Wreszcie znalazłam się u wylotu ul. Wielkiej. Miałam przejść koło cerkiewki i wskoczyć z ul. Zamkowej na ul. Wielką, tymczasem nie mogłam tego zrobić, bo gęsto padały strzały. To Niemcy ostrzeliwali się z ratusza, stojącego na środku placu. Kule świszczały koło głowy, po raz pierwszy byłam w takiej sytuacji. Na początku powstania koledzy mi mówili: »Nie bój się, ta kula, która świszczy, nie jest dla ciebie. Swojej nie usłyszysz, przyjdzie cicho«. Takie mieli nastawienie. Po jakimś czasie udało mi się przedrzeć na drugą stronę. Akurat zaczęło się bombardowanie i Niemcy prawdopodobnie zeszli do piwnicy ratusza. Wtedy przeczołgałam się na drugą stronę. Schroniłam się w bramę i nagle zostałam ranna w nogę”.

    Po zdobyciu wspólnymi siłami miasta sojusz został zerwany: „Plan operacji »Burza« zakładał, że to my Polacy, wystąpimy na tych ziemiach jako gospodarze. Polakom odmówiono jakiegokolwiek udziału w zwycięstwie. Cały nasz wysiłek został zlekceważony. Po zdobyciu miasta Sowieci zabronili nawet uczestnictwa w defiladzie”.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Czytaj więcej: Operacja „Ostra Brama” – burza ze wschodu

    „Pamiętaj, że tylko drzewa o silnych korzeniach przetrwają burzę”

    Powstanie wileńskie było drugą co do wielkości, po warszawskim, operacją zbrojną Armii Krajowej. Tysiące kresowych żołnierzy AK zapłaciło za nią życiem, zdrowiem i zsyłką do łagrów sowieckich.

    Janiczakównę ominęło aresztowanie. W konspiracji pracowała do grudnia 1944 r. W Wigilię została aresztowana. Początkowo więziona w areszcie przy ul. Słowackiego, śledztwo tak opisywała: „Udawałam, że nic nie rozumiem, o co chodzi. Rajak wstał, był zdenerwowany, zaczął chodzić tam i z powrotem. Nagle poczułam silne uderzenie w kark i… urwał mi się film. Piekielny ból poczułam aż w mózgu. Potem ciemność. Nie wiem, co było dalej i jak długo to trwało. Gdy się ocknęłam, przebiegało mi przez myśl mógł mnie zabić, ale żyję. Zaczęło się bicie i ordynarne krzyki – »gawari bladź partyzanckaja« Zaprzeczałam, chociaż wiedziałam, że to nie przelewki. Co było dalej, nie pamiętam, zemdlałam”.

    Nikczemne metody enkawudzistów niszczyły najwspanialszych ludzi ci, którzy przeżyli zawdzięczają to patriotyzmowi, silnej woli. Słowa usłyszane od mamy przed aresztowaniem były otuchą w trudnych chwilach: „Kazano mi się położyć na ławie i bito mnie pałką po plecach, rękach, nogach, a najokrutniejszy ból czułam przy biciu w pięty – zemdlałam. (…) wszystko mnie piekielnie bolało, coraz trudniej było myśleć. Wciąż powtarzałam : wytrwać – »tylko drzewa o silnych korzeniach…« nie załamać się, nie poddawać, bo to znaczy zginąć”.

    Następnie z więzienia łukiskiego opisywała: „A my nadal siedzimy w coraz gorszych warunkach. Głód dokuczał coraz bardziej. W długie noce, gdy trudno było z burczącym brzuchem zasnąć, obiecywałam sobie, że po powrocie do domu, już nigdy nie będę wybrzydzała, a będę się opychała smakołykami… a jakimi? Nie byłam już w stanie ich wymienić. Jak trudno w takich chwilach zachować godność, człowieczeństwo, trzeba samemu przeżyć to piekło”.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo
    Danuta Janiczak w towarzystwie kolegów, Wilno, 24 kwietnia 1944 r.
    | Fot. PrzystanekHistoria.pl

    „Coraz trudniej stawało się wytrwać; głód, brud, choroby tęsknota zżerały nas”

    Po trudnym śledztwie została skazana na 10 lat łagrów. W marcu 1945 r. wywieziona do Jeszlanki, obozu położonego niedaleko Saratowa. Pobyt w obozie opisywała: „Kopaliśmy tu rowy do gazociągu Saratów–Moskwa. Nikomu niepotrzebni, wykorzystywani do maksimum. Praca była bardzo ciężka (…) Warunki były makabryczne, bród i głód zbierał żniwo. Coraz więcej nas umierało. Zachorowałam na tyfus brzuszny, przeniesiono mnie do szpitala na terenie obozu. Jeszcze nie pokonałam jednej choroby, a już zaczęła się druga. Po dwóch tygodniach doszedł tyfus plamisty. Nic dziwnego – wszy przenosiły chorobę. Czas pobytu w szpitaliku to okres ciągłej walki o życie. Bałam się śmierci. Pragnęłam – żyć miałam 19 lat, tęskniłam do Ojczyzny, do rodziców, siostry i przyjaciół. Z każdym dniem było mnie mniej, jakby coś mnie żywcem zjadało. Czułam, że ginę. Mijały dni, tygodnie, a ja wciąż leżałam i walczyłam z »panią Kostuchą Piasecką«. Bardzo pragnęłam żyć i … wygrałam. Żyję! Kocham życie, bo to największy dar od Boga i jest wielką wartością. Z dnia na dzień wracam do zdrowia”.

    Most Zielony po przejściu frontu, Wilno, 15 lipca 1944 r.
    | Fot. Archiwum Fotografii Ośrodek Karta

    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 36 (109) 28/09-04/10/2024

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Wierna służba ojczyźnie Wandy Pełczyńskiej

    Wanda Pełczyńska (1894–1976) z d. Filipkowska urodziła się w Puerto Rico. Tam przez krótki czas mieszkała jej rodzina.  Pochodziła z patriotycznego domu. Ojciec Józef – inżynier kolejnictwa, działacz niepodległościowy; matka Zofia kierowała kołem Ligi Kobiet Pogotowia Wojennego. Starszy brat Stanisław...

    Idalia Żyłowska niosła kaganek oświaty

    Idalia Żyłowska na świat przyszła 5 czerwca 1931 r. w Wilnie, jako owoc miłości pisarza Józefa Mackiewicza i korektorki Wandy Żyłowskiej, pary pracującej w polskiej gazecie międzywojennej „Słowo”. Niedługo po narodzinach Idalii rodzice się rozstali. Po śmierci matki, w...