To była klasyczna rosyjska akcja. Niczym w 2014 r. w Donbasie czy w 1983 r. nad Sachalinem. Omyłkowy ostrzał obcego samolotu pasażerskiego, a potem szeroko zakrojone działania dezinformacyjne i nieprzyznawanie się do winy.
Tym razem jednak Moskwa mogła udawać głupka jedynie przez pierwsze trzy dni, siła dowodów była miażdżąca. Ale przede wszystkim Kreml nie mógł sobie grać, jak zwykł to robić, z Azerbejdżanem i Kazachstanem. Bo ani to wrogowie, ani wasale Rosji. To partnerzy ważni dla geopolitycznych celów Putina i rosyjskiej gospodarki.
Zestrzelili (znów) samolot pasażerski
Należący do Azerbaijan Airlines (AZAL) embraer E190AR wykonywał 25 grudnia rano lot z Baku do Groznego. Można więc sobie wyobrazić szok, gdy pojawiła się informacja, iż maszyna rozbiła się podczas awaryjnego lądowania… po drugiej stronie Morza Kaspijskiego. Samolot przełamał się na pół, z 67 osób na pokładzie przeżyło 29.
Co się stało? Najpierw była głoszona wersja, że maszyna zderzyła się ze stadem ptaków. Sęk w tym, że niemal od razu pokazano skrzydło i ogon samolotu z dziesiątkami dziur. Pancerne ptaki? Nie, otwory po uderzeniu szrapneli.
Rosjanie brnęli nadal. Pojawiła się też teoria o wybuchu butli z tlenem na pokładzie samolotu. Tyle że uszkodzenia nastąpiły pod wpływem siły zewnętrznej. No i od razu nasunęło się pytanie kluczowe: dlaczego samolot AZAL nie lądował w Rosji, tylko poleciał do oddalonego 500 km Kazachstanu – na dodatek nad morzem?
Rosjanie twierdzili, że załoga sama wybrała Aktau. W rzeczywistości nie pozwolono samolotowi lądować na rosyjskich lotniskach, pomimo próśb załogi o zgodę na lądowanie awaryjne.
Rosjanie liczyli na to, że samolot spadnie do wody, która przykryje dowody ich zbrodni. Tak jak w 1983 r., gdy sami wyciągnęli z morza czarne skrzynki zestrzelonego samolotu południowokoreańskiego i oczywiście o tym nikogo nie poinformowali. Teraz czarne skrzynki ma ktoś inny. A na nich dowody na to, że blisko samolotu eksplodowała rakieta wystrzelona z (prawdopodobnie) systemu Pancyr-S. Cud, że uszkodzona maszyna zdołała dolecieć do Aktau, i to na dodatek przy nawigacji zakłócanej przez rosyjskie systemy walki radioelektronicznej.
Choć szybko stało się jasne, że omyłkowo ostrzelano samolot, Rosjanie szli w zaparte. Może w Moskwie liczyli na to, że Kazachowie pomogą zatrzeć ślady? Stąd propozycja, żeby badaniem katastrofy zajął się niesławny MAK (Międzypaństwowy Komitet Lotniczy). Jednak tym razem Moskwa trafiła na prezydenta Ilhama Alijewa, który w ostatnich latach uczynił Azerbejdżan regionalną potęgą, oraz na Kasyma-Żomarta Tokajewa, który od początku wojny na Ukrainie pokazuje Putinowi, że Kazachstan jest niezależny.
Jak Azer przeczołgał Rosjanina
Putin zadzwonił do prezydenta Azerbejdżanu dopiero 28 grudnia, choć niemal od początku z Azerbejdżanu płynęły – nieoficjalnymi kanałami – żądania przyznania się do winy, przeprosin i wypłaty odszkodowania.
W końcu rosyjski przywódca musiał zrobić to, czego nigdy nie robił. Przeprosił. Ale nie za atak na samolot, ale za to, że „tragiczny incydent” miał miejsce w rosyjskiej przestrzeni powietrznej. Kreml podkreślił, że samolot wielokrotnie próbował wylądować, gdy rosyjskie systemy obrony powietrznej odpierały ataki ukraińskich dronów na Grozny (prawdopodobnie azerskiego embraera wzięto za ukraiński lekki samolot A-22, przerobiony na zdalnie sterowanego kamikadze). Ten pierwszy telefon od Putina musiał mocno zdenerwować Alijewa…
Może Kreml źle zinterpretował wstrzemięźliwe do tej pory zachowanie Alijewa? Zapomniał, że gdy doszło do katastrofy samolotu AZAL, lecący właśnie do Rosji na szczyt Wspólnoty Niepodległych Państw prezydent kazał zawrócić do Baku?
Rosjanie musieli być w szoku, gdy nazajutrz po „przeprosinach” Putina Alijew w wywiadzie telewizyjnym wprost oświadczył, że samolot został ostrzelany z terytorium Rosji, w pobliżu Groznego, przez co piloci niemal stracili nad nim kontrolę. – Wiemy też, że samolot padł ofiarą działań urządzeń służących do prowadzenia wojny elektronicznej – dodał przywódca Azerbejdżanu. Rosjanie zaś próbowali zatuszować sprawę.
– Strona rosyjska musi przeprosić Azerbejdżan. Musi też przyznać się do winy, pociągnąć do odpowiedzialności karnej winnych oraz wypłacić odszkodowania państwu azerbejdżańskiemu i ofiarom tragicznego lotu – wyliczył Alijew. – To są nasze warunki, z których pierwszy został spełniony w sobotę. Mam nadzieję, że pozostałe zostaną również przyjęte – dodał.
Putin zadzwonił niemal od razu – i wydaje się, że zaczyna spełniać kolejne żądania Baku.
Upokorzony Putin ma dylemat
Azerbejdżan z miejsca odrzucił propozycję Moskwy, żeby dochodzenie prowadził MAK. –Nie jest tajemnicą, że struktura ta składa się głównie z rosyjskich urzędników, a na jej czele stoją rosyjscy obywatele. Czynniki obiektywizmu nie mogą być tutaj w pełni zapewnione – stwierdził Alijew.
Sprawą zajęła się na miejscu katastrofy 17-osobowa międzynarodowa grupa ekspertów, zaś czarne skrzynki zostaną wysłane do zbadania w Brazylii.
Rosja nie zatrze śladów, została złapana na kłamstwie, a Putin upokorzony. Musi zacisnąć zęby i tańczyć tak, jak mu Alijew zagra, bo Rosja w obecnej sytuacji nie może sobie pozwolić na pogorszenie relacji z tak silnym partnerem jak Azerbejdżan. Z wielu powodów.
Po pierwsze, Azerowie reeksportują do Europy duże ilości gazu kupowanego od Rosjan. Po drugie, Baku jest sojusznikiem Turcji, od której może zależeć los rosyjskich baz wojskowych w Syrii (a potem może i w Libii). Po trzecie, Azerbejdżan dominuje teraz na Kaukazie i chce współpracować z Moskwą. Armenia oddala się od Rosji, a w Gruzji pogłębia się kryzys polityczny.
Pytanie, czy winni zostaną pociągnięci do odpowiedzialności? Tutaj może być problem, nie tylko dlatego, że Putin nie zwykł karać swoich ludzi w takich sytuacjach. Chodzi o to, że za zestrzelenie samolotu odpowiada ochrona Groznego. A więc podwładni Kadyrowa. Ten zaś od wielu lat nie pozwala „federalnym” mieszać się do spraw czeczeńskich.
Putin staje wobec ciężkiego wyboru: albo nie spełni żądania Alijewa i zaryzykuje kryzys z Azerbejdżanem, albo to zrobi i wywoła kryzys na linii Moskwa–Grozny. Kadyrow to nie jest pierwszy lepszy gubernator. Odgrywa ważną rolę w rosyjskiej dyplomacji w świecie islamu, no i ma kilkadziesiąt tysięcy ludzi pod bronią. W ostateczności może nawet podpalić Kaukaz Północny. Political fiction? Wcale nie, zwłaszcza jak kiedyś zabraknie Putina.
Czytaj więcej: Co kładzie się Rosjanom do głów
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 1 (2) 04-10/01/2025