Podczas gdy cały świat dokonuje pewnego bilansu pontyfikatu papieża z Argentyny, spekuluje o następcy na Tronie Piotrowym, warto raz jeszcze, zwłaszcza z perspektywy Wilna jako miasta miłosierdzia, zwrócić uwagę na to, co stało się powołaniem posługi Franciszka jako biskupa Rzymu, a co jest i co powinno być zawsze podstawowym przesłaniem Kościoła, zarówno dla wiernych, jak i dla świata – na Miłosierdzie Boże, które nie zna granic.
Miłosierdzie udoskonala sprawiedliwość
W rozmowie z Andreą Torniellim, odpowiadając na pytanie o to, czym jest miłosierdzie, papież Franciszek powiedział: „Znaczenie etymologiczne miłosierdzia to otwarcie serca na biednego. Przejdźmy od razu do Pana: miłosierdzie to zachowanie Boga, który przytula, to ofiarowanie się Boga, który przyjmuje, który pochyla się, by przebaczyć. Jezus powiedział, że nie przyszedł do sprawiedliwych, ale do grzeszników. Nie przyszedł do zdrowych, którzy nie potrzebują lekarza, ale do chorych. Dlatego można powiedzieć, że miłosierdzie to dowód tożsamości naszego Boga. Bóg miłosierdzia, Bóg miłosierny. Dla mnie to naprawdę objawienie tożsamości Boga. (…) Spójrzmy: miłosierdzie jest głęboko połączone z wiernością Boga. Pan jest wierny, ponieważ nie może zaprzeć się samego siebie. (…) Możesz odrzucić Boga, możesz zgrzeszyć przeciwko Niemu, lecz Bóg nie może zaprzeć się samego siebie, On pozostaje wierny” (Franciszek, „Miłosierdzie to imię Boga, Rozmowa z Andreą Torniellim”, Kraków 2016). To oczywiście jedna z niezliczonych wypowiedzi, których udzielił papież Franciszek, o miłosierdziu.
Zauważmy od razu, że w tych słowach można bezpośrednio odnaleźć nauczanie, które w encyklice „Dives in misericordia” zawarł św. Jan Paweł II już w 1980 r. Warto to podkreślić, gdyż nie powinno nam umknąć, czym tak naprawdę jest chrześcijańskie miłosierdzie.
Gdybyśmy bowiem postrzegali je li tylko powierzchownie, jako pewną postawę litości czy empatii, a nawet pobłażania, zawędrowalibyśmy na manowce. W miłosierdziu chrześcijańskim chodzi o wierną człowiekowi miłość Boga, którą mamy naśladować w swoim życiu. O więź miłości, której ostatecznie grzech nie jest przerwać, gdyż Bóg „nie męczy się” przebaczaniem, zawsze wybacza, zawsze czeka na nasz powrót. O świadomy wybór dobra, o absolutny szacunek dla godności człowieka, bez wyjątków.
Stąd miłosierdzie prowadzi do najpełniejszego uznania ludzkiej godności, a także do równości poprzez i dzięki miłości. Między darującym a obdarowywanym miłosierdziem tworzy się więź, a szerzej – powstaje wspólnota, w której nikt nie pozostaje wykluczony. Jest to komunia miłości.
I wreszcie, miłosierdzie nie niweczy sprawiedliwości, ale ją udoskonala, gdyż każe w tym, co sprawiedliwe, szukać zawsze dobra osoby. Z perspektywy miłosierdzia życie każdego człowieka jest święte, bo każdemu winniśmy wierność w miłości.
Pokorna miłość Boga
Tak, Franciszek był papieżem miłosierdzia, zarówno tego, które napiszemy z wielkiej litery, gdy idzie o przymiot Pana Boga, jak i tego, do którego powołani są chrześcijanie, jako cnoty osobistej i zasady życia społecznego. On je głosił wszędzie, gdzie mógł. On nim żył. On do niego nawoływał. Czy to w konfesjonale, czy w duszpasterskiej posłudze Kościoła, czy w życiu każdego z nas, czy też w sprawach społecznych.
Bo miłosierdzie to wierność i miłość, które są nam zadane i niezwykle trudne jako ideał, do którego winniśmy zmierzać. Które, tak jak cała wiara, jak przylgnięcie do Chrystusa, jak życie zgodne z przykazaniem miłości Boga i bliźniego, wymagają wysiłku, po ludzku nawet niemożliwego. I jeżeli szukać jakichś przyczyn niezrozumienia, a nawet niekiedy odrzucenia nauczania papieża Franciszka, to chyba trzeba to tłumaczyć najzwyklejszą trudnością (także ludzi wierzących) w przyjęciu orędzia o Bogu bogatym w miłosierdzie, o Bogu, który jest Miłosierdziem.
Łatwo wierzyć i podążać za Bogiem sprawiedliwym, wszechpotężnym, zwyciężającym. Trudniej odnaleźć Bożą sprawiedliwość, wszechmoc i zwycięstwo w pokornej miłości. A przecież taki właśnie był Jezus. Taki jest Bóg w Trójcy Jedyny. Takie jest chrześcijaństwo, a przynajmniej takie winno być. Silne pokorą, sprawiedliwe łagodnością i dobrocią, pełne współczucia i zwyciężające dobrem, zawsze odpowiadające miłością nawet na największą do wyobrażenia niegodziwość.
A my wciąż o tym zapominamy, wciąż dziwimy się, że można zrezygnować ze sprawiedliwej odpłaty, z rytuałów bez treści. Wciąż nie dociera do nas, że na nic zdają się blichtr, przepych, sukces, a nawet potęga pozbawione caritas, braterstwa, wspólnoty, pokory.
Jak pożegnać Franciszka
Optyka miłosierdzia wymyka się prostym schematom. Raz jest opcją na rzecz ubogich, innym razem na rzecz starszych, samotnych, cierpiących i odrzuconych, spychanych na margines, czy to świata, czy to Kościoła. Nakazuje odwiedzać więźniów i wierzyć wbrew wszystkiemu, że mogą się zmienić, poprawić, że każdy, nawet największy zbrodniarz, nie przestaje być dzieckiem Boga.
Jeszcze kiedy indziej przypomina o niezamykaniu drzwi Kościoła dla nikogo. Pragnie komunii wszystkich, bez względu na to, w jakiej sytuacji życiowej się znajdują, nie patrząc na to, czy ktoś jest obecnie w sytuacji marnotrawnego syna, który roztrwonił majątek ojca i w nędzy zapragnął powrotu, czy raczej w sytuacji tego drugiego (czyż nie bardziej marnotrawnego?), który nie potrafi zaakceptować miłości i przebaczenia.
Optyka miłosierdzia posyłała Franciszka nie do centrum świata, lecz na peryferia. A może inaczej, przypominała mu i nam wszystkim, że peryferia, że nędza, że cierpienie – to właściwe centrum Kościoła. Bez miłosierdzia nie ma nie tylko sprawiedliwości, ale nie ma też równości, a także nie ma absolutnego poszanowana godności osoby ludzkiej.
Bez miłosierdzia człowiek zawsze, prędzej czy później, stanie się sam dla siebie bogiem, decydującym o tym, jak być powinno. Bez miłosierdzia Kościół przestaje być Kościołem w sensie ścisłym, stając się instytucją może i wierną prawu, ale oddalającą się od Chrystusa.
Dlatego myślę, że dziś najpiękniejszym sposobem, w jaki możemy raz jeszcze pożegnać, a zarazem upamiętnić Franciszka, będzie zgłębienie tajemnicy Bożego Miłosierdzia. Będzie podjęcie kolejnej próby wyjścia poza schematy, poza opłotki własnego świata, będzie dostrzeżenie drugiego człowieka.
Dzisiaj pożegnaniem papieża winny stać się nasze czyny, nie słowa. Podjęcie posługi wolontariatu, odwiedzenie dawno niewidzianych starszych i chorych, dalszych i bliższych. Niech to będzie też szukanie pokoju, chociażby poprzez powiedzenie „przepraszam” czy „dziękuję”, uśmiechnięcie się do kogoś, z kim nam w życiu nie po drodze. Nie chodzi o „jakieś miłosierdzie”, wyzute z chrześcijańskiej głębi. Chodzi o „rdzeń etosu Ewangelii”, jak pisał św. Jan Paweł II. Dlatego warto także pamiętać, by to, co mówił i co czynił Franciszek, interpretować w duchu Ewangelii, a nie wyrywać z kontekstu, upraszczać, wyjaławiać z ewangelicznych treści.
Rzeczywiście, trudno Miłosierdzie pojąć, jeszcze trudniej nim żyć. Ale jako pielgrzymi nadziei nie rezygnujmy z tego, co najbardziej wymagające. Starajmy się codziennie, nie tylko od święta, przechodzić od śmierci do życia.
Czytaj więcej: Pontyfikat Franciszka. „Starał się zauważać niedolę i nieszczęście ludzkie”
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 18 (49) 03-09/05/2025