Litewska gospodarka kurczy się w rekordowym tempie. Prognozy na przyszłość publikowane przez banki oraz międzynarodowe instytucje finansowe są coraz bardziej pesymistyczne, a coraz większe rzesze naszych współobywateli stają się klientami giełdy pracy.
— Kondycja litewskiej gospodarki jest coraz gorsza. Szczerze mówiąc, jest na tyle źle, że jeszcze przed kilkoma miesiącami nawet w najczarniejszych prognozach gospodarczych tego, co się dzieje dzisiaj nikt nie przewidywał — powiedział „Kurierowi” Arvydas Žukauskas, ekspert z litewskiego Instytutu Wolnego Rynku.
Eksperci skandynawskich banków, świadczących usługi na terenie naszego kraju oraz międzynarodowe instytucje finansowe przypuszczają, że gospodarkę naszego kraju w najbliższej przyszłości czekają kolejne wyzwania. Tak ekipa ekspertów ze „Swedbanku”, którzy jeszcze w kwietniu przypuszczali, że produkt krajowy naszego kraju skurczy się o 13 proc. (a miał to być jeden z najczarniejszych scenariuszy) obecnie twierdzą, że spadek będzie 16 proc. Wnioski innych instytucji finansowych również nie są dla naszego kraju zbytnio optymistyczne. Tak opiniotwórcze amerykańskie czasopismo, specjalizujące się w branży gospodarczej „Forbes”, przed kilkoma dniami ogłosiło ranking krajów, które najbardziej zostały dotknięte przez kryzys gospodarczy. Zdaniem ekspertów, współpracujących z czasopismem, nasz kraj znalazł się na 8 miejscu. Co prawda, możemy się cieszyć, w tym niehonorowym rankingu Litwę wyprzedzają Łotwa oraz Estonia.
Specjaliści z Międzynarodowego Funduszu Walutowego również nie mają dla naszego kraju zbyt dobrych wiadomości. Zgadzają się oni ze zdaniem analityków „Swedbanku”, że gospodarka naszego kraju skurczy się o 16 proc. Z kolei litewskie Ministerstwo Finansów, którego przedstawiciele jeszcze wiosną tego roku zapewniali, że nasz kraj będzie najmniej poszkodowany pośród bałtyckich krajów (10,5 proc.) — teraz mówią o co najmniej 18,2 proc. spadku krajowego produktu brutto.
Liczby statystyczne, którymi operuje litewskie Ministerstwo Finansów oraz eksperci banków i światowych organizacji mówią niewiele dla mieszkańców naszego kraju, ale tylko wtedy, zanim nie spojrzymy na statystykę publikowaną przez giełdę pracy. Tak w dniach od 3 do 10 lipca na giełdzie w poszukiwaniu dowolnej pracy zarejestrowało się 6,2 tys. osób. Pracownicy giełdy mogli zaoferować jedynie 1047 wolnych miejsc pracy. Teraz bezrobocie w naszym kraju zbliżyło się do 10 proc. poprzeczki.
— Gospodarka naszego kraju jest rozchwiana i chociaż utrzymujemy się na razie, nie sięgając po pieniądze z Unii Europejskiej i Funduszu Walutowego jak zrobili to Łotysze, na stabilizację liczyć nie należy. Nasz kraj jeszcze nie sięgnął dna ekonomicznego dołka — powiedział nam Žukauskas. Zdaniem eksperta, to, że coraz więcej ludzi w letnim okresie (gdy dotychczas w poprzednich latach bezrobocie malało) rejestruje się na giełdach, mówi o tym, że jesienią i zimą tego roku, gdy zostanie zamknięta elektrownia jądrowa w Ignalinie, a spirala podatków rozkręci się na nowo, ludzie będą masowo tracić pracę.