Irena Degutienė, przewodnicząca Sejmu, zamierza ratować nasz kraj przed kryzysem gospodarczym, skracając liczbę roboczych dni w tygodniu z pięciu do czterech. Przewodnicząca doszła do wniosku, że 4-dniowy tydzień pracy jest środkiem, który ma pomoc Litwie po konsultacji z Rimantasem Rudzkisem, analitykiem banku DnB Nord.
— Na ustawie o skróceniu tygodnia pracy do czterech dni bardziej skorzystają państwowe urzędy, które obecnie z powodu zmniejszającego się finansowania z budżetu muszą zwalniać pracowników niż biznesmeni. Prywatni pracodawcy mają więcej możliwości na dostosowanie się do obecnych warunków, w jakich funkcjonuje gospodarka kraju — powiedział „Kurierowi” Giedrius Kadziauskas, wiceprezydent oraz ekspert Instytutu Wolnego Rynku Litwy.
Zdaniem Kadziauskasa, przyjęcie takiej ustawy może okazać się pomocne urzędom, które dzięki temu zaoszczędzą znaczne środki finansowe. Wzrośnie również wydajność pracy pracowników, którzy w ciągu 4 dni pracy będą aktywniej pracować za mniejsze wynagrodzenie. Co prawda, ekspert jest przekonany, że o wiele niezbędniejszym i skuteczniejszym środkiem, który potrzebuje litewska gospodarka, to zmiana w Kodeksie Pracy, na mocy której zliberalizowano by ustawę określającą dozwoloną liczbę godzin pracy w ciągu tygodnia. Kadziauskas jest przekonany, że właśnie po takiej liberalizacja Kodeksu Pracy, biznesmeni w naszym kraju szybciej będą mogli reagować na zmiany rynku, zwiększając bądź zmniejszając liczbę godzin pracy swoich pracowników.
Ta propozycja jest tylko roztrząsaniem jednego z gospodarczych analityków banku, który, zapewne, pracuje w ciągu 5 dni w tygodniu, zajmuje się doradztwem prywatnym oraz dla państwowych instytucji — powiedział „Kurierowi” Algirdas Sysas, członek parlamentarnego Komitetu ds. Socjalnych. Zdaniem posła na Sejm, podobna inicjatywa jest raczej próbą lobbingu pewnych grup, aby przyjąć przychylną dla biznesmenów ustawę, na mocy której będą w stanie jeszcze bardziej narzucić pracownikom swoją wolę niż instrumentem do ratunku państwa z kryzysu gospodarczego. — Ustawy obecnie zezwalają pracodawcom zarówno w prywatnych firmach, jak i państwowych instytucjach na zawieranie umów zespołowych z pracownikami, w tym określających również liczbę przepracowanych przez nich godzin oraz dni — mówił Sysas. Parlamentarzysta zaznacza, że z tytułu skróconego tygodnia pracy do budżetu państwa wpłynie mniej podatków, fundusz ubezpieczeń socjalnych „SoDra” również nie doczeka się zapewne solidnych kwot pieniężnych.
Z propozycją skróconego z pięciu do czterech dni tygodnia pracy również stanowczo się nie zgadza Artūras Černiauskas, prezes Konfederacji Litewskich Związków Zawodowych (KLZZ) — jednego z największych zrzeszeń pracowniczych naszego kraju. — Pomysł czterech dni pracy w ciągu tygodnia przywędrował do nas z Europy i Stanów Zjednoczonych, co prawda, należy zaznaczyć, że wynagrodzenia w tamtych krajach są o wiele wyższe niż u nas i pracownicy nie muszą zastanawiać się, jak mają utrzymać siebie i rodzinę z pensji, która wynosi 690 litów — powiedział „Kurierowi” Černiauskas.
Zdaniem Černiauskasa, żaden z ekspertów i analityków, autorów projektów ratowania gospodarki nie otrzymuje minimalnego wynagrodzenia i ma zaledwie szczątkowe pojęcie o sytuacji, w jakiej obecnie znajdują się ci, których dochody nie przekraczają siedmiuset litów.
Krytycznie o propozycji Rudzkisa, analityka banku DnB Nord wypowiedział się również Andrius Kubilius, premier Litwy. — Moim zdaniem, nie należy śpieszyć się z aprobatą skrócenia roboczego tygodnia. Wydaje się, że ani sektor państwowy, ani sektor prywatny nie jest zbyt dobrze przygotowany na to, że liczba roboczych dni może się zmniejszyć z pięciu do czterech — powiedział premier.