W czasach niezwykle odległych Pan Bóg tworzył świat oraz rozdzielał ziemie między narodami. Wszystkie narody świata kłóciły się, walczyły o lepsze miejsce pod słońcem, a Gruzini w tym czasie, znużeni czekaniem, rozłożyli kobierce i rozpoczęli biesiadę. Nie zauważyli nawet, jak zapadł zmrok. W tym czasie ujrzał rozśpiewanych Gruzinów strudzony pracą Bóg i przemówił do nich: „Kiedy inni kłócili się i walczyli ze sobą o ziemię, wyście bawili się i pili wino. Podzieliłem już cały świat. Został mi tylko mały, ale najpiękniejszy zakątek. Chciałem go zostawić dla siebie, ale spodobaliście się mi i wam go oddaję” — z dumą opowiadają Gruzini legendę o powstaniu swego państwa. Jak się przekonaliśmy podczas podróży — dumny to i gościnny naród, przekonany o swej wyjątkowości, ale też potrafiący docenić innych.
O Kaukazie, my — Włóczędzy Wileńscy — dawno marzyliśmy. Niestety, waśnie narodów kaukaskich po rozpadzie ZSRR, konflikty często podsycane przez Rosję wytworzyły na Kaukazie sytuację niedogodną do zwiedzania. Niejednokrotnie słyszałem o grupach turystycznych obrabowywanych na szlakach górskich lub niepuszczanych do regionów, gdzie przed chwilą wybuchł nowy konflikt.
Jednak marzyło się. Przed paru laty snując nowe plany jeden z moich przyjaciół rzekł:
— W następnym roku idziemy na Elbrus, a później odpoczniemy nad morzem w Abchazji …
— …na cmentarzu prawosławnym — dodałem wówczas z sarkazmem.
Wojna rosyjsko-gruzińska sprzed roku zdawało się przekreśliła plany na długo. Jednakże jednocześnie nagłośniła dążenia Gruzji do zbliżenia się z Europą, a poparcie Litwy i Polski w tym konflikcie uczyniło nas sojusznikami mile widzianymi w Sakartwelo. Ponadto świeże informacje przywiezione już po wojnie przechyliły szalę — decyzja zapadła.
„Dokąd? Do Gruzji? Wariaci!” — najczęściej słyszane wypowiedzi o przyszłej wyprawie. „Otważnyje liudi” — pisali Gruzini, z którymi miałem kontakt mailowy. Poznana podczas Światowego Zjazdu Wilniuków prawnuczka Stanisława Moniuszki ze zdziwieniem w oczach i z powątpiewaniem pokiwała głową: „Moi studenci we Francji w tym roku nie pojechali na wakacje do domu, do Gruzji” — rzekła.
Najtrudniej jednak było przekonać rodziny o sensie i bezpieczeństwie tej podróży. Zwłaszcza, że wielu politologów przewidywało „dogrywkę” w konflikcie z Rosją w sierpniu lub wrześniu bieżącego roku. Żona (jak się okazało nie tylko moja) zaczęła poważnie ciekawić się polityką, każdego dnia oglądała wiadomości, zwłaszcza każdą wzmiankę o Gruzji, mówiąc: „No, nie wiem, nie wiem…”.
Jechaliśmy tam poznać nowy kraj, jego tradycje, kulturę, zabytki, mieszkańców. Szukałem prawdy o wojnie z ust Gruzinów. Tych, którzy odczuli ją na sobie. Chciałem też sprawdzić, jak dużo przesadzają media o sytuacji powojennej oraz zagrożeniu nowego konfliktu — okazało się, że naprawdę sporo.
Daleką Gruzja jest również z braku dogodnego połączenia. Autokarami przez Turcję jest niemiłosiernie długo i uciążliwie. Przez Ukrainę i Rosję obecnie nie ma szans, a bezpośredni lot z Wilna anulowano. Najbliżej z Rygi, dokąd udaliśmy się samochodami.
W drodze mieliśmy wypadek. U jednego z samochodów puściły przy kole śruby i w czasie jazdy przednie koło porzuciło auto jak dumna kochanka swego starego adoratora. Passat po utracie koła jak ranne zwierzę padł na pobocze szosy. Szczęście, że z powodu prac budowlanych kierowca zmniejszył szybkość i obyło się bez poważniejszego wypadku. Ale jak dalej? Czy to miał być zły znak? — niejednemu przemknęła złowieszcza myśl.
W końcu Ryga. Lotnisko. Bagaże oddane, chwila przed rejestracją. Niespodziewanie rozlega się po angielsku oraz rosyjsku z właściwym Łotyszom akcentem: „Gospodin Budrewicz, prosim projti k informacji…”. Podeszliśmy i okazało się, że również „gospodin” Radczenko i „gospodin” Szełkowski mają z plecaków wybrać butle z gazem — „niedozwolony sprzęt turystyczny na pokładzie samolotu”. Z bólem w sercach oddawaliśmy butle, żartobliwie usprawiedliwiając się: „W Gruzji teraz z gazem ciężko, chcieliśmy im pomóc”. Biadoliłem jeszcze — jak my teraz w górach Kaukazu i bez gazu?
— Jakoś. Tym bardziej, że na początek macie… — odrzekł spostrzegawczy celnik, bowiem domyślił się po naszym zachowaniu się, że jedną butlę nie zauważyli. Ale awantury wszczynać już nie chcieli. „Na początek” mieliśmy dokładniej nie jedną, a cztery niezauważone butle, których wystarczyło nam na całą wyprawę.
Tbilisi. W XIX w. nazwane przez Rosjan Tyflisem. Poznawanie stolicy rozpoczęliśmy od litewskiej wysepki — wizyty w ambasadzie. Chodziło nam o ewentualną opiekę oraz informację o bezpieczeństwie. Bodajże pierwsze pytanie było — czy bezpiecznie jest w okolicach miasta Kazbegi u podnóża Kaukazu nad granicą z Rosją?
— Kazbegi? Nie tylko Kazbegi, możecie też wspiąć się na szczyt Kazbek, w sumie jeden z łatwiejszych pięciotysięczników — rzekł Danas Vaitkevičius, ambasador naszego kraju w Gruzji (po kilku tygodniach zakończył swoją kadencję w tym kraju — dop. aut.). Usłyszeliśmy również, że poruszać się Gruzińską Wojenną Drogą jest bezpiecznie. Radził jednak nie zbliżać się do granicy z Osetią i Rosją. Udzielił również innych rad — nie spać w namiotach nieopodal wsi i miast, gdyż niedawno kilku turystów obrabowano, a zdarzyło się, że w łapy zbirów trafiło innych dwoje podróżujących autostopem.
Wiadomości te uspokoiły, bo opierając się na doniesieniach z prasy i TV oczekiwaliśmy sytuacji o wiele gorszej. Okazało, że nic nowego, podobnie jak to nieraz bywało podczas poprzednich wypraw. Wniosek nasunął się jasny — jest bezpiecznie, jeżeli nie pchać się do miejsc konfliktu i mieć się na baczności.
Podbudowani na duchu ruszyliśmy na miasto. Pierwszym obiektem był nowo wybudowany sobór katedralny św. Trójcy. Duma miasta, najwyższa świątynia prawosławna nie tylko w Gruzji. Należy ponoć do piątki największych na świecie, a jest w niezmiennym od stuleci w Gruzji stylu, u nas nazywanym po prostu — gruzińskim. Przykładem tego stylu w Wilnie jest przebudowana w XIX w. cerkiew Przeczystej Bogurodzicy nieopodal Zarzecza, której zwieńczenie kształtem bardziej przypomina wieżę obronną, niż kopułę cerkiewną.
Fundatorem soboru jest miejscowy biznesmen o nazwisku Iwaniszwili, o którym wielu słyszało, ale mało kto go widział. O tajemniczym przedsiębiorcy mówią z szacunkiem, choć niewiele wiedzą o źródłach jego dochodów, a może nie chcą po prostu o tym mówić. Przewodnik zapytany o to — w jaki sposób ów Iwaniszwili zbił taki kapitał — skwitował żartem: „Gdybym wiedział, również bym był bogaty!”.
Nieco wysiłku pochłonęło wejście na Mtacmindę — Świętą Górę, doskonale widoczną ze wszystkich części miasta. Na jej szczycie znajduje się park wypoczynkowy z wieżą telewizyjną, a na zboczu jest usytuowana cerkiew Mama Dawiti, co z gruzińskiego oznacza Ojciec Dawid. Komiczny paradoks polega właśnie na tym, że mama po gruzińsku oznacza ojciec, natomiast do mamy się zwracają prawie jak u nas do dziadka — deda.
Zgodnie z legendą św. Dawid wybudował na tej górze w VI w. celę i miejsce do modlitw, zniszczone w XVI w., a odbudowane w postaci cerkwi w XIX stuleciu. Bijące w pobliżu źródełko podobno posiada moce uzdrawiające, a jeżeli kobieta, pragnąca spełnienia najskrytszego marzenia, zanurzy w tej wodzie mały kamyk oraz przyłoży ten kamyk do ściany — marzenie się spełni. O ile kamyk pozostanie tkwić w tym samym miejscu. Bo tylko wtedy oznaczać będzie, że Bóg prośbę wysłuchał.
Słynie Mtacminda również z panteonu gruzińskich ludzi pióra i sztuki oraz po prostu znanych osób. Wśród nich również grób Grybojedowa zamordowanego w Persji przez tłum fanatycznych muzułmanów, a opłakiwanego przez młodziutką szesnastoletnią żonę, córkę gruzińskiego poety Aleksandra Czawczawadze. Jej ból ukazuje rzeźba bolejącej kobiety z rękoma założonymi wokół krzyża oraz inskrypcja: „Pamięć o Tobie i Twoich czynach na zawsze pozostanie w pamięci ludu rosyjskiego, dlaczego jednak stać się miało, że moja miłość do Ciebie trwa dłużej niż życie Twoje?…”. Po latach spoczęła obok.
Inny akcent powiązany jest z Rosją i nazwiskiem znanym w całym świecie. Znalazł się tam, przeniesiony w trzydziestych latach, grób matki Stalina Jekatieriny Dżugaszwili.
Natomiast polski akcent posiada cmentarz Kukijski, gdzie spoczywa kilku polskich inżynierów oraz muza Młodej Polski Dagny Juel Przybyszewska. Pianistka i pisarka, po rozstaniu się z mężem zginęła w tyfliskim Grand Hotelu od kuli zazdrosnego wielbiciela i kochanka Władysława Emeryka, który chwilę później przyłożył pistolet do własnej skroni.
Cdn.
.
Wyprawę wspierał Samorząd m. Wilna