![2009-12-24-sniezko_1](https://kurierwilenski.lt/wp-content/uploads/2009/12/2009-12-24-sniezko_1-300x216.jpg)
Choinka w domu Cecylii i Aleksandra Śnieżków nie jest jeszcze przystrojona, bo jak i przystało starej wileńskiej tradycji — upiększana zawsze bywa w ostatni dzień, wigilijny. A my jesteśmy z wizytą prawie tydzień przed świętem. Ale gospodarz nie byłby poetą, aby wyjścia nie znalazł — przecież przed oknem rośnie sosenka. Można więc ją do zdjęcia okazyjnego przystroić…
Tak też za chwilę się stanie, gdy wraz z żoną zabiorą się do tej pracy. Mamy więc chwil kilka, by się rozejrzeć po starannie zadbanej posesji i skonstatować, jak tu ładnie powinno być latem, kiedy to szemrzący potoczek wody spada w dół po kamiennych schodkach aż do tej kompozycji „lotniczej”, zrobionej również z kamienia, jako pamiątka o latach oddanych zawodowi związanemu z lotnictwem. Nieco dalej inna kompozycja — przypominająca Ziemię Świętą, którą gospodarz odwiedził. Wszystko to jest dziełem Aleksandra, który dom rodzinny w swej poezji opisał, do własnego dążył i właściwie prawie sam go zbudował. Jak za chwilę się dowiem, gospodarze już piąty rok z rzędu będą w nim Wigilię świętować.
„Jest to już nasz 14–ty adres za ponad 40 lat wspólnego życia. Bardzo długo i bardzo niełatwo dochodziliśmy do tego, by powrócić tu, gdzie moje dzieciństwo i lata najlepsze upłynęły — mówi Cecylia.
„Tu moja ojcowizna, z dziada pradziada. Tu w latach dwudziestych kupił kawał ziemi mój dziadek Jan, by potem przekazać ją moim rodzicom — Joannie i Albinowi Stankiewiczom, w rodzinie których na świat przyszłam ja i moje rodzeństwo. Cała dziesiątka. Ośmioro nas tylko pozostało — cztery siostry i tyluż braci” — opowiada gospodyni.
Aleksander o swej ojcowiźnie nie może mówić spokojnie, bo historia jest wprost makabryczna.
Dom zburzono dosłownie w dzień pogrzebu ojca. Dobrze, że ojciec tego nie zobaczył. Bo pogrzeb był tradycyjny, wileński, kiedy to wszyscy sąsiedzi z Poszyłajć przyszli, by go w ostatnią drogę odprowadzić. Właśnie z domu. Ale na następny dzień w miejscu domu zostały tylko komin i studnia.
Studnia stoi po dziś dzień. Jest swoistym świadkiem tych lat upokorzeń, które musieli tu po wojnie na swej ziemi rodzice Aleksandra — Zofia i Piotr Śnieżko przejść. Piotr do kołchozu nie wstąpił. Był jak się mówiło —„jedinolicznikiem”.
![2009-12-24-sniezko_2](https://kurierwilenski.lt/wp-content/uploads/2009/12/2009-12-24-sniezko_2-300x204.jpg)
„Mimo że byłem wtedy dzieckiem, doskonale pamiętam, jak rodzice musieli się napracować, by opłacić wciąż nakładane na nas podatki. Ciśnięto ze wszystkich stron, oskarżano, że ojciec jest wrogiem narodu — mówi Aleksander. — Dlatego zebrała się grupka jemu podobnych „jedinoliczników” i pojechali do Moskwy. Dotarli nawet do Malenkowa i tu ich nie tylko uspokojono, że kołchoz jest sprawą dobrowolną i że nie tylko mogą do niego nie wstępować, ale nawet powinni otrzymać po hektarze ziemi.
Owszem, ten hektar i moi rodzice otrzymali— kontynuuje Aleksander — ale ruchomy, bo każdy rok wydzielano go w innym miejscu. Oczywiście w najgorszym. Doskonale pamiętam ten pierwszy, który otrzymaliśmy. Krzaki należało wykarczować, jamy „załatać” i ziemię dziką zaorać. Jak to zrobiliśmy siłami swej rodziny, sam się dziwię, ale termin naglił, był czerwiec — ostatnie dni na sadzenie. Uporaliśmy się, ziemia nie mogła jałowieć. A kiedy na drugi rok była ona już uprawna — nam dano hektar w innym miejscu. I tak 30 lat — ten hektar ojciec otrzymywał coraz to w innym miejscu. Ostatnie jakieś cztery lata mieliśmy w Wyszarach, ale tam był inny problem — blisko koszary, plony niszczono.
O tym okresie Aleksander może opowiedzieć dużo, o tym, jak to ich sad niszczono. O wandalach miastowych, co to nigdy drzew nie sadzili, nie podlewali, a gdy do stolicy się zjechali — to drzewa piłowali, by zdejmować z nich owoce! Jak to było na przykład z wiśnią, która umierała wysychając… On to widział i ten obraz nie może wytrzeć z pamięci, mimo że tyle lat minęło…
I dom zburzono, i odzyskać ojcowiznę było bardzo trudno. Wileńskie Poszyłajcie, łakomy kąsek, więc całe rodzeństwo (trójka) po kolei chodzili prawie codzienni — lat prawie 20.
Znam Olka, dziś poważnego, znanego, utalentowanego, nagradzanego poetę z ławy szkolnej. Z naszej dziewiętnastki, gdzie był prymusem i swoją wiedzę zdobytą w polskiej szkole udowodnił wstępując do jednej z najbardziej prestiżowych na owe czasy uczelni — Ryskiego Instytutu Lotnictwa Cywilnego, by zdobyć specjalność inżyniera radiowego. Dla nas było jasne jak dzień, że wstąpi, bo wyróżniał się wiedzą, zdolnością poetycką i ogromnym szacunkiem do tego, co zostało stworzone pracą rąk ludzkich. Nigdy nie zapomnę obrazku, kiedy to ktoś rozrabiając rzucił kanapkę na podłogę. On ją podniósł i z szacunkiem położył na stole. Tak cicho, tak naturalnie, z takim szacunkiem, że już nikt więcej tego nie zrobił. Teraz wiem, że już wtedy znał wartość chleba, z codziennego życia. Ten szacunek i ta miłość znalazła odzwierciedlenie w jego strofach poetyckich, bo chyba żaden inny poeta wileński o miłości do ojcowizny tak ciepło i wzruszająco nie napisał. Nic dziwnego, że wiersze te stały się podstawowym repertuarem „Kapeli Wileńskiej”, tymi śpiewanymi balladami o tym, co każdy w sercu powinien nosić.
Zrodziła się ta miłość z bólu wynoszonego w sercu, bo w obu rodzinach, zarówno rodziców Aleksandra jak też jego żony Cecylii z domu Stankiewicz — ziemia to sprawa święta. I wszystko, co z ziemi się rodzi, zawsze było strzeżone. Wraz z podstawowymi wartościami —– wiarą, patriotyzmem.
![2009-12-24-sniezko_3](https://kurierwilenski.lt/wp-content/uploads/2009/12/2009-12-24-sniezko_3-300x237.jpg)
Ale dzisiaj nie o poezji, której trzeba poświęcać osobne artykuły, a najbliższą okazją będzie zbliżający się w roku 2010 kolejny jubileusz poety. Tym razem o życiu codziennym, wszak po raz pierwszy jesteśmy w domu gościnnym Cecylii i Aleksandra Śnieżków, w Bukiszkach, odległych kilka kroków od Wilna, a właściwie praktycznie będących już częścią stolicy. Tyle tu nowych jednorodzinnych domów pobudowano.
„Większość mieszkańców to ludzie przyjezdni. My należymy do pozytywnego wyjątku — mama jako jedna z pierwszych odzyskała ojcowiznę, gdyż tato przechowywał wszystkie absolutnie dokumenty w idealnym porządku — mówi Cecylia. — Nam, dzieciom, po kawałeczku przekazała, tak, że po latach mogliśmy tu i sobie domek zbudować, i dzieci obok się pobudowali. Oczywiście — dom mamy stoi, ale już osamotniony.
Jak za chwilę się dowiem, była to wyjątkowo pracowita i zdolna rodzina, dzięki czemu w latach trzydziestych dom zbudowali, a ojciec jako jeden z pierwszych zaopatrzył go w prąd. Zbudował koło domu wiatraczek, dzięki któremu mieli światło. Także potem taki „wynalazek” i w kościele parafialnym, czyli Kalwaryjskim, zastosował. W tym kościele w ciągu całego życia w chórze śpiewał, na organach umiał grać, więc czasami organistę wyręczał. A w domu miał fisharmonię. Każdy dzień w rodzinie Stankiewiczów zaczynał się od „godzinek” przy akompaniamencie fisharmonii…
Cecylia od czterech lat w procesji kwiatki sypała, a kiedy miała 13 lat, zaczęła śpiewać w chórze. Śpiewa w chórze kościelnym dotychczas, ma też partie solowe. Trzeba słyszeć chociażby „Kołysankę Maryi” w jej wykonaniu.
— Tym to śpiewem i mnie zauroczyła! — żartuje Aleksander. — Nawet studiów nie zdążyłem zakończyć —byłem na piątym roku, gdy się pobraliśmy. Wesele odhulaliśmy tu po wileńsku, a potem żona została w Wilnie, ja zaś wróciłem do Rygi, następnie miałem praktykę w Kazachstanie. No, ale już do Poniewieża, gdzie jako oficer pełniłem służbę wojskową, pojechaliśmy razem. Ze starszą kilkuletnią Brygitą, tu też nam się młodsza Iwonka urodziła.
Z Poniewieża wrócili do Wilna, do wynajmowanych mieszkań, do mieszkania kątem u rodziców, potem w mieszkaniu jednopokojowym, wreszcie nowoczesnym trzypokojowym w Poszyłajciach.
„Ale przecież to nie był dom — mówi Aleksander. — Kiedy nie miałem własnych ścian, pisałem o nich wiersze. I myślałem, że dom moich marzeń tak tylko w poezji i pozostanie, a nie na jawie. Ale Pan Bóg tak sprawił, że wraz z próbami życiowymi dał mi nadzieję na ziszczenie tego marzenia”.
I kontynuuje: „Kiedy nadeszły czasy odrodzenia, kiedy raptem tacy jak ja z innymi końcówkami w nazwiskach, dotąd cenieni, nagradzani, zaczęli być niepotrzebni w miejscach pracy, gdzie zajmowali kierownicze stanowiska (ostatnio byłem kierownikiem działu w zakładzie radioelektroniki „Vilniaus eingis), no i pięćdziesiątkę na karku już nosiłem, czyli byłem za stary — to wtedy sobie pomyślałem, że wreszcie nadszedł czas, by zająć się tym, o czym całe życie marzyłem. Budować dom. Ziemia w Bukiszkach była, ogród nad Zielonymi Jeziorami sprzedaliśmy, wykop pod fundament prawie sam zrobiłem, a dalej — ściany i dach. A potem już poszło łatwiej — może dlatego, że w ciągu swego życia ponad 20 domów dla ludzi pomogłem zbudować, trzeba było dorabiać na życie — więc faktycznie prawie wszystkich prac się nauczyłem” — opowiada Aleksander.
Mamy okazję przekonać się naocznie, że to szczera prawda — tak ślicznie wybite drewnianą szalówką jest poddasze, tak gustownie, pomysłowo wychuchany jest każdy zakątek.
W tym domu nie ma przypadkowości — stojący w gościnnym pokoju stół jadalny otacza równo dziesięć krzeseł — właśnie tyle, ile członków rodziny zasiada przy świątecznym stole.
Bo córki wraz mężami, dziećmi (4 wnucząt) nie mogą sobie wyobrazić świąt gdzie indziej niż u mamy i babci.
Zawsze są tradycyjne dania, te same, jakie w ich domach były, zawsze jest modlitwa, zawsze jest kolęda, rozpoczynana od tej bodajże najpiękniejszej „Bóg się rodzi” . No, a potem na pasterkę. Tyle, że już teraz samochodami.
— Nie tak jak kiedyś — na piechotę — wspomina Cecylia. — Prawie pięć kilometrów się szło. Bo i jakże w ten wieczór inaczej być mogło.
…Od Ostrej Bramy w kierunku dwóch słupów, które symbolizują dwa kraje — Macierz Polską i Ojczyznę Litwę — idzie człowiek. Niosący teczkę i bukiet kwiatów. Idzie w stronę wsi podwileńskiej, bez której nie mógłby żyć, nie mógłby tworzyć…
Co prawda, na tym obrazie (a o nim to mowa) wiszącym na głównej ścianie pokoju nie widać już domu rodzinnego. Jest tylko studnia. I jest stół z bochnem chleba, widać, że na niego tu czekają…
Szczegółowo opisaliśmy tematykę tego obrazu autorstwa Stanisława Kaplewskiego, wieloletniego przyjaciela Aleksandra i autora ilustracji do jego zbioru wierszy. Bo on, jak też Władysław Ławrynowicz, autor innych prac malarskich będących w tym domu, doskonale wiedzą, jakie wartości dla Śnieżki są najważniejsze. Że dla niego Dom nie jest jedynie budowlą, a sensem całego życia i że wraz z żoną Cecylią w ciągu ponad 40 lat czynią wszystko, by go, jak napisał w jednym ze swych wierszy — miłością grzać razem…