Wiele rzeczy w Gruzji zachwyca, a prowadzenie auta pozostawia niezatarte wrażenie.
Mikrobus, zwany w Gruzji podobnie jak i u nas „marszrutką”, jest najlepszym, niezawodnym i najbardziej popularnym transportem publicznym.
Kachetia, Kartlia, Dżawachetia… W „marszrutce” tym razem lecimy do Adżarii. Użycie wyrazu lecimy nie będzie przesadą, gdyż kierowca nie zważając, że kraj górzysty, drogi zatem dość wąskie i dużo zakrętów, pruje ponad stówę, na zakrętach wcale nie zwalniając. Pierwszego dnia w Gruzji myślałem, że trafiliśmy na wariata. Niedługo okazało się, że tak jeździ prawie każdy.
Suniemy środkiem jezdni, ciągła linia wijąc się ucieka pod nasze auto. Siedzę obok kierowcy, rozumie się — bez zapiętych pasów, gdyż w ten sposób Gruzina można obrazić. Przed każdym wirażem spontanicznie przymrużam oczy, nie pojmując ponadto, czy to pomoże mi wypatrzyć coś przed zakrętem.
Nagle kierowca dodaje gazu i wyprzedzając innego szaleńca wysuwa się na pas przeciwległy. Stamtąd leci na nas ciężarówka… Kurczowo zaciskam dłoń na rączce drzwiczek… „Szef” natomiast ze stoickim spokojem wykonuje rutynowy w Gruzji manewr: sąsiadowi zatrąbił — tamten lekko się przesunął bliżej pobocza, a ciężarówce mrugnął światłami i ten również ustąpił odrobinę asfaltu — więc w „galopie” i omalże nie w dotyku minęliśmy się, na chwilę ustawiając się trzema samochodami w jednej linii w poprzek jezdni.
Wymieniliśmy przerażone spojrzenia przełykając z trudem ślinę.
— Spokojnie — odrzekł pewien Gruzin słuchając naszych uwag o kulturze jazdy w Gruzji. — Przecież kierowca myśli też o własnym życiu. Wie, co robi.
Innemu pokazaliśmy dwa zdruzgotane w przepaści wraki — a jednak się zdarza — komentując.
— Te? Oni byli pijani — krótko skwitował. Dopuszczalne stężenie alkoholu we krwi nie może przekraczać 0,3 mg/ml. Za większe grożą mandaty. Delikwent przyłapany po raz pierwszy raz płaci — w przeliczeniu na nasze pieniądze — 150 litów, potem więcej, a za trzecim razem jest pozbawiany prawa jazdy. Wysokość kary zatem wystraszy tylko niezamożnego, ale utratą prawa jazdy ryzykują nieliczni, policja przecież łapówek nie bierze.
Interesujące, że techniczna kontrola w Gruzji obowiązuje tylko transport publiczny. Przeto jeździ tam wszystko, co ma koła — może być bez maski, drzwiczek, szyb, nawet chyba bez silnika, oby tylko działał klakson oraz światła. Komiczny przykład sprawności samochodu ujrzeliśmy w Batumi w czasie ulewy: tchnąca resztką życia Łada posiadała niesprawne również wycieraczki, ale pomysłowy kierowca uwiązał do nich z dwu stron sznurki, którymi na przemian pociągali: on — lewą ręką, jego pasażerka — prawą, doskonale nadając wahadłowy ruch.
Beznadziejny natomiast jest stosunek kierowców do pieszych. Nawet na oznakowanym przejściu, gdzie nie ma świateł, nikt się nie zatrzyma, nie przepuści, a wręcz dodają gazu. Wyjątek stanowią wracające z wypasu krowy, które opieszale poruszając się czują się jak ich święte rodaczki w Indiach.
W większym mieście szeroką jezdnię należy pokonywać w zwartych grupach lawirując między pędzącymi samochodami. Nasz Antoni spróbował przejść drogę niefrasobliwie „po europejsku” i omal nie został potrącony przez auto prowadzone przez kobietę, która widząc kogoś „nienormalnego” przyśpieszyła, a mijając puściła kierownicę wymachując złowieszczo w jego stronę rękoma, co zapewne było uzupełnione odpowiednim słownictwem. Dwa tygodnie pobytu na Kaukazie sprawiło, że nawet na lotnisku w Rydze, przy parkingu, odruchowo cofnęliśmy się przed mijającym nas autem.
Podczas wcześniejszych wypraw poznaliśmy temperament narodów Wschodu, kiedy żartując sobie, a Uzbecy całkiem serio, ustalaliśmy cenę… naszej koleżanki. Mało brakowało do ubicia targu. Z trudem wycofaliśmy się z układów, rezygnując ze stada baranów. U Gruzinów jest monogamia, ale przestrzegano nas przed kaukaskim temperamentem. Na przykład dziewczyna nie może patrzeć prosto w oczy mężczyźnie, co jest uznawane za prowokujące.
Nieraz sprawdzałem. W dużych miastach raczej nieaktualne, w mniejszych dziewczyny rzeczywiście spojrzenie kierują dół.
Gruzini w swych zalotach są natarczywi, więc w celu ochrony ustaliliśmy, który będzie bratem, a który narzeczonym naszych koleżanek. Skutkuje wyśmienicie. Bodajże czterdziestoletni Gruzin jakoś zaczepił naszą koleżankę–blondyneczkę: „Krasawica, chodź, kupię ci prezencik”. „Dobrze, ale ustal to z moim bratem” — machnęła ręką w stronę kolegi, który zbliżył się ze słodkim uśmiechem i słowami: „Może chcesz się żenić z moją siostrą? Chodź, pogadamy o szczegółach”. Amator w jednej chwili zmiękł i choć poczęstował winem, tematów matrymonialnych więcej nie poruszał.
W końcu podróży, w Batumi, widocznie znudzone naszym towarzystwem dziewczyny zaproponowały, abyśmy szli na miasto, a one niedługo nas dogonią. Po jakimś czasie ujrzeliśmy wystraszone nasze dziewczyny, wokół których — jak pszczoły wokół miodu — krążyło sześciu Gruzinów.
Charakterystyczną cechą wschodnich narodów jest niepohamowana zazdrość. Pewna znajoma z Warszawy miała narzeczonego Gruzina. Poza studiami pracowała za ladą w barze i — jak to zwykle — klienci zamieniali z nią zdanie, drugie. Po jakimś czasie zauważyła, że po otrzymaniu napojów chłopcy w milczeniu opuszczali ladę. Niedługo się wyjaśniło. Narzeczony po prostu stał za drzwiami knajpy i miał krótką acz „dobitną pogawędkę” z każdym, który do jego dziewczyny choćby się uśmiechnął.
Jest jednak w Gruzji pewna zasada, która zasługuje na uznanie. Gruzini nie klną. Dokładniej — nie czynią tego w obecności kobiet.
— U nas nie do przyjęcia, aby tak mówić w obecności kobiety — rzekł kierowca mikrobusu w Kachetii, który usłyszał „mocniejsze” słowo z ust któregoś z turysty. Kobieta w Gruzji jest darzona szacunkiem, chociaż rozumianym też na swój sposób. Na przykład do stołu z gośćmi męża najczęściej nie zasiada, krząta się w kuchni i podaje kolejne dania. Zawsze jednak ma opiekę w postaci rodziców, braci, męża, a jeżeli on zginie — wdowę do swej rodziny zabierają krewni męża. Samotnych matek tam w zasadzie nie ma. Rozumie się dotyczy to przede wszystkim prowincji.
Najbardziej archaiczne stosunki zachowały się w górskich regionach. Najlepszy tego przykład — Swanetia. Leży między Abchazją i Osetią, do niedawna aktualne tam były wendeta i porywania dla okupu, broń w każdej rodzinie. Los pewnej poznanej dziewczyny ze Swanetii dobrze ukazuje tamtejsze koligacje. Pochodzi z zamożnej wsi utrzymującej się z produkcji parkietu, którą opuściła poszukując innego życia, kiedy rodzinę dotknęła tragedia, w sumie nie nadzwyczajna w tym regionie.
Dwaj bracia zginęli — jeden w wypadku samochodowym, drugi czyszcząc własną broń. Męża straciła, gdy przypadkowo znalazł się w miejscu porachunków miejscowych klanów. Jego brat dochował tradycji — zabił krzywdziciela, a sam znalazł się w więzieniu. Miał szczęście, ponieważ wówczas Saakaszwili w Swanetii wprowadzał praworządność i w ten sposób uchroniono go przed kolejnym odwetem. Kobieta nie wytrzymała zbyt długo zamkniętego życia w rodzinie męża i uciekła do Tbilisi.
Gruzini potrafią łączyć cechy narodów Wschodu z europejskimi, zachowując przede wszystkim rodzime tradycje. Może nie zawsze i nie każdemu są one do przyjęcia, ale z pewnością zachowają się jeszcze długo ukazując przybyszom koloryt tego kraju.