Inspekcja Języka Urzędowego ponownie ukarała grzywną Bolesława Daszkiewicza, dyrektora administracji samorządu solecznickiego za polskie nazwy ulic. Polskie tablice mieszkańcy rejonu zaczęli masowo wywieszać na swoich domach, zamiast je zdjąć, czego od dyrektora domagała się Inspekcja.
Za pierwszym razem Inspekcja ukarała dyrektora również grzywną, ale w wysokości 450 litów. Tym razem dyrektor ma zapłacić 1200 litów za to, że rzekomo nie spełnił żądań Inspekcji.
— Mieszkańcy sami postanowili zamieścić podwójne tablice na swoich domach, więc nie w mojej kompetencji jest kazać im zdjąć tablice z polskimi nazwami, a tym bardziej nie mam prawa zdejmować tych tablic. To jest wola mieszkańców — tłumaczy dyrektor administracji Bolesław Daszkiewicz. Wobec tego nie rozumie, dlaczego Inspekcja go ściga.
— To jest mój dom, więc mam prawo decydować, co na nim mam zawiesić. Żadnej ustawy nie naruszam, bo tablica z litewską nazwą jest, a to, co poza tym, to jest wyłącznie moja prywatna sprawa — mówi „Kurierowi” Władysław Starzewski z Turgiel w rejonie solecznickim, gdy został zapytany, czy nie obawia się restrykcji ze strony Inspekcji. Tablicę z nazwą ulicy „Miednicka” umieścił na swoim domu obok tablicy z litewską nazwą ulicy „Medininkų”.
— Dlaczego to komuś przeszkadza?! Przecież jest nazwa po litewsku, a po polsku obok. Czy to przestępstwo? — oburzają się mieszkanki Turgiel, które na przystanku przy placu Kościelnym (Bažnyčios) czekają na autobus do Wilna.
Swoje oburzenie uzasadniają tym, że w ich miejscowości, podobnie jak w całym kraju, są znacznie poważniejsze i większe problemy, którymi władze centralne absolutnie nie zajmują się, zaś polskie tablice zwalczane są konsekwentnie.
— Odebrali emerytury, renty, ludzie są bez pracy. Jeszcze w mieście można coś znaleźć, ale dojazd kosztuje dziennie ponad 10 litów, a i autobusy jeżdżą rzadko, więc ludzie mają znacznie większe problemy, a im tu tylko tabliczki zawadzają! — oburzają się kobiety.
— Proszę zauważyć, że rzadko kto jeździ tu na krajowym paliwie, czy pali wyprodukowane na Litwie papierosy, bo większość już nie stać na nie. W sklepach też litewskich produktów prawie nie ma, bo ani opłaca się tu produkować, ani też kupować. Lecz ich to nie obchodzi, bo wiedzą tylko, jak emerytury ludziom zmniejszyć i podatki zwiększyć. No i do tablic czepiają się — mówi nam jeden z mieszkańców Turgiel, którego spotkaliśmy na ulicy Brzostowskiego (Bžostovskio).
Polskie tablice na Wileńszczyźnie władze centralne zwalczają konsekwentnie już od wielu lat, lecz z każdym rokiem pojawia się ich tu coraz więcej. Jak już pisaliśmy wcześniej, po pierwszym ukaraniu dyrektora administracji grzywną, mieszkańcy rejonu solecznickiego jeszcze odważniej upomnieli się o swoje prawa obywatelskie i zaczęli masowo zamawiać tablice z polskimi nazwami ulic na swoje domy. Polskie nazwy pojawiły się w Dziewieniszkach, Jaszunach, Koleśnikach i właśnie w Turgielach. Są wyłącznie na prywatnych domach, co akcentuje postawę obywatelską mieszkańców Wileńszczyzny.
— Przecież jest to też praktyczne, bo większość starszych mieszkańców prawie całe życie przeżyło, używając polskich nazwach tych ulic, więc teraz czasami nie mogą się połapać. Bo nie każdy rozumie zaraz, że dzisiejsza „Ilgoji”, to nasza ulica Długa. Ile siebie pamiętam, zawsze była ona Długą, więc i teraz jest Długa, a kto nie rozumie, to jest przecież też nazwa po litewsku — mówi nam miejscowa listonoszka pani Teresa i jak wielu mieszkańców Turgiel nie rozumie sedna problemu.
Problemu nie rozumie też Inspekcja Języka Urzędowego, która z precyzyjnością szwajcarskiego zegarka karze i zamierza karać dyrektora administracji za obywatelską postawę mieszkańców rejonu.
— Zgodnie z ustawą, wszystkie nazwy ulic muszą być pisane w języku urzędowym, czyli po litewsku. Więc nie rozumiem, dlaczego powstaje tu problem i dlaczego ktoś nie chce stosować się do tego wymagania — zastanawia się w rozmowie z „Kurierem” Arūnas Dambrauskas, wicedyrektor Inspekcji Języka Urzędowego. Zrozumieć, że nazwy litewskie są, a tylko obok nich są też polskie tablice, dla urzędników Inspekcji wydaje się rzeczą nie do wytłumaczenia.
— Jeśli dyrektor administracji zapłaci grzywnę i nie spełni wymogów, to będziemy znowu zmuszeni do rozpatrzenia sprawy na nowo. W przyszłości więc, dyrektor znowu może być ukarany grzywną. Tym razem maksymalną 1500 litów — wyjaśnia nam wicedyrektor Inspekcji.
Zapytany, jakie kroki Inspekcja podejmie, jeśli dyrektor zapłaci kolejną grzywnę, a mieszkańcy tablic nie zdejmą, Arūnas Dambrauskas powiedział: „Będziemy dalej karać grzywną, bo to jedyne, co możemy robić”.
Sądząc po tym, jak Polacy Wileńszczyzny aktywnie sięgają po swoje prawa, można oczekiwać, że Inspekcja niebawem będzie miała pełne ręce roboty przy wypisywaniu grzywien. Jak powiedział nam Arūnas Dambrauskas, na porządku dziennym Inspekcji już jest sprawa z polskimi nazwami ulic w rejonie wileńskim.
Z kolei wczoraj Inspekcja ukarała grzywną Zygmunta Marcynkiewicza, dyrektora firmy przewozowej „Irzimas” z Czarnego Boru w rejonie wileńskim.
Jak już pisaliśmy wcześniej, dyrektor był upomniany przez inspektora językowego za to, że na swoich autobusach są umieszczone dwujęzyczne tabliczki (po litewsku i po polsku) ze wskazaniem kierunkiem trasy. Inspekcja żądała od Marcynkiewicza usunięcia z tabliczek informacji w języku polskim. Nie usunął. Teraz będzie musiał zapłacić grzywnę w wysokości 450 litów.
— Zapłacę, ale tablic nie zamierzam zdejmować — powiedział nam Zygmunt Marcynkiewicz zaraz po ukaraniu go grzywną przez Inspekcję. Powiedział też, że chociaż inspektorzy nie potrafili w przekonywający sposób uzasadnić swojej decyzji, co ze względu na brak wyraźnej reglamentacji napisów informacyjnych na tablicach autobusowych byłoby też trudne, nie zamierza jednak zaskarżać decyzji Inspekcji w sądzie.
— Na pewno będą jeszcze inne, więc uzbieram cały komplet, a potem zastanowimy się o skierowaniu sprawy do sądu — zapowiedział dyrektor.