Plany stołecznego samorządu, aby na kolejne 25 lat prolongować umowę ze spółką „Vilniaus energija”, dostarczającą ciepło do mieszkań wilnian i która jest własnością międzynarodowego koncernu „Dalkia”, doczekały się protestów ze strony społecznych organizacji i opozycyjnych partii.
Przeciwnicy przedłużenia umowy, którzy zarzucają „Dalkii” windowanie cen za ogrzewanie, a urzędnikom merostwa troskę o swoje dobro, ale nie o interesy mieszkańców stolicy.
— Od lat mówi się o tym, co zrobić, aby zapobiec integracji kapitału z polityką. Pojawiają się deklaracje, że trzeba wykryć korupcyjne relacje pomiędzy biznesmenami i politykami. Moim zdaniem, właśnie ta decyzja będzie swoistym testem tego, czy rzeczywiście chcemy walczyć z korupcją — powiedział „Kurierowi” ekonomista Raimondas Kuodys. Jego zdaniem stołeczny samorząd, zanim podpisze umowę dotyczącej oddania miejskich sieci cieplnych we władanie „Dalkii” na kolejne lata musiałby rozważyć, czy warto przedłużać umowę ze spółką, której działalności towarzyszą korupcyjne skandale.
Aušra Maldeikienė, dyrektor wykonawczy Stowarzyszenia Ochrony Praw Konsumenckich „Viešasis interesas”, w minionym tygodniu zwróciła się z prośbą do Wileńskiego Sądu Dzielnicowego. Społecznicy proszą sąd o to, aby projekt przedłużenia umowy z „Dalkią” został wstrzymany, co odebrałoby politykom możliwość podjęcia decyzji w tej sprawie.
Z kolei wczoraj, pod stołecznym samorządem doszło do niesankcjonowanego wiecu. Jego uczestnicy żądali od mera Wilna Viliusa Navickasa, zaniechania zamiarów przedłużenia kontraktu z „Dalkią” na następne 25 lat (obecna umowa samorządu z „Dalkią” ma wygasnąć w 2017 roku — przyp. red.). Podczas protestu padły również żądania dymisji samego mera Navickasa, który, ich zdaniem, lobbuje interesy dużych grup kapitału i wcale nie dba o dobro Wilna.
— Ci, którzy nas krytykują i zarzucają nam „majstrowanie” przy cenach za ogrzewanie w mieście nie zdają sobie sprawy, jak się mylą. Decydujemy o cenie tylko w niewielkim stopniu. Największy wpływ na koszta ogrzewania w mieście mają wahania ceny gazu i mazutu — powiedział nam Rimantas Germanas, dyrektor komercyjny spółki „Vilniaus energija”. Kolejnym takim czynnikiem, który, zdaniem Germanasa, decyduje o cenie, jaką zapłacą mieszkańcy stolicy za ogrzewania swych domostw, to Państwowa Komisja Kontroli Cen i Energetyki. Komisja, która bada, czy cena, za którą spółka chce dostarczać energię cieplną do mieszkań wilnian — jest słuszna i ma wszelkie uprawnienia, aby tę cenę zmienić.
— Niech nasi krytycy przestudiują sobie dobrze ustawy i przestaną liczyć pieniądze naszej spółki. Nasz zysk z całej tej działalności wynosi zaledwie 5 proc., pozostałe pieniądze zjadają nam podatki i zakupy paliwa — tłumaczył „Kurierowi” Germanas. Dyrektor komercyjny spółki „Vilniaus energija” jest zdania, że protesty społeczników oraz opozycji, dotyczące przedłużenia umowy z samorządem za ogrzewanie miasta są tylko parawanem. Parawanem, za którym się kryją ci ludzie interesu, którzy mogą ponieść duże straty, gdy „Dalkia” zainwestuje w modernizację elektrociepłowni, aby dostosować ją do spalania biopaliw.
Dzięki tylko tej inwestycji w modernizację elektrociepłowni powstanie około 2 000 nowych miejsc pracy.
— Do protestów byliśmy przygotowani, ale teraz doczekaliśmy się również telefonów, w których grożą nam osobiście, w razie, gdybyśmy nie zaniechali tego projektu — mówi Germanas.
Z kolei władze samorządu argumentują, że dzięki przedłużeniu umowy oraz inwestycjom w elektrociepłownię powstaną nie tylko nowe miejsca pracy, ale również nie będą rosły ceny za ogrzewanie mieszkań wilnian.
— Umowa z „Dalkią” wygasa w 2017 roku, tymczasem Unia wymaga, aby po 2015 roku elektrociepłownia była już zmodernizowana i przestała zanieczyszczać środowisko. Jest to olbrzymia inwestycja, a samorząd jest zadłużony i nie ma pieniędzy. Ostatecznie przedłużenie umowy z tą spółką może okazać się jedynym wyjściem z tej sytuacja — donoszą, zastrzegając anonimowość, nasze źródła w Radzie stołecznego samorządu.