
Bronisław Piotrowski z Birż nie mógł długo zasnąć, gdy przeczytał zamieszczone na łamach „Kuriera” streszczenie wypracowania Katarzyny Andruszkiewicz „Skutki polskiej okupacji dla Litwy Wschodniej”. Potem źle spał, kiedy szykował się w podróż do Wilna do redakcji „Kuriera”.
— Bałem się zaspać, bo autobus z Birż wyjeżdża o 4. nad ranem. Myślałem też, żebym nie zapomniał najważniejszych rzeczy, o których chciałbym wam powiedzieć — tłumaczy nam gość redakcji z miasteczka na pograniczu litewsko-łotewskim.
— Oficjalnie tam już nie ma Polaków. I gdy przyjeżdżają zagraniczne delegacje, w tym też polskie, mówią im oficjalnie, że w rejonie nie ma Polaków. Faktycznie mało już nas tam pozostało, ale my jednak jesteśmy — mówi z żalem Bronisław Piotrowski, zaś „oficjalnie” Bronislovas Petrauskas, jak ma zapisane w dowodzie osobistym.
— Gdy przeczytałem wypracowanie tej dziewczynki, zabolało mnie. Rozumiem, że tak młoda osoba nie może mieć w sobie sama z siebie tyle nienawiści i zakłamania. To skutki „prania mózgu”, jakiego zapewne doznała w szkole. Smutne to i napawa niepokojem — mówi Bronisław Piotrowski. Przypomina mu bowiem sytuację sprzed dziesięcioleci, w jakiej znaleźli się litewscy Polacy, kiedy w okresie międzywojennym na Kowieńszczyźnie, Laudzie, czy w okolicach jego Birż Polacy stanowili liczną społeczność. Dziś „oficjalnie” ich tam nie ma. Nie znikli oczywiście i nie wyparowali gdzieś wszyscy. Owszem, część została wywieziona na Sybir, część potem sama opuściła te tereny podczas „repatriacji” do Polski. Inni, na skutek prowadzonej przez lata polityki „integracyjnej” właśnie „zintegrowali się”, że dziś próżno szukać ich śladów w oficjalnych statystykach. Gdy spotykają się, starają się rozmawiać ze sobą po polsku, ale coraz mniej osób zna swój język.
— Jest nas już bardzo mało. Może kilkadziesiąt osób, a tych, którzy znają jeszcze swój ojczysty polski, jeszcze mniej — wyjaśnia nam kustosz polskości z Birż, który nie tylko pieczołowicie pielęgnuje przez dziesięciolecie swoją polskość, ale też dba o zachowanie polskich śladów w swoich okolicach. Jak zaznacza, tam dotlewa historia wielkich polskich rodów, w tym rodu Komorowskich, z którego właśnie wywodzi się obecny prezydent Polski Bronisław Komorowski.

Poznaliśmy naszego bohatera też w „historycznych” okolicznościach, kiedy przed laty zaalarmował redakcję o niszczejących i pozostawionych na pastwę losu pozostałościach dworów rodu Komorowskich. Pan Bronisław od lat zabiega chociażby o zabezpieczenie tych resztek historycznej spuścizny, przecież też litewskiej, lecz jak mówi, wszystko pozostaje bez zmian.
— Nic się nie dzieje. Od lat bez zmian. Niby to władze chcą wystawić na sprzedaż te ruiny, ale czy znajdzie się ktoś chętny do ich nabycia. Przecież tam same ruiny — kustosz dzieli się z nami swoimi spostrzeżeniami.
Tam, w okolicach Birż, Poswola, Rakiszek oraz innych litewskich prowincji, osoby i budynki o polskim rodowodzie mają albo „zintegrować się”, albo do końca dni swoich niszczeć w swojej polskości. Bronisław Piotrowski, który będzie obchodził 82. urodziny, obawia się, że Polaków Wileńszczyzny czeka podobny los, że będą musieli „zintegrować się”, albo…
— Musicie przede wszystkim dbać o szkolnictwo, bo to przesądzi, czy za jakiś czas będą tu jeszcze Polacy. Owszem, nie jest to łatwe, trudne nawet, ale musicie — mówi nam pan Bronisław i przypomina swoje szkolne lata, kiedy w okresie międzywojennym z grupką rówieśników chodził do polskiej szkoły w Birżach.
— Nasza droga krzyżowała się z drogą, którą chodzili uczniowie do szkoły litewskiej. Za każdym razem, gdy spotykaliśmy się, rzucano w nas obelgi, najłagodniej wyzywano „Polaczkami” — wspomina pan Bronisław i dodaje z żalem: — A przecież nasi przodkowie tak samo walczyli o niepodległość Litwy, wielu z nich poległo w tych walkach, chociażby w oddziałach Szynkarskiego, o którym dziś mało kto chce u nas pamiętać. A pamiętać trzeba — mówi pan Bronisław. Zauważa, że gdy w miejsce pamięci staje się pustka, to różnej maści ideolodzy starają się zaraz ją zapełnić „nowowiedzą” o byłych dziejach. Stąd potem biorą się takie wypracowania, jakie przedstawiła uczennica solecznickiej szkoły z okazji „90. rocznicy okupacji Wileńszczyzny”.
Za oknem redakcji pada deszcz. Pan Bronisław zaczyna zbierać się w drogę powrotną: — Jeszcze tylko wstąpię na Rossę oddać hołd Marszałkowi, a potem na Jagiellońską do mlecznego baru coś zjeść — żegnając się mówi gość redakcji i dodaje: „Bo tam panie jeszcze mówiły po polsku…”