
Według najnowszych obliczeń Banku Światowego litewscy emigranci do końca roku bieżącego mają przesłać na ojczyznę 3,2 mld litów. Suma ta jest o 8,5 proc. większa niż w roku ubiegłym.
Ciekawe jest to, że w roku ubiegłym przesyłanych pieniędzy zmniejszyło się o 16 proc. — jest to prawie tyle samo, o ile w roku 2009 spadła gospodarka Litwy. Pieniądze, które emigranci przywieźli lub przesłali dla bliskich, stanowiły w zeszłym roku około 3,1 proc. całych dochodów kraju.
Główny ekonomista i doradca prezesa „Vilniaus bankas”
Gitanas Nausėda powiedział „Kurierowi”, że przesyłane pieniądze są chyba jedynym pozytywnym wynikiem emigracji.
— Jednak jeżeli na jedną szalę wagi położymy te 3 mld litów, a na drugą ujemne skutki emigracji, to właśnie ta negatywna strona będzie miała dużą przewagę — rozważa Nausėda.
Ekonomista zgodził się z powszechną opinią, że przesyłane pieniądze mogą w ten sposób zwiększyć konsumpcję na Litwie.
Ale zaznaczył też, że dla państwa byłoby bardziej pożyteczne, gdyby emigranci zostali pracować na ojczyźnie.
— Po pierwsze ludzie przecież przesyłają i przywożą nie wszystkie swoje zarobki. Potrzebują przecież pieniędzy na przeżycie i chociażby minimalne rozrywki. Po drugie emigranci płacą podatki w kraju gdzie pracują.
A więc lwia część ich dochodów zostaje za granicą. Natomiast państwo litewskie otrzymuje jedynie podatek od wartości dodanej, kiedy płaci się za usługi lub coś się kupuje na Litwie — mówi Nausėda.
Ekonomista zaznaczył także paradoksalny fakt: podczas gdy obywatele Litwy, w poszukiwaniu lepszego życia, jadą np. do Irlandii, sami Irlandczycy też emigrują — do Wielkiej Brytanii czy Ameryki. Na Litwie z kolei zwiększa się liczba imigrantów.
Jak wynika z najnowszych danych do naszego kraju przyjechało już 129 tysięcy osób. Najczęściej są to Rosjanie, Białorusini i Ukraińcy.
Jednak Nausėda wątpi, że państwo ma z tego tytułu tego wiele dochodów:
— Większość z nich pracuje w szarej strefie czyli nielegalnie. Nie płacą podatków, a więc praktycznie nie wpływa to znacząco na budżet kraju — mówi główny ekonomista „Vilniaus bankasu”.
Swoimi spostrzeżeniami na temat zysków z emigracji podzieliła się z „Kurierem” również główna ekonomistka banku „DNB Nord” Jekaterina Rojaka:
— Kij zawsze ma dwa końce. Z jednej strony wzrost konsumpcji może pomóc w stabilizacji gospodarki Litwy. Był nawet okres, kiedy przesyłane przez emigrantów sumy były tak duże, że w sumie przewyższały one dotacje z Unii Europejskiej. Z drugiej zaś strony — emigranci nie płacą podatków, a to znaczy, że państwo ponosi duże straty.
Według najnowszych danych, do roku 2010 z Litwy już wyemigrowało 440 tysięcy mieszkańców, czyli 13,5 proc. obywateli kraju, w tym znaczna cześć osób wysoko wykwalifikowanych.
— Swoje wyjazdy do innych krajów deklarowała większa część emigrantów. To znaczy, że takie osoby nie planują powrócić w ciągu najbliższych lat. Grozi to problemami demograficznymi — po 10 latach sytuacja na Litwie może wyglądać gorzej niż dzisiaj. Dlatego władze powinny włożyć wiele wysiłków, żeby namówić emigrantów do powrotu — mówi Jekaterina Rojaka.
Z kolei Gitanas Nausėda radzi nie tracić nadziei i twierdzi, że są szanse aby zmniejszyć falę emigracji:
— Kraj powoli zaczyna stawać na nogi — statystyka mówi, że w ciągu ostatniego czasu wyjazdy deklaruje coraz mniej osób. A gdy poziom gospodarki nareszcie zacznie wzrastać, pojawią się nowe miejsca pracy. To daje nadzieję, że również emigranci zaczną wracać.