
Bieżący tydzień jest wyjątkowy w życiu Grzegorza Rungo. Nazywam go tak oficjalnie, choć znam faktycznie od dzieciństwa i zawsze był i pozostanie dla mnie, jak też jego bliskich, super grzecznym, miłym, chętnym niesienia pomocy Grzesiem.
Ale na to pełne dojrzałe imię Grzegorz zasługuje już jak najbardziej. W środę otrzymał dyplom Międzynarodowej Wyższej Szkoły Prawa i Biznesu, w którym widnieje specjalizacja: zarządzanie turystyką.
Turystyka w życiu Grzegorza nie jest przypadkowa, bo mimo młodego wieku sam już trochę świata zwiedził. A wszystko to, jak powie, dzięki „Wileńszczyźnie”, zespołowi, do którego przyszedł przed siedmiu laty.
— Motywacja, że jestem tu tylko dlatego, iż „Wileńszczyzna” sporo jeździ, byłaby niesłuszną, chociaż swoją drogą byłbym obłudny, gdybym mówił, że wojaże nie wabią — mówi mój rozmówca. I kontynuuje: „O wyborze, że będę śpiewał w tym zespole, zdecydował repertuar — taki bliski, taki miejscowy, z naszych ziem. Oraz sakralny”.
Doskonale wiem, że Grześ znał repertuar nie tylko „Wileńszczyzny”, ale też wszystkich innych zespołów działających na Wileńszczyźnie, bo od samego dzieciństwa wraz z ciocią był prawie na wszystkich koncertach, przedstawieniach, jakie były i są organizowane.
O cioci, notabene naszej koleżance redakcyjnej, osobne by artykuły pisać należało, ale nasza kochana Basia jest na tyle skromna i stanowcza, że za nic nie chce tego tematu poruszać, ale zgodnie z Grzesiem twierdzimy, że gdyby nie ona, to zapewne by „Wileńszczyzny” nie było, ani dyplomu, ani…

No, ale bohaterem dzisiejszej publikacji jest Grzegorz i zespół „Wileńszczyzna” , któremu, jak żartuje, zaczął się przyglądać jeszcze jako 16-letni chłopak.
— Ano — mówi po chwili bardzo poważnie — dosłownie przyglądać, bo przecież ja, jak i każdy inny nowy uczestnik musiałem nie tylko słów piosenek się nauczyć, ale i tego, jak się trzymać na scenie, bo to musi iść w parze, szczególnie kiedy np. zacząłem śpiewać solo w „Kiermaszu Wileńskim”, gdzie wykonuję partię Żyda.
Każdy, kto choć raz oglądał ten wspaniały — nie boję się użyć tego słowa — spektakl „Kiermasz wileński”, doskonale wie, jak partie każdego artysty są dopracowane, jak autentyczne dla tego czy innego narodu są wykonywane pieśni.
I kiedy Grześ ucharakteryzowany na Żyda pojawia się na scenie ze słowami: „Jak trwoga, to do Boga, a jak bida to do Żyda”, wymawiając je z tym charakterystycznym „r” — sala nie może ukryć zachwytu nad wykonywaną przez niego „Tumbałałajką”.
— Mój „chrzest” sceniczny z „Wileńszczyzną” był w Polsce, w Zgierzu, na Kaziuka. Wtedy zaprezentowaliśmy stary wariant „Kiermaszu Wileńskiego”. Było fajnie. Ale najbardziej zapamiętałem kolejny wyjazd do Warszawy z programem patriotycznym „Z dymem pożarów”, który zaprezentowaliśmy w warszawskiej Sali Kongresowej. Tego zapomnieć się nie da. Ten entuzjazm, to rozczulenie sali tak się udzieliły, że sam z trudem musiałem opanowywać łzy wzruszenia, łzy dumy z naszego narodu, który tyle przeszedł, tyle wycierpiał i żyje” — z rozczuleniem mówi mój rozmówca.
I dalej przypomina: „Tej reakcji widza na słowa »bagnet na broń, bolszewika goń« też zapomnieć się nie da”.
A potem były inne wojaże, inne koncerty — każdy oczekiwany — nieważne, czy odbywał się na scenach prestiżowych, czy w małych miejscowościach na Wileńszczyźnie, bo w tych ostatnich ludzie bardziej są spragnieni takich duchowych wrażeń.
— Dzięki „Wileńszczyźnie” — mówi — znam faktycznie prawie całą Polskę, bo w tylu miastach występowaliśmy. A jakie to było fantastyczne uczucie, kiedy byliśmy uczestnikami Światowego Festiwalu Polonijnych Zespołów Folklorystycznych w Rzeszowie, ten przemarsz przez całe miasto, przemarsz Polaków mieszkających poza granicami Macierzy, którzy w tych dniach spotykają się tradycyjnie w tym polskim mieście.
Wszystkich wojaży nie wymienisz, ale nie sposób pominąć milczeniem wyprawy koncertowo-poznawczej po Europie. Bo „Wileńszczyzna” ma to do siebie, że wszędzie, gdzie jest, nie tylko występuje, ale też zwiedza, chwali też Pana podczas Mszy świętych. O wyprawie po Europie, kiedy zwiedzili Francję, Hiszpanię i inne kraje, Grzegorz mógłby osobny artykuł napisać. Bo tyle zabytków obejrzeli, tylu ludzi poznali, tyle koncertów dali.
— Cały czas mówimy o zagranicy, ale jak sobie przypomnę Mszę świętą w Ostrej Bramie, transmitowaną przez telewizję Polonia na cały świat, to kolejny raz odczuwam dumę, że i ja przecież tam byłem, tam śpiewałem.
Podobne wspomnienie mam z występu, jaki miał miejsce w Domu Kultury Polskiej w dniu 3 maja przed prezydentem Polski Lechem Kaczyńskim. Dlatego podwójnie przeżyłem tragedię samolotu, w którym zginęli prezydent z małżonką oraz wielu dostojnych Polaków, bo przecież ja, jako młody chłopak, miałem zaszczyt widzieć prezydenta z bliska, śpiewać dla niego — kończy ze smutkiem Grzegorz Rungo.
Dziś, kiedy ukaże się ten artykuł, Grzesia w Wilnie również nie będzie. „Wileńszczyzna” udała się na występy do Gdańska, Gdyni, Wejherowa. Między innymi w Gdańsku ten polski reprezentacyjny zespół pieśni i tańca z wielkim sukcesem wystąpił przed rokiem.
A kiedy zespół powróci do Wilna, młody dyplomowany specjalista zacznie poszukiwać pracy. No i na pewno nie zapomni o próbach, bo przecież już za kilka miesięcy koncert jubileuszowy 30-lecia „Wileńszczyzny”.