Spragnione słońca ciała albo walczyły z owadami, które od pewnego czasu oblazły plaże, albo „cieszyły się” z nieprzerwanego deszczu. Pieniądze topniały jak lody śmietankowe w dziecięcej dłoni, serce tańczyło w rytmie litewskich, rosyjskich jak też polskich hitów. Bursztyny „Made in Lithuania” wabiły oczy, a ludzie gubili się w tłumie, oddychając atmosferą litewskiego kurortu w Połądze…
Ubiegły weekend nie dawał możliwości smażenia się na słońcu. Niebo częściej chmurzyło się niż promienie słoneczne docierały do naszych spragnionych ciepła ciał. Padał to przelotny deszcz, to lały ulewy. Jednakże i w tych dniach Połąga była gęsto zaludniona.
Każdy miłośnik odpoczynku nad morzem, szczególnie w okresie najpopularniejszym —lipcu — zawsze spotyka się z problemem zamieszkania. Czasem nie jest to problematyczne, ponieważ domów wypoczynkowych, hoteli czy też pokojów w domach prywatnych (tych na poddaszu też) nie brakuje, jednak nieraz znalezienie odpowiedniego lokalu na wypoczynek jest kłopotliwe.
I tu uwaga! Aby nie doszło do niepotrzebnego nieporozumienia, negocjując w sprawie pokojów z miejscowymi emerytami lepiej… nie rozmawiać po polsku. Wielu staruszków jest takiego zdania, że z Polakami nie trzeba mieć niczego do czynienia, ponieważ „są oni ciągle niezadowoleni, jest im trudno dogodzić i nigdy nie chcą więcej płacić za pokoje”.
— Jeżeli między sobą będziecie rozmawiać po polsku, pokojów jeszcze długo nie znajdziecie — radziła nam jedna z kobiet stojących przy drodze do Połągi z tabliczką „Pokoje do wynajęcia”. I wyjaśniła, dlaczego osoby, od których o mało nie wynajęliśmy pokój, nagle robiły krok do tyłu, tłumacząc się, że ich pokoje nam na pewno nie przypadną do gustu.
Cena noclegu w ubiegłym tygodniu na takiej ulicy jak Kretinga czy też Vytauto kosztowała od osoby 25 litów. Oczywiście takie ceny są w pokojach, gdzie za ścianą mieszka sam gospodarz lub łazienką i kuchnią trzeba dzielić się jeszcze z innymi urlopowiczami. Łóżko w jednopokojowym mieszkaniu kosztowało o 5-10 litów więcej.
Między innymi spotkana przez nas para z Polski, która już od kilku lat przyjeżdża na wakacje do Połągi, też zderzyła się z nieprzyjaznym nastawieniem miejscowych do Polaków.
— Jednak ulica Basanavičiusa, na której wrze od turystów z Rosji, Białorusi, Niemiec, Łotwy itd., jest przyjazna i oczywiście tolerancyjna. Co dotyczy takiej antypatii do Polaków, to zauważyliśmy tylko podczas szukania pokojów. Ale ani w restauracjach, ani na ulicach lub plaży nie spotkaliśmy się z niczym podobnym — mówi nam Krystyna, która po tygodniu w Połądze z narzeczonym wyjeżdżała do Polski.
Po szybkim rozlokowaniu się w pokojach ruszyliśmy na deptak „Basanavičiaus”, później na plażę. Dopóki pogoda odpowiadała do kąpieli i opalania się, chcieliśmy jak najszybciej zamoczyć swoje nogi w falującym Bałtyku. Woda była cudowna! Jak na Bałtyk super — 19 stopni. Powietrze — +22. Plaże rozszerzone i czyste.
Chciało się żyć i nic więcej! Jednak przyjemność kurczyła się wraz z każdym odgonionym owadem, które po pogodnych dniach oblazły plaże. Biedronki, małe czarne żuki oraz owady podobne do pszczół atakowały wypoczywających: obsiadały ciała, wplątywały się do włosów, wchodziły do oczu. Musieliśmy albo przyzwyczaić się i nie zwracać na nie uwagi, albo po prostu uciec z plaży. Nie poddaliśmy się owadom i tylko postanowiliśmy z nimi nie walczyć. Zdecydowaliśmy się zostać i cieszyć się łapiąc skąpe promyki słońca. Woda była spokojna niczym szklana tafla, ale niebo zapowiadało burzę.
Dzieci robiły babki z piasku, kobiety marudziły, że mężczyźni popijający zimne piwo zasłaniają im słońce. Od czasu do czasu słychać było głosy sprzedawców: „Czebureki, lody, zimne piwo!”. Rybacy podpływali do chętnych, którzy chcieli kupić morskie, świeżo wędzone ryby. A niebo z każdą chwilą coraz bardziej chmurzyło się.
Wody w morzu, jak i piasku na plaży nie zabrakło dla nikogo. Coś do zjedzenia? Proszę, duże żółte namioty „Švyturysa” do zaoferowania mają wiele dań, także na ciepło. Piwo? Oczywiście z lodówki. Ubikacja? Nieczynna…
Stojące na plażach „Bio ubikacje” były nieczynne, a więc z „WC” musieliśmy pobawić się w „chowanego”. Znaleźliśmy je tuż za wydmami. I o dziwo, nie były to pozostałości sowieckich „tualetów”, a tylko czyste, a najważniejsze — darmowe ubikacje.
Deszcz. Biegnąc po deptaku z powrotem do domu (którym przez kilka dni był duży pokój z łazienką i kuchnią przy ulicy Kretingos), głowy chowamy w ręcznikach. Oglądając się dookoła, widać uśmiechnięte i zadowolone twarze urlopowiczów. Tak jakby krople deszczu padały jedynie na nasze nadal białe twarze. I tylko po otwartych parasolach i płaszczach przeciwdeszczowych sprzedawców na stoiskach zauważamy, że wszyscy chowają się pod dachy. Deszcze, a nawet potężne ulewy nie mogą zepsuć humorów urlopowiczom. Są przecież częścią atmosfery litewskiego kurortu. Oczywiste jest, że w takie dni restauracje czy kawiarnie czerpią podwójne albo potrójne zyski.
A pieniądze w Połądze topnieją jak lody śmietankowe w dziecięcej dłoni. Poczynając od płacenia za ubikacje publiczne, wydawania za różnego rodzaju atrakcje, kolacje w kawiarniach, zdjęć z boa dusicielem, kończąc biletami za 30-40 minutowe koncerty, czy też upominki w postaci „litewskich” bursztynów. Długie wieczory i deszczowe dni są niczym więcej niż okazją do takiego przyjemnego marnotrawstwa.
Ludzie chodzili od jednego stoiska do drugiego. Towar — najczęściej chiński. Uwagę przyciągały bursztyny. „To „Made in Lithuania” — wyjaśniały sprzedawczyni turystom, choć podejrzenie powstawało, że jednak produkcja jest z Chin.
— Bursztyny tylko litewskie, tylko z naszego morza i tylko u nas. Cena wyrobów zależy od wagi. Za 1 gram — 1,20 lita — tłumaczyła nam sprzedawczyni, która dla małego dziecka sprezentowała kostkę bursztynową.
Czy ludzie dużo kupują? Tego nie zauważyliśmy. Jednak jak udało się nam wyjaśnić, za miejsce na targowisku (na sezon, czyli 3 miesiące) trzeba zapłacić 20 tys. litów! A zebrane dochody muszą przecież wystarczyć na cały niesezonowy okres!
Dzień dobiegał końca, a za oknem nadal padało. Postanowiliśmy udać się do supermarketu „Maxima”, aby kupić płaszcze i wybrać się na miasto. Kolejki olbrzymie! Tak, jakby cała Połąga jednocześnie chciała napić się piwa lub kupić płaszcze. Dla nas ich jeszcze wystarczyło, stojącym za nami — już nie. Sprzedawczyni radziły „mokrym kurom” udać się na „Basanavičiaus”, podobno tam tych niezastąpionych „ochroniarzy” przed deszczem jest do koloru i do wyboru… Ale już nie za niecałe 3 lity, a tylko za… 8!
Ubrani w kolorowe płaszcze zgubiliśmy się w tłumie ludzi. Pogoda nie dopisywała wypoczynkowi na plaży, ale na spacery była nienajgorsza.
„Už tuos kurie…” — słychać było głos Edmundasa Kučinskasa. „Nemylėjai manęs!” — melodyjnie krzyczała Džordana Butkutė, „Ах, какая женщина” — dobiegało z mijanych restauracji.
O ile na początku lipca przedsiębiorcy narzekali na niskie obroty, o tyle w ubiegły weekend restauracje i kawiarnie były pełne klientów. Próbowaliśmy wejść na gorące wino do ormiańskiej restauracji, ale po zapytaniu, czy zamawialiśmy stolik i naszym krótkim „nie”, zamknięto nam przed nosem drzwi.
Wtem usłyszeliśmy znajome nuty. Weszliśmy do kawiarni, w której klientów bawili wileńscy muzykanci, a więc nie zabrakło też takich hitów jak „Hej sokoły” czy też „Żono moja”. Najbardziej do gustu repertuar przypadł wileńskim kobietom, które jak żmije wykręcały się w rytmie przebojów… Verki Serduchki. Takiego rodzaju koncerty w restauracjach i kawiarniach są bezpłatne, za obejrzenie 30-minutowych występów litewskich gwiazd płaci się 20-25 litów.
Przez całą noc główna ulica Połągi huczała. W nocy gwarno tu i dopiero nad ranem, kiedy cały świat się budzi, jest tu spokojnie.
Kolejny dzień był słoneczny i w miarę ciepły, tylko Bałtyk „nie mieścił się” w swoich brzegach. Fale były tak duże, że ratownicy wywieszając czerwone flagi, zakazali wchodzić do wody.
Oczywiście niewielu to obchodziło. Ratownicy chodzili od jednego brzegu plaży do drugiego, wyprowadzając ludzi z wody i grożąc grzywnami. Jak powiedział jeden z nich, grzywny sięgają do pół tysiąca litów, jednak jak często są stosowane, nie mógł powiedzieć.
Tak w deszczu i słońcu minął weekend. Z pustą portmonetką, lekką opalenizną i zadowoloną twarzą wyruszyliśmy do Wilna.
— Oczywiście drogo. Było zimno, mało słońca, dokuczliwe owady oraz mnóstwo „chińskiego” bursztynu. Ale to Połąga, do której zawsze się wraca, czy to z przyjaciółmi ze szkoły, grupką studentów, a teraz nawet z rodziną. Połąga jest droższa, ale bliższa — na „do widzenia” wyjaśnia nam Bożena, która każdego roku chociaż na krótko z rodziną przyjeżdża do Połągi.