Na pewno na Litwie niewielu znajdzie się dziennikarzy, którzy równo pół wieku poświęcili temu trudnemu a tak ciekawemu zawodowi, który nie sposób zdobyć wraz z ukończeniem studiów. Zdobywa się go wraz z każdą nową publikacją, z każdym tematem, tym — jak określamy — dyżurnym, codziennym oraz tym wynoszonym w sercu, tym, co dla danego człowieka jest tak ważny.
Bo jest to rzeczywiście dar losu, że człowiek może robić to, z czym był związany od dzieciństwa. Tak jest w przypadku naszej koleżanki redakcyjnej Julitty Tryk, która od lat na łamach „Kuriera” prowadzi tematykę religijną oraz nie omieszka opisać każdego wydarzenia związanego z Kalwarią, miejscem jej dzieciństwa. Nic więc dziwnego, że każdy szczegół tego swoistego sanktuarium przypomina, każdy cieszy.
Ani jej rodzina, ani ona sama nie zapomną nigdy chwili, kiedy Kalwaria przez sowietów została wysadzona w powietrze. Oczywiście, że Jola pisała o tym. Jak też o innych wydarzeniach, już na szczęście radośniejszych — odbudowie, świętach, imprezach… Rezultatem jest jej 36 artykułów poświęconych temu unikalnemu miejscu, publikacja w edycji pt. „Kalwaria” wydanej staraniem dyrekcji parków regionalnych w Werkach i Pavilnysie, wywiady w radiu…
Dlaczego dziś przypominamy o tym?
Zupełnie niedawno w kościele pw. Odnalezienia Krzyża Świętego, zwanego potocznie Kalwaryjskim, ksiądz proboszcz Virginijus Česnulevičius odprawił Mszę Świętą Dziękczynną za półwiecze jej pracy. Wiele serdecznych słów padło wówczas pod adresem dziennikarki — od kapłanów, przyjaciół, znajomych, a jej mieszkanie upiększa obecnie obraz Jezusa Miłosiernego, dar kapłanów tej świątyni.
Życiorys twórczy Joli rozpoczął się o wiele wcześniej aniżeli w jej książeczce pracy znalazła się pieczątka z zapisem, że jest na etacie w ówczesnym „Czerwonym Sztandarze”. Pierwszą wzmiankę napisała za namową znajomej Tamary Justyckiej, która już współpracowała z gazetą. To ona zaproponowała naówczas uczennicy klasy XI dawnej 19 (dziś Szkoła Średnia im. Syrokomli), by napisała do rubryki młodzieżowej „Sprawy moje, twoje, nasze”, jaką dział szkół i młodzieży prowadził.
Tak to się zaczęło, początkowo może nieco z zabawy, może trochę z tej młodzieńczej ciekawości, by zobaczyć swój podpis w gazecie.
A potem obok drogi życiowej – poprzez naukę w szkole zawodowo-technicznej, pracę w charakterze radiomontażystki w popularnej wówczas Fabryce Maszyn Obliczeniowych, studia polonistyczne w Wileńskim Państwowym Instytucie Pedagogicznym — była droga twórcza. Były notatki z tego, co nurtuje, co boli, czym młodzież żyje. Pisała, dyskutowała w „Szkole młodego korespondenta”, która przez wiele lat w „Sztandarze” istniała.
Do tej to szkoły dojeżdżała z Wielkiej Kosiny, miejscowości odległej o 5 kilometrów od Szumska, w której w ciągu czterech lat pracowała jako nauczycielka.
„Wtedy to — jak dziś przypomina — napisała do „Trybuny Nauczycielskiej”.
— Ówczesna kierowniczka tego działu Eliszewa Kancedikienė, kiedy przyniosłam do redakcji kolejną publikację, powiedziała: „A czy nie chciałaby pani pracować w gazecie?”. Od razu się zgodziłam, chociaż dobrze wiedziałam, że w domu dostanę burę, bo praca w partyjnej naówczas gazecie w naszej rodzinie była bardzo źle widziana — mówi Julitta.
Chyba pierwszy raz, jak żartuje, oparła się rodzicom i może to zabrzmi trochę niepedagogicznie — nigdy nie żałowała i nie żałuje po dziś dzień tej decyzji.
Rodzice, od dawna już nieżyjący ojciec Jan Tryk i mama Helena z domu Michałowska, szybko to córce nie tylko wybaczyli, ale z radością czytali jej artykuły o Kalwarii, tej samej, do kościoła której wiodą schody wykonane przez ojca Heleny – Antoniego Michałowskiego.
Zresztą pisała i pisze nie tylko o tym kościele, ale o wielu innych, które wraz z odzyskaniem niepodległości śmiało otworzyły przed wiernymi swoje podwoje.
Tematyka religijna w jej sercu żyła cały czas. Nie pasywnie, w latach sowieckich nielegalnie rozpowszechniała Katechizmy dla dzieci w Kazachstanie i na Białorusi (przepisywane w językach polskim i rosyjskim). O tym etapie na pewno powstałby osobny artykuł, bo przecież to były inne lata, inne czasy, kiedy siostra zakonna, by je zabrać, pukała do jej okna tylko nocą.
To tylko jedna strona działalności Julitty. Fakt, że jest znawcą Kalwarii jak mało kto w kraju, nie jest rzeczą kurtuazyjną. Nieprzypadkowo ostatnio otrzymała prośbę z Departamentu Zabytków Kultury Litwy, by udostępniła swoje materiały archiwalne dotyczące Kalwarii Wileńskiej.
Po dziś dzień na łamach „Kuriera” regularnie ukazują się jej artykuły na wyżej wymienione — i nie tylko — tematy.
…Półwiecze? Czyżby aż tyle lat były nierozłączne: ona i gazeta.
Młodzi czasami dowcipkują – czyżby tyle lat można być wiernym jednemu pismu – pismu, które, kiedy zaczęła pracować, „Czerwonym Sztandarem” się nazywało oraz obecnemu jego „potomkowi” — „Kurierowi Wileńskiemu”, który jest nie tylko miejscem jej pracy, ale potrzebą serca.