„Nie było miejsca dla Ciebie/ W Betlejem w żadnej gospodzie/ Więc narodziłeś się Jezu/ W stajnie o głodzie i chłodzie.” Zwrotka tej starej i pięknej, aczkolwiek smutnej kolędy jest bardzo aktualna także dziś w XXI wieku. Często bowiem nie ma miejsca w naszych domach jakiejś samotnej osobie, tak często nie ma czasu i miejsca w naszych sercach dla Boga.
Właśnie o tych smutnych sprawach w te radosne święta chcemy porozmawiać. Porozmawiać o ludziach i z ludźmi, którzy z tych lub innych przyczyn często spędzają święta samotnie w swoich czterech ścianach.
Dużo w okresie świąt o tych sprawach się mówi, pisze, dużo się także robi dla osób samotnych w parafiach, w placówkach „Caritasu”, ale wciąż jeszcze za mało. Wciąż jeszcze są ludzie samotni, przez wszystkich zapomniani, do których nikt drzwi nie otworzy nawet w święta. Wielu z nich spędza święta w domach starców i choć mają rodzinę, nie zawsze ktoś do nich przychodzi, bo nie ma czasu. Wszak trzeba wiele zakupów zrobić, prezentów członkom rodziny, zadbać, by ten wigilijny stół był jak najbogatszy.
A oto kilka wypowiedzi osób, które opowiadają o swoich ubiegłorocznych i wcześniejszych wigilijnych wieczorach.
Julia — emerytowana nauczycielka
Mam syna, synową, wnuków. Mieszkają w tym samym mieście co ja. Kłamstwem by było, gdybym powiedziała, że nie pamiętają o moich imieninach czy urodzinach. Zawsze zadzwonią i złożą życzenia. Pamiętają także w święta. Kiedyś zapraszali mnie do siebie, ale czułam, że robią to tylko „z urzędu”. Ostatnio sytuacja się zmieniła. W wigilię zawsze przybiega wnuczek z torebką smacznego jedzenia, ciastek, w drzwiach życzy mnie: „Wesołych świąt!” i wybiega, bo nie ma czasu. Pierwszy raz uwierzyłam, ale kiedy sytuacja zaczęła się powtarzać, zrozumiałam, że moja osoba im już zawadza, ale starałam się z tym pogodzić. Gdy w ubiegłe święta ta sama sytuacja znowu się powtórzyła, położyłam torbę z jedzeniem na stół, usiadłam i długo gorzko płakałam. Gdy na niebie ukazała się pierwsza gwiazdka, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, jak tuż koło mojego domu jakiś mężczyzna grzebie w kontenerze na śmiecie. Szybko ubrałam jakąś kurtkę, wzięłam opłatek oraz tę całą torbę z jedzeniem i wybiegłam. Przywitałam się, spytałam, czy jest wierzący, przełamałam się z nim opłatkiem. A upewniwszy się, że ma mieszkanie, wręczyłam mu tę całą torebkę z jedzeniem i odeszłam. On też szczęśliwy wszedł do sąsiednich drzwi.
Wróciłam do domu, wybrałam swoje skromne zapasy, zjadłam kolację. Wiem, że mój postępek nie był katolicki, bo podzieliłam się z człowiek nie tyle z miłości do bliźniego, co ze złości. Po prostu nie chciałam tknąć tego jedzenia, bo wiedziałam, że żaden kęs mi nie przejdzie przez gardło. Tym razem mój ból był silniejszy od uczuć chrześcijańskich, ale w ciszy serca myślę, że Bóg mnie zrozumiał i nie uznał tego za grzech.
Aldona — emerytowana lekarka
Jestem zupełnie sama. Pochowałam męża, córkę, wnuków też nie mam. Z powodów finansowych przed dwoma laty musiałam sprzedać swoje mieszkanie i kupić maleńki pokoik w bursie. Z sąsiadami jakoś nie udało się zaprzyjaźnić, bo mieszka tu raczej element z marginesu społecznego. Nie miałam żadnego pomysłu, jak samej spędzić święta. Ktoś mi powiedział, że przy parafii jest „Caritas” i na kilka dni przed świętem będzie wigilia dla osób samotnych. Poszłam, przyjęto mnie z otwartymi rękoma. Wigilia, choć pośród obcych, była wspaniała: ciepła, serdeczna atmosfera, kolędy, wspaniały stół i smaczne dania. Ale święto szybko się skończyło i wszyscy zaczęli się rozchodzić. Nie wiem dlaczego, ale wymieniłyśmy się z pewną starszą panią telefonami i każda z nas poszła w swoją stronę. A mnie ciągle dręczyła myśl, jak spędzić sam wieczór wigilijny. Niestety, nie miałam żadnych pomysłów. Gdy ukazały się pierwsze gwiazdki, usiadłam do skromnie przygotowanej kolacji. Następnie pomyślałam, że wyjdę z domu na miasto, porozglądam się, jak wygląda Wilno w wigilijną noc. Wyszłam, przeszłam się po kilku prawie zupełnie pustych ulicach, wsiadłam w pierwszy lepszy autobus (też prawie pusty) i zaczęłam jeździć po mieście przesiadając z jednego do drugiego. Moimi współtowarzyszami podróży byli przeważnie starsi zaspani ludzie, ten i ów po „dobrym” alkoholu. Wróciłam do domu, gdy zbliżała się już północ. Obraz takiego miasta mnie przeraził, przeraził wygląd tych całkowicie „bezpańskich” nikomu niepotrzebnych ludzi. Gdy wchodziłam do domu, zadzwonił telefon. To dzwoniła ta kobieta, z którą się zapoznałam w „Caritasie”, by złożyć mi świąteczne życzenia. Rozpłakałam się z radości. Ona też siedziała samotnie w czterech ścianach, a ponieważ okazało się, że całkiem blisko siebie mieszkamy, zaprosiłam ją na jutrzejszy obiad.
Do dziś z Marią przyjaźnimy się i w tym roku planujemy już wspólnie spędzić Wigilię.
Teresa — była urzędniczka
Tak się w życiu stało, że dość szybko rozpadło się moje małżeństwo i nie mieliśmy nawet dzieci. Z pewnych osobistych względów nie założyłam nowej rodziny. Moi bracia pozakładali rodziny. Jeden z rodziną wyjechał na stałe za granicę, młodszy mieszka w sąsiedniej dzielnicy o kilka przystanków ode mnie. Właśnie z nim najlepiej nam się układały stosunki. Siostra i ciocia zawsze była chętnie widziana, tylko wówczas jeszcze myślałam, że to prawdziwa rodzinna miłość. Oczy mi się otworzyły dopiero, gdy wyszłam na emeryturę i nie mogłam już im kupować drogich prezentów. Zaznaczyć trzeba, że nie byli biedni, bo im się lepiej powodziło niż mnie. Ale lubili zwiedzać świat, jadać obiady w dobrych restauracjach, pić dobre trunki. Tolerowałam, bo młodzi, więc niech się bawią. Mnie jakoś tego rodzaju tryb życia nie pociągał, więc mogłam im pomagać.
I kiedy się skończyły moje prezenty i zaczęłam na imieniny czy urodziny przychodzić ze skromnym kwiatkiem, już nie byłam mile widziana i zaczęliśmy się ograniczać do składania sobie życzeń tylko przez telefon. Aż pewnego razu w wigilię rano zadzwonił do mnie brat. Chciał złożyć życzenia i miał zamiar zaprosić na wigilię. Ponieważ blisko niego stała bratowa, usłyszałam jej głos: „Nie, nie mamy miejsca dla czwartej osoby”. Stałam jak wryta nie wiedząc co ze sobą zrobić. Nie byłam w stanie tknąć ani jednego z dań, które miałam przygotowane. Wyjęłam tylko z lodówki przyrządzone śledzie i ugotowałam ziemniaki. Tak wówczas wyglądała moja zakrapiana łzami wigilia. Tak jest do dziś.
Czas długo leczył tę ranę i do końca jej jeszcze nie wyleczył. Na szczęście zawsze miałam i do dziś mam dużo przyjaciół. Od paru lat spędzam święta w bardzo miłej rodzinie moich przyjaciół. Zawsze we wszystkim pomogą, wpadną z życzeniami itp. Szkoda mi mojej rodziny, ale to był ich wybór, wybór na ich własne życzenie.
„JUTRO” TYCH, CO SAMOTNYCH ODRZUCAJĄ
Smutne są losy osób samotnych, odrzuconych, ale jeszcze smutniejsze będzie „jutro” tych, co samotnych odrzucają. Los jest zawsze sprawiedliwym, ale surowym sędzią i za wszystko zarówno dobro, jak i zło płaci z nawiązką.
Przypomniała mi się jedna bożonarodzeniowa legenda. Pewna pobożna samotna niewiasta przed świętem robiła Panu Bogu wyrzuty, że znowu będzie sama, że niby za co ją Bóg tak karze. I oto w dzień przed wigilią przyśnił jej się nocą Pan Jezus i powiedział: „Nie będziesz sama, Ja do ciebie na wigilię przyjdę”.
Uznała to za sen proroczy i z ogromną radością od wczesnego ranka zaczęła szykować wieczerzę wigilijną. Starała się jak potrafiła. I oto jeszcze rano zadzwoniła sąsiadka prosząc o jakąś drobną przysługę. Kobieta ofuknęła sąsiadkę mówiąc, że czeka ważnego gościa i zatrzasnęła przed nosem drzwi wracając do swoich zajęć. Po kilku godzinach usłyszała, jak pod oknem głośno płacze małe dziecko, ale też się tym nie zainteresowała. Wreszcie, gdy mrok już zapadał i całą wieczerzę miała przyrządzoną, usiadła odetchnąć, gdy znowu ktoś zapukał. Była pewna, że to już Pan Jezus. Tymczasem w drzwiach stał oberwany, zsiniały od mrozu mężczyzna i prosił o szklankę gorącej herbaty oraz coś do zjedzenia. Przed nim także zatrzasnęła drzwi.
Tak czekała do północy, ale Pan Jezus nie przyszedł. Poczuła się oszukana przez samego Boga i znowu robiła Mu mnóstwo wyrzutów. Tak zrozpaczona poszła spać i znowu przyśnił się jej Jezus mówiąc: „Ja trzy razy przychodziłem do ciebie: jako sąsiadka, płaczące dziecko i bezdomny. Ni razu mnie nie wpuściłaś”.
To tylko legenda, ale jakże prawdziwa i z pewnością bardzo aktualna dla wielu z nas. Wyciągnijmy z niej wnioski dla siebie. Bez względu na to, czy nasze święta będą bogate, czy może bardzo skromne, niech nikt nigdy smutny nie odejdzie od naszych drzwi.