
W ciągu 60 sekund dziennikarz może „wbić” na klawiaturze fragment tekstu składający się z około 250 znaków. W ciągu 60 minut można zwiedzić redakcję „Kuriera Wileńskiego”, zapoznając się z procesem codziennego powstawania jedynego na Litwie polskojęzycznego dziennika.
Trudno policzyć, ile takich wycieczek odwiedziło redakcję. Na pewno można stwierdzić tylko jedno ― bardzo dużo. W przededniu 60. urodzin gazety mile wspominamy naszych drogich gości, których większość stanowią uczniowie licznych szkolnych wycieczek. Przedtem jednak warto wspomnieć jeszcze kilka faktów dotyczących „magicznej” w tym roku dla „Kuriera” liczby 60.
W ciągu 60 dni można przeczytać średnio 40 nowych numerów „Kuriera Wileńskiego”. W ciągu 60 tygodni na łamach dziennika można zdążyć zamieścić pozdrowienie dla przyjaciół z okazji ślubu, a następnie ― z okazji narodzin ich pierwszego dziecka. W ciągu 60 miesięcy dziecko może nauczyć się mówić, pójść do przedszkola, wyrządzić pierwszą psotę i śmiesznie pokolorować „Pocopotek”.
Zaś w ciągu 60 lat może wyrosnąć kilka pokoleń czytających tę samą gazetę, powstałą jako „Czerwony Sztandar” w 1953 roku, a od roku 1990 ukazującą się pod tytułem „Kurier Wileński”.
Kulisy gazety, którą jeszcze w swoje młode lata czytała babcia, teraz w ramach wycieczki może odwiedzić jej wnuczka. Wśród redakcyjnych gości było sporo osób, które czytały „Kurier” od pierwszego numeru, gdy jeszcze ukazywał się pod nazwą „Czerwony Sztandar”. Takie spotkania bywają nostalgiczne… Bywają też zabawne i ciekawe, bo seniorzy o dawnych dziejach „Kuriera” mogą czasem opowiedzieć więcej niż młodsi członkowie redakcji.
„Wewnętrzna” znajomość z gazetą rozpoczyna się w muzeum „Kuriera Wileńskiego”. Tam właśnie wycieczkowiczów zwykle wita redaktor naczelny Robert Mickiewicz i zapoznaje z historią naszego dziennika. Następnym punktem wycieczki jest sama redakcja, gdzie goście poznają specyfikę zawodu dziennikarza, łamacza, korekty-stylisty. Dowiadują się, jak wygląda droga gazety do czytelnika ― od początku na porannym planowaniu, do zamknięcia numeru wieczorem. Wizyta kończy się w drukarni, która u dzieci zwykle wywołuje największe zaciekawienie.

Oprócz szkolnej młodzieży „kuchnię” „Kuriera Wileńskiego” zobaczyło też wielu słuchaczy Uniwersytetów Trzeciego Wieku z Litwy i Polski. Niejednokrotnie zwiedzały redakcję również wycieczki organizowane przez różne polskie firmy i stowarzyszenia. Ba, podejmowaliśmy i mera Wilna, i premierów Litwy i Polski, a nawet samego szefa Europarlamentu!
Wśród redakcyjnych gości bywają osoby, które czytały „Kurier” od pierwszego numeru, gdy jeszcze ukazywał się pod nazwą „Czerwony Sztandar”. Takie spotkania bywają nostalgiczne, ale też zabawne i ciekawe, bo seniorzy o dawnych dziejach „Kuriera” mogą czasem opowiedzieć więcej niż młodsi członkowie redakcji.
Zwykle podczas wycieczek dziennikarze zadają gościom tradycyjne pytanie:
— Co dla was znaczy „Kurier Wileński”?
Odpowiedzi słyszymy różne:
— Źródło informacji dla Polaków Litwy; gazeta, którą czytali nasi rodzice.
Jednak odpowiedź pewnej jasnowłosej uczennicy 6-ej klasy w ubiegłym roku była szczególnie miła sercu i wzmocniła nadzieję, że polskie słowo na Litwie będzie istniało jeszcze przez wiele lat.
— Zawsze czytam „Kurier” wraz z mamą lub babcią. W naszej rodzinie to ważna tradycja. Gdy sama zostanę mamą, także będę czytała gazetę wraz ze swoimi dziećmi ― powiedziała dziewczynka.
Oby było więcej takich tradycji!