
Mer Wilna Artūras Zuokas chce zapobiec rozrastaniu się cygańskiego taboru w wileńskich Kirtimai.
Wczoraj, 25 lipca, odwiedził tabor. Wizyta odbyła się w atmosferze krzyków i przekleństw miejscowych Romów, skierowanych pod adresem komorników, funkcjonariuszy i mera.
Podczas wizyty Artūras Zuokas zaznaczył, że wyburzenie pustych i nielegalnie zbudowanych domostw to niejedyny sposób walki z taborem. W roku 2014, gdy rozpocznie się nowy okres wsparć ze strony Unii Europejskiej, mer ma nadzieję otrzymać fundusze na integrację Romów do społeczeństwa.

— Mamy nadzieję od Unii Europejskiej otrzymać specjalne fundusze, które pozwoliłyby na osiedlenie porządnych rodzin z taboru w innym miejscu. Te fundusze pozwoliłyby także zapewnić normalne życie dla rodzin, które dążą i chcą tego. Te pieniądze muszą być z UE, a nie z kieszeni mieszkańców stolicy i nie za pieniądze miasta. Już wszystko jest omówione, czekamy tylko, kiedy rozpocznie się finansowanie z UE na 2014 rok — powiedział mer.
Akcja sprzed ponad roku powtórzy się, gdy w wileńskim taborze Romów zostały wyburzone trzy samowolnie zbudowane domy. Teraz w kolejce są jeszcze trzy. Od wczoraj wszyscy mieszkańcy taboru zostali odcięci od prądu. Nad tym pracują pracownicy litewskich sieci rozdzielczych „Lesto”.
Mer zaznaczył, że prace zostaną zakończone w ciągu 3-4 dni. Prąd otrzyma tylko 14 domów, których gospodarze systematycznie płacą za usługi. Reszta nadal zostanie bez elektryczności, ponieważ nie mają liczników i do prądu podłączali się nielegalnie w ten sposób okradając państwo i zagrażając życiu samych mieszkańców.

— Za kradziony prąd musiało z własnej kieszeni płacić „Lesto”. Teraz gdy instalacje, przez które podaje się prąd, zostały przeprowadzone pod ziemią, to mieszkańcy taboru będą mieli o wiele mniejsze możliwości podłączenia się nielegalnie. Jeżeli ktoś to zrobi, będzie musiała za to zapłacić rodzina, do której zostało zrobione podłączenie. Czyli to już będzie w interesach także i samych mieszkańców — mówił mer Wilna.
Obecnie w taborze mieszka około 500 osób, z których około 150 — to są dzieci. Od roku 2004 mieszkańców w taborze nie przybywa, ale ubywa. Dlatego zostaną wyburzone domy, w których nikt już nie mieszka. W ten sposób można będzie zapobiec rozrastaniu się taboru, gdyż niektórzy Romowie wyjeżdżają za granicę. Ale są informacje, że ostatnio na ich miejsce przyjeżdżają Romowie z innych państw.
— Mieszkańcy taboru to jest bardzo poważny problem, dlatego chcemy zapobiec jego rozrastaniu się, a także zapewnić odpowiednie warunki dla tych, którzy chcą żyć godziwie. Na utrzymanie Romów państwo co roku przeznacza około 1 mln litów. Romowie nie płacą za wywóz śmieci, kradną prąd. Dostają zasiłki, dzieciom w szkołach jest zapewnione bezpłatne wyżywienie — mówi Zuokas.
Wkrótce w taborze zostaną zburzone trzy domy, które przez sąd zostały uznane za nielegalne. Na konto czwartego domu nie było jeszcze decyzji sądu.
— Na pewno nikt od razu nie przyjedzie i nie zacznie burzyć. Decyzja sądu zostanie przekazana komornikom, którzy przyjadą i oznajmią o tym mieszkańców. Otrzymają określony termin, w ciągu którego będą musieli sami te zabudowania wyburzyć. Jeżeli tego nie zrobią zostanie ogłoszony przetarg i ta firma, która go wygra, to uczyni.

— W ubiegłym roku była to wileńska spółka „Grinda” — powiedział Kęstutis Lančinskas, naczelnik Głównej Komendy Policji Okręgu Wileńskiego, który podkreślił, że wszystkie domy są burzone zgodnie z decyzją sądu. Samowolnie nikt tego nie robi. Skoro sami mieszkańcy nie chcą burzyć, to przymusowo robi firma z udziałem funkcjonariuszy.
— W całym taborze tylko jeden dom jest zbudowany legalnie i posiada wszystkie potrzebne dokumenty. Reszta jest zbudowana bez żadnego zezwolenia — podkreślił naczelnik Głównej Komendy Policji Okręgu Wileńskiego.
W ciągu roku litewskie sieci rozdzielcze „Lesto” miały straty 300-400 tys. litów, ponieważ mieszkańcy taboru nie płacili za prąd.
To rzeczywiście bardzo poważny problem nie tylko związany z finansami, ale i bezpieczeństwem ludzi. Nielegalne kable leżą na ziemi, obok biegają dzieci, chodzą dorośli i w każdym momencie mogą być porażeni prądem. To wszystko może zakończyć się śmiercią.
— Co roku musimy za nieuczciwych mieszkańców płacić 300-400 tys.
To jest niesprawiedliwe w stosunku do osób, które regularnie płacą rachunki — powiedział Vigantas Vengalis, dyrektor departamentu sieci wileńskich.

Tymczasem mieszkańcy taboru nie zgadzają się z merem Wilna.
— Nasze warunki życiowe tutaj są bardzo trudne, ale władza chce jeszcze bardziej je pogorszyć. Proszę sobie wyobrazić, gdy w dwóch pokojach mieszka 20 osób. Ludzie utrzymują się tylko z zapomogi i nielegalnej pracy. Pracować nigdzie nie możemy, nigdzie nas nie chcą, gdy chcemy zatrudnić się, to od razu „do widzenia” — powiedział Josif Tyczyna, kierownik wspólnoty „Ognisko Romów”.
Kierownik twierdzi, że w taborze mieszka wiele porządnych rodzin, których dzieci chodzą do szkoły. Niczym nie różnią się od innych litewskich rodzin. Ale mimo tego są zmuszeni kraść prąd, ponieważ nie mają innego wyjścia.
— Wiele rodzin chce płacić, ale po prostu nie ma możliwości. Nikt nie stawia im liczników i nie doprowadza prąd. To proszę powiedzieć co robić w takiej sytuacji? Narzekają, że dzieci nie chodzą do szkoły. A jak mają chodzić, jeżeli Zuokas nie daje światła, a lekcje odrabiać trzeba — mówił Josif Tyczyna.
Oburzeni decyzją mera ludzie wyszli na ulice z dziećmi, aby spojrzeć władzy prosto w oczy. Słychać było krzyki, wrzaski, przekleństwa, bluźnierstwa. Jedna z mieszkanek taboru uniosła dłonie do góry i krzyczała głośno.
— Jesteśmy bezdomni, bez przyszłości, pozbawieni pracy nikomu niepotrzebni. Nie zwracacie na nas uwagi, bo uważacie, że sami sobie zasłużyliśmy na taki los. Mówicie o nas — śmierdziele nie są nikomu potrzebni! — krzyczała mieszkanka taboru.
Wielkie wrażenie wywarł widok biegnącej z rozpaczliwym krzykiem młodej kobiety.
— Zuokasie, jestem biedna, mieszkam w strasznych warunkach. Zapraszam, wejdź w moje życie — do małego pokoiku bez wody, wieczorów z zimną herbatą, czwórką rodzeństwa i starym dziadkiem. Jestem sama, matka siedzi, a ojca nie znam. Wychowuję małe dzieci i nie mam pracy, a dzieci jeść proszą. Łatwo przyjść wyburzyć czyjś dom i powiedzieć, że to dla dobra Wilna. Jeżeli chcesz coś dobrego zrobić, to pomóż nam! — krzyczała Zołuszka Stifanowicz.