
Fot. Marian Paluszkiewicz
Spór o to, jaki ma być finał skandalu dyplomatycznego, od wewnątrz rozsadza litewski rząd.
Po poniedziałkowym spotkaniu z prezydent Dalią Grybauskaitė, premier Algirdas Butkevičius oświadczył, że stracił zaufanie do ambasadorów na Węgrzech i w Azerbejdżanie, Renatasa Juški i Artūrasa Žurauskasa, z powodu ujawnionej w Internecie treści prywatnych rozmów dyplomatów. Broniący skompromitowanych dyplomatów atakują premiera, że robi naciski ws. decyzji o ewentualnym odwołaniu dyplomatów, bo czuje się obrażony ich niewybrednymi żartami o nim samym.
Tymczasem minister spraw zagranicznych Linas Linkevičius w ogóle potraktował oświecenie szefa rządu jako jego prywatną opinię i zapowiedział, że resort podejmie decyzję uwzględniając wyniki przedstawionego raportu służb specjalnych, a nie opinię premiera.
Wśród obrońców dyplomatów znaleźli się nie tylko politycy, ale też wpływowi dziennikarze i politolodzy. Twierdzą oni, że ujawnienie rozmów dyplomatów było prowokacją służb specjalnych krajów trzecich, toteż nie należy poddawać się tej prowokacji i wyjaśnić sprawców podsłuchu i późniejszego przecieku do Internetu rozmów urzędników, a nie ich odwoływać. Tych polityków, dziennikarzy i politologów łączy jeden szczególny fakt — ich nazwiska padały przed kilkoma laty podczas innego skandalu, dotyczącego domniemanej grupy sprawujących władzę, tzw. klanu „państwowców”, którzy rzekomo faktycznie rządzili krajem i decydowali o nominacjach politycznych nawet na najwyższe urzędy. W tym kontekście było też wymieniane nazwisko ambasadora na Węgrzech, wówczas wysokiego urzędnika w resorcie spraw zagranicznych. Jego obronę komplikuje decyzja litewskiego ambasadora w Baku, który po wybuchu skandalu przyznał autentyczność nagrań i złożył rezygnację z urzędu.
Obrońcy poddają też w wątpliwość autentyczność ujawnionych nagrań z podsłuchów telefonicznych i oskarżają premiera i rząd, że łatwowiernie przyjmują niezweryfikowaną do końca informację. Krytycy premiera twierdzą, że ujawniającym nagrania (a ich podejrzenie pada głównie na rosyjskie służby specjalne) właśnie chodziło o odwołanie litewskich ambasadorów.
„Nie rozumiem, co zmusza przedstawicieli obecnego rządu posługiwać się i legalizować informację, która być może była sfalsyfikowana” — zastanawiał się na antenie telewizji publicznej ekspert stosunków międzynarodowych prof. Raimundas Lopata, którego nazwisko wielokrotnie pojawiało się w skandalu „państwowców”. Co więcej, Lopata zasugerował, że przedstawiciele litewskiego rządu sami są powiązani z zagranicznymi służbami specjalnymi.
„Pozostaje tylko mieć nadzieję, że nie cały rząd jest rządzony przez siłę obcą Litwie i że pojawi się sprzeciw świadomemu złamaniu ustawy” — powiedział Lopata. Wobec niego, złamaniem ustawy byłoby odwołanie ambasadorów przez rząd bez zgody na to sejmowego Komitetu Spraw Zagranicznych. Zdaniem politologa oraz pozostałych broniących Renatasa Juškę i Artūrasa Žurauskasa, sprawę musi zbadać specjalna komisja sejmowa i dopiero na podstawie jej wniosku może zapaść decyzja w sprawie losu ambasadorów.
W lipcu nieznany użytkownik na Youtubie zamieścił nagrania z podsłuchu rozmowy ambasadora Litwy w Azerbejdżanie Artūrasa Žurauskasa z nieznanym przedsiębiorcą Kęstutisem oraz ambasadora na Węgrzech Renatasa Juški z jednym z urzędników MSZ. Rozmowy nagrane 4 i 18 kwietnia dotyczyły inwestycji w Turkmenistanie i planowanej wizyty premiera Algirdasa Butkevičiusa w tym kraju, jak też jego udziału w szczycie w Sankt Petersburgu i ewentualnego spotkania z premierem Rosji Dmitrijem Miedwiediewym. W rozmowach dyplomatów poruszono też sprawę Górnego Karabachu i relacji azerbejdżańsko-armeńskich, aczkolwiek język rozmowy daleko odbiega od kanonów języka dyplomacji.
W sprawie tych rozmów Ministerstwo Spraw Zagranicznych wszczęło postępowanie służbowe. Sprawą zajęły się też służby specjalne — Departament Bezpieczeństwa Narodowego. Otwarcie o możliwej prowokacji ze strony Rosji mówiła z kolei prezydent w swoim tegorocznym expose.