Kochała życie, we wszystkich jego odcieniach. Niosących radość z najnowszych prac utalentowanej wnuczki Elany, z sukcesów już dorosłego wnuka Dominika oraz z codziennego obcowania z jedyną ukochaną córką Justyną.
Była ciekawa życia, niosącego nie tylko te najlepsze odcienie, ale też smutne i bolące. Potrafiła się nie ugiąć po śmierci męża Jerzego Surwiły, ale nigdy nie umiała i nie potrafiła być obojętna wobec przejawów wandalizmu na starych wileńskich cmentarzach, szczególnie wileńskiej Rossy. Wszak to ona, współzałożycielka Społecznego Komitetu Opieki nad Starą Rossą, potrafiła uratować tę wileńską nekropolię, po której miała przejść magistrala. Ileż to listów, skarg, petycji ona, dziennikarka, napisała do urzędów, by wreszcie tę drastyczną decyzję odwołano. To tylko jeden z wielu przykładów działalności tej znanej dziennikarki, działaczki społecznej. Jako współzałożycielka Komitetu Opieki nad Starą Rossą od ponad 20 lat kwestowała na rzecz najstarszej wileńskiej nekropolii na warszawskich Powązkach.
Halina Jotkiałło była wilnianką nie tylko z wpisu w dokumencie, była wilnianką z bicia serca, dla niej każdy zakątek rodzinnego miasta był znany, swój, za każdym razem odkrywany jakby od nowa, by potem podzielić się z Czytelnikami „Czerwonego Sztandaru”, potem „Kuriera Wileńskiego”, „Magazynu Wileńskiego” a w ostatnich latach „Tygodnika Wileńszczyzny”.
Jeszcze w latach sowieckich została odznaczona najwyższą na owe czasy odznaką „Zasłużony Dziennikarz Litwy”, ale gdyby nawet tego odznaczenia nie posiadała, to podobne „odznaczenia” otrzymywała stale od swych czytelników, którzy doskonale znali Jej twórczość, nie mogli się doczekać cotygodniowej „Wilniany”, szkiców „Z całego serca” i wielu innych fascynujących a tak głębokich, pieczołowicie wyszlifowanych artykułów.
Do słowa polskiego miała zawsze najwyższy szacunek. Tak samo jak dla rzetelności informacji i w ogóle rzetelności do swego zawodu.
Każdy, kto Ją znał bliżej, wiedział, że ta przystojna, elegancka kobieta nie lubi być żałowana, a raczej podziwiana. Ale sama umiała pocieszyć każdego, kto tylko tego potrzebował. Robiła to czasem słowem, może dość ostrym, tak jak chirurg skalpelem, by potem człowiekowi było lżej żyć.
Przeżyła nie tak długie życie — 75 lat, ale jakże treściwe, jakże bogate, jakże nasycone.
Cały czas była w wirze życia i pracy. Jako adiustator dopiero co ukończyła pracę nad książką „Strumieni rodzica” poświęconą 60-leciu zespołu „Wilia”. Niestety, nie zdążyła przygotować do druku edycję o Celi Konrada, nad którą pracowała.
Odeszła niespodziewanie. W piękny, jak Jej uśmiech, poranek kwietniowy.
Pozostawiając w nieutulonym bólu Rodziny Córki, Siostry i wszystkich, kogo sama tak kochała.
Niech wileńska ziemia, którą tak kochała, otuli Ją swym ciepłem.
„Kurier Wileński”