Z Zielonego Mostu zniknęły sowieckie rzeźby. Ich usunięcie było podyktowane rzekomym zagrożeniem, jakie zardzewiałe i popękane figury stwarzały przechodniom. I wydawałoby się, że skończył się wieloletni spór o to, czy posągi należy usnąć, czy pozostawić na miejscu.
Tymczasem zmienił się tylko kąt dyskusji, bo rozgorzała na nowo sprzeczka — czy pomniki muszą powrócić na miejsce, czy spocząć na zawsze w którymś z muzeów, jako eksponaty z okresu Litwy sowieckiej, której 75. rocznicę utworzenie właśnie obchodzimy w tych dniach.
Mer Wilna Remigijus Šimašius stwierdził bowiem, że rzeźby niekoniecznie już powrócą na miejsce, a nawet nie wiadomo, czy i kiedy zostaną odrestaurowane.
Zdaniem mera, samorząd na odnowienie pomników nie ma pieniędzy. Szefowa państwowej Komisji Dziedzictwa Kulturowego Gražina Dremaitė odcięła natychmiast, że pozwolenie na zdjęcie figur z mostu samorząd otrzymał pod warunkiem ich odrestaurowania i powrotu na miejsce. Dremaitė dodała też, że jeśli samorząd nie znajdzie na to pieniędzy, to znajdą się one w Departamencie Dziedzictwa Kulturowego.
Z tak diametralnie sprzecznych stanowisk mera i przewodniczącej komisji może wynikać tylko jedno, że dyskusja wokół „bałwanów” z Zielonego Mostu, choć pod innym kątem, ale potrwa jeszcze długo. Zwłaszcza gdy do dyskusji dołączą politycy, którzy niebawem powrócą wypoczęci z letniej kanikule.