Czy narastający spór wokół mianowania Vytautasa Vigelisa na wiceministra kultury bez zgody premiera doprowadzi do upadku rządu i przedterminowych wyborów? Czy koalicja rządząca zostanie jednak zachowana kosztem dymisji Vigelisa? Albo też Partia Pracy (laburzyści), która oddelegowała go na wiceministra, sama zostanie wyrzucona z koalicji, a rząd w mniejszościowym składzie przetrwa (czy też nie) do kolejnych wyborów parlamentarnych jesienią przyszłego roku?
Są to kwestie, którymi ostatnio zamartwiają się politycy i politolodzy, dziennikarze, a przede wszystkim strategowie partii politycznych, które na kolejnym kryzysie rządowym nie chcą niczego stracić, a na pewno chcą zyskać. Na pierwszy rzut oka sytuacja jest bardzo prosta.
Minister kultury — z ramienia Partii Pracy — Šarūnas Birutis bez wiedzy premiera, ale na mocy decyzji swojej partii, na swego zastępcę mianował byłego mera Święcian Vytautasa Vigelisa. Premier — a zarazem lider stojącej na czele koalicji rządzącej — Algirdas Butkevičius uznał zachowanie ministra i partnerów koalicyjnych za wielki afront i postawił ministrowi ultimatum – albo ten odwoła wiceministra, albo sam zostanie odwołany ze stanowiska ministra.
Lider Partii Pracy(PP), europoseł Valentinas Mazuronis, ultimatum premiera skwitował sugestią, że zdymisjonowanie ministra Birutisa może doprowadzić do rozpadu koalicji rządzącej.
Po pilnym spotkaniu z premierem Mazuronis nie był jednak już tak kategoryczny i zapowiedział, że „będzie poszukiwany kompromis”. Odrzucił jednak możliwość odwołania wiceministra, mówiąc, że to należy do decyzji ministra. Ten z kolei oświadczył, że nie widzi powodów, by odwoływać Vigelisa, a tym bardziej nie może sam podjąć takiej decyzji, gdyż byłego mera do resortu oddelegowała partia i to ona musi ostatecznie podjąć decyzję, czy jest potrzeba wymienić go na osobę, której kandydaturę zaakceptuje premier.
Ten wydaje się personalny spór, ma jednak podłoże polityczne, bo jak oceniają obserwatorzy litewskiej sceny politycznej, walka toczy się nie o personę Vigelisa, lecz o perspektywę polityczną dwóch partii – Partii Socjaldemokratycznej premiera Butkevičiusa i Partii Pracy – przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi.
Według tych ocen, dla znajdujących się na szczycie rankingów popularności socjaldemokratów sprawa Vigelisa jest pretekstem, a zarazem dobrą okazją, do pozbycia się z koalicji Partii Pracy, która od założenia jej — przed dziesięcioma laty — stała się podstawowym konkurentem Partii Socjaldemokratycznej. W przeszłości silniejsza i popularniejsza — jako lewicowa — Partia Pracy często dyktowała warunki socjaldemokratom, jako słabszemu partnerowi koalicyjnemu.
Warto przypomnieć, że w 2007 roku, po opuszczeniu przez Partię Pracy koalicji z socjaldemokratami doszło do upadku rządu premiera Algirdasa Brazauskasa, który niebawem w ogóle wycofał się z polityki — jeszcze bardziej osłabiając tym swoją Partię Socjaldemokratyczną wobec konkurencji laburzystów. Dziś sytuacja może powtórzyć się z tą tylko różnicą, że dobrowolne opuszczenie przez PP czy też jej wyrzucenie z koalicji, osłabi samych laburzystów, którym niektórzy eksperci nie prognozują nawet przekroczenia progu wyborczego w przyszłorocznych wyborach. W ocenie ekspertów politycznych, na osłabieniu Partii Pracy najwięcej zyskają właśnie socjaldemokraci premiera Butkevičiusa. Jego rząd, choć być może już mniejszościowy, prawdopodobnie dotrwa do końca kadencji, bo jak zauważa, komentując sytuację politolog Kęstutis Girnius, żadna z partii — czy to koalicji rządzącej, czy też opozycji — nie jest gotowa do przedterminowych wyborów, dlatego wszyscy po cichu przystaną na trwanie mniejszościowego rządu Butkevičiusa, bo na formowanie nowej koalicji i nowego rządu na rok przed kampanią wyborczą do Sejmu również nie znajdzie się chętnych.
W opinii politologa, wyjście vel wyrzucenie Partii Pracy z koalicji zagrażałoby egzystencji tej partii. Dlatego ekspert przewiduje, że laburzyści za wszelką cenę będą starali się dotrwać w obecnym rządzie do przyszłorocznych wyborów, bo tylko będąc w koalicji rządzącej — będą nie tylko medialnie widoczni, ale też mogą podjąć przed wyborami próbę kontrofensywy wobec socjaldemokratów.
Polityczne oceny ekspertów okazały się trafne, bo już we wtorek po południu Partia Pracy zdecydowanie złagodziła swoje stanowisko.
Jej zarząd postanowił odwołać Vigelisa ze stanowiska wiceministra, zwłaszcza po tym, gdy prezydent Dalia Grybauskaitė uznała wczoraj jego mianowanie za plecami premiera za „bezprecedensowy przypadek”, który w opinii prezydent świadczy o „braku kompetencji, transparentności i odpowiedzialności”. Jednak wpływowy polityk pozostanie pracować w ministerstwie. Prawdopodobnie zostanie doradcą ministra. Przed rokiem mieliśmy do czynienia z podobnym kryzysem rządowym. Wtedy spór rozgorzał się wobec mianowania — również bez zgody premiera — Renaty Cytackiej na wiceminister energetyki.
Minister Jarosław Niewierowicz wtedy również usłyszał ultimatum premiera, ale Akcja Wyborcza Polaków na Litwie, która oddelegowała i ministra, i wiceminister, nie poddała się presji, wobec czego została wyproszona z rządu. Koalicja rządząca bez AWPL nadal jednak pozostawała większościową i kontynuowała swoją pracę.