Oświadczenie fińskiego prezydenta Sauli Väinämö Niinistö o tym, że jego kraj nie będzie mógł udzielić pomocy krajom bałtyckim w przypadku ataku na nich, wywołuje obawy, czy Estonia, Łotwa i Litwa mogą czuć się bezpiecznie.
Po rosyjskiej agresji w Gruzji latem 2008 roku, temat gwarancji bezpieczeństwa dla nas ze strony partnerów zachodnich jest obecny niemalże w każdym dorocznym orędziu prezydent Dali Grybauskaitė. Jeszcze w 2010 r., w jednym z wywiadów radiowych prezydent przyznała, że od początku kadencji zabiegała o przygotowanie przez NATO planów obronnych dla Litwy, Łotwy i Estonii, których NATO po prostu nie miało.
Jednak po wojnie w Gruzji taki plan został już opracowany na szybko i potajemnie. Sojusznicy uzgodnili wtedy, że plan obronny dla Polski zostanie rozszerzony na kraje bałtyckie. Jak wynika z korespondencji dyplomatycznej ujawnionej przez „WikiLeaks” plan „Orzeł Stróż” został przyjęty prawdopodobnie w styczniu w 2010 roku. Zakładał on, że w przypadku ataku Rosji na Estonię, Łotwę i Litwę, do ich obrony zostanie wysłanych 9 dywizji z USA, Wielkiej Brytanii, Niemiec i Polski. Niemieckie i polskie porty musiały też być przygotowane na przyjęcie amerykańskich i brytyjskich statków wojennych.
Kraje zachodnie, zwłaszcza Niemcy, nie chciały jednak drażnić Moskwy, dlatego plan „Orzeł Stróż” miał pozostać tajemnicą, jednak został ujawniony przez portal „WikiLeaks”. Z udostępnionych dokumentów, a po nich również z publicznych już wypowiedzi przywódców krajów bałtyckich wynikało, że plan obronny dla krajów bałtyckich nie obejmował udziału Finlandii oraz Szwecji.
Tymczasem jeszcze w 2010 r. Edward Lucas, publicysta brytyjskiego tygodnika „The Economist” podkreślał, że plany obronne dla krajów bałtyckich miałyby sens jedynie, jeśli obejmowałyby również Szwecję i Finlandię, jako gwarantów bezpieczeństwa w regionie. Zdaniem Lucasa, wciągnięcie do planów NATO-wskich nienależących do Aliansu Szwecji i Finlandii można byłoby dokonać w kontekście współpracy sił krajów Unii Europejskiej, której członkami te kraje są.
Późniejsze wydarzenia na Ukrainie, głównie aneksja Krymu, wymusiły na sztabowcach NATO opracowania nowego planu obronnego dla krajów bałtyckich, z uwzględnieniem możliwości prowadzenia przez agresora wojny hybrydowej. Taki plan powstał i został przyjęty na szczycie NATO w Walii we wrześniu ubiegłego roku.
„Środki zapewniania bezpieczeństwa obejmują ciągłą obecność w powietrzu, na lądzie i na morzu oraz znaczące ćwiczenia wojskowe we wschodniej części Sojuszu — obie na zasadzie rotacyjnej” — napisano, między innymi, w deklaracji końcowej szczytu w Walii.
Eksperci jednak nadal są przekonani, że Finlandia i Szwecja są kluczowymi państwami, jeśli nie dla samych gwarancji bezpieczeństwa krajów bałtyckich, to na pewno dla spełnienia gwarancji bezpieczeństwa przez wojska aliansu.
W tym kontekście mówi się o fińskich Wyspach Alandzkich i szwedzkiej wyspie Gotland, w rejonie których obserwuje się obecnie wzmożoną aktywność rosyjskich sił morskich i powietrznych. Zdaniem ekspertów, po zajęciu tych wysp Rosja przejmowałaby kontrolę nad całym akwenem Morza Bałtyckiego i mogłaby skutecznie blokować jakiekolwiek działania wojsk NATO śpieszących z pomocą ewentualnie napadniętym krajom bałtyckim.
W tym kontekście słowa fińskiego prezydenta, że „Finlandia w żadnym przypadku nie może zaproponować innym gwarancji bezpieczeństwa, których sama nie posiada” mogą brzmieć zatrważająco. Jednak nie dla premiera Algirdasa Butkevičiusa, który uważa, że kraj nasz nie jest obecnie niczym zagrożony.
„Obecnie nie ma realnego zagrożenia dla naszego kraju” — powiedział premier komentując dziennikarzom wypowiedź Niinistö.