„Tak nie bywa nawet w snach!” — mówi Jacek Klonowicki z Poznania, który na XIII Międzynarodowy Zlot Pojazdów Militarnych „Gąsienice i podkowy” przyjechał sowieckim motocyklem „emka”.
Jego wypowiedź dotyczy towarzystwa, w jakim znalazł się marszałek Piłsudski podczas jednego z dni tego znanego już na całym świecie zlotu – sowieckich generałów i komandosów, niemieckich esesmanów, polskich żołnierzy i kawalerzystów.
Faktycznie, w tym roku do Bornego Sulinowa (Pomorze Środkowe) zjechało ponad 4 000 kolekcjonerów militariów. Byli zbieracze odznak wojskowych i plakietek. Były ciężkie czołgi z okresu II wojny światowej, ale nie zabrakło i współczesnego uzbrojenia pancernego.
Jeżeli dodam, że przez kilka dni przez tankodrom, miasteczko i uliczki zlotowe przewinęło się grubo ponad 150 tysięcy widzów, to dopełni zainteresowanie imprezą organizowaną w dawnym sowieckim, tajnym garnizonie.
Borne Sulinowo bardzo stawia na tak zwaną turystykę militarną. Miasteczko do dziś wzbudza wyobraźnię. Mówi się o podziemnych tunelach, tajnych bunkrach z bronią atomową.
Jest w tym wiele prawdy. Sam realizowałem dla TVP film pt. „Atomowa osada”. Jej lokalizacja to kilkanaście hektarów śródleśnych dobrze zamaskowanych przez naturę i człowieka — Brzeźnica. Do dziś zachowały się podziemne ogromne garaże dla specjalnych ciągników, na których przewożono potężne rakiety wyposażone w głowice jądrowe.
Dzięki współpracy z Pomorskim Okręgiem Wojskowym udało się mnie przeprowadzić na potrzeby filmu wizualizację tych terenów pod względem skażenia jądrowego. Wojskowi chemicy nie stwierdzili skażenia, a promieniowanie, jakie tam występuje, od momentu opuszczenia przez żołnierzy Federacji Rosyjskiej po dziś dzień, jest takie samo jak w Moskwie, Nowym Jorku czy Paryżu.
W tej okolicy występuje promieniowanie kosmiczne. O czym to świadczy? Kolejna bajka o skażeniach, zatrutych grzybach w lesie poszła na półkę z napisem… „bzdury”. Prawdą natomiast jest to, że prezydenci Polski Lech Wałęsa i Federacji Rosyjskiej Borys Jelcyn podpisali wspólny dokument o tak zwanej opcji zerowej, czyli niewnoszenia wzajemnych roszczeń z tytułu „pilnowania” Polski przez sowietów i odszkodowań za skażenia chemiczne, pozostawione dziesiątki tysięcy różnego rodzaju niewybuchów i niewypałów na poradzieckich poligonach.
Dziś miasteczko Borne Sulinowo jest już ucywilizowane, całkowicie cywilne. Jako pierwsze instytucje powstały tu parafia rzymsko-katolicka, poczta polska, nadleśnictwo, firma Matex S.A. Tu powstał tez klauzurowy zakon sióstr karmelitanek bosych, tak bardzo umiłowany przez kardynała elekta śp. Ignacego Jeża i ks. prałata Zbigniewa Reglińskiego.
Dzisiejsze Borne Sulinowo to dziesiątki kilometrów tras rowerowych, szlaków wodnych, samochodowych i pieszych. Atrakcje przyrodnicze, jak np. największe w Europie wrzosowiska, przyciągają rokrocznie rzesze mieszkańców wielkich aglomera, z Wrocławia, Warszawy, Poznania czy Łodzi.
To właśnie w tym leśnym miasteczku za rok powstanie największy w Europie skansen pomników posowieckich, tablic „pamiątkowych”. W pierwszym etapie Instytut Pamięci Narodowej (IPN) zapowiada ponad 200 sztuk.
W kolejnym roku drugie tyle zostanie zwiezione do Bornego. To dodatkowa atrakcja historyczna, bo jaka by ta historia nie była, to jednak mocno wryła się polską, a szczególnie peerelowską rzeczywistość.
Wracając jednak do zlotu, to warto podkreślić szczególne zainteresowanie statycznymi ekspozycjami artylerii, wojsk pancernych, praktycznie wszystkich liczących się obecnie armii świata. Na straganach z umundurowaniem można by ubrać też niejedną armię, no, może dywizję, aczkolwiek w różnych barwach kamuflażu.
Każdego wieczora przed sceną główną, prawie jak na Owsiakowym Festiwalu „Woodstock”, gromadziła się publiczność, by posłuchać znanych zespołów muzycznych, a wszystkie koncerty utrzymane raczej w tonie żołnierskich tekstów i rytmów.
Ogromny aplauz zebrały pokazy szarż husarii polskiej i polskiej kawalerii. Czułem klimat (z opowiadań mego ojca) poligonu kawalerii pod Podbrodziem na Wileńszczyźnie. Ten sam tętent koni, te same ich rżenie i brawurowe ewolucje kawalerzystów, którzy bardzo pieszczotliwie hołubią pamięć prawdziwych ułanów! Oj, niejednemu staremu wiarusowi łezka zakręciła się w oku…
— Marzymy, by w marcu przyszłego roku pojechać z całym zarządem naszego stowarzyszenia na wileńskie Kaziuki. Chcemy podpatrzeć tamten, słynny w całym świecie, klimat. Może coś przeniesiemy do Bornego Sulinowa — rozmarzył się komandor zlotu Wiesław Bartoszek.
Od siebie dodam, że na Kaziukach swego czasu widziałem „militarne akcesoria”. Np. ragatki, w Polsce nazywane procami. Ale czy taką bronią można kogoś postraszyć?
Gdyby do pokazów militariów, uzbrojenia i całej tej oprawy dodać wileńskie kołduny, bliny, markowe piwa, chleb wileński, a nawet piosenki wileńskie, to impreza z pewnością by się jeszcze bardziej rozrosła. Trzeba bowiem pamiętać, że w okolicznych miastach mieszkają Polacy, potomkowie kresowiaków. Ci, którym zabrano ojcowiznę, gdzieś tam w Wilnie, Grodnie, Oszmianie, Lidzie. Gdzieś pod ich sercami bije melodia o chłopcach malowanych, o rozmarynie, co to ma się rozwijać, a także słynne ułańskie „żórawiejki”.
Uczestnicy zlotu już rozjechali się do swoich domów, do swoich małych i większych ojczyzn. Niektórzy z nich nie będą czekać do lata przyszłego roku. To hobby militarnych atrybutów jest tak silne, że od paru lat odbywa się także zimowy zlot. Jak to dobrze, że zimy w tym regionie, ostatnimi laty, bywają raczej łagodne.
— Proszę pana, do Bornego Sulinowa wrócił Bóg i wróciło tu życie. Normalne życie. Ja mieszkam w Liszkowie, o tu, kilka kilometrów stąd. Pamiętam, co się tu robiło! Boga nie ma, mówiono rosyjskim sołdatom, a oni jednak przychodzili do polskich rodzin, pytali, jak jest naprawdę. Znałam osobiście kilku księży z Łubowa, którzy potajemnie chrzcili rosyjskie dzieci — opowiada starsza kobieta, która na zlocie jest już trzynasty raz. Do tej imprezy tak się przyzwyczaiła i się przywiązała, jak bardzo wielu ludzi przywiązało się do dawnego garnizonu sowieckiego, a raczej do wzajemnej wymiany towarów. Trzeba pamiętać, że okoliczne osady, wspólnie z garnizonem, nazywano małe RWPG (Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej).
Dziś już raczej sentymentów, tych wzajemnych, nie ma. No, może po stronie niektórych ludzi z obwodu kaliningradzkiego coś tam jeszcze w „duszy gra”. Próbowano tuż przed zlotem zorganizować manifestację przeciwko NATO, ale jak wieść gminna niesie, kilkadziesiąt osób, prawdopodobnie z tego właśnie obwodu, nie wpuszczono do Polski. Ile w tym jest prawdy?
Prawdą natomiast jest to, że każdy zdrowo myślący człowiek potrzebuje pokoju i spokoju dla swoich, nawet militarnych zainteresowań.