Rozmowa z Iriną Maszczycką, psycholog z Ukraińskiej Kryzysowej Służby Psychologicznej
Brała Pani udział w Majdanie?
Tak. W czasie Majdanu byłam wolontariuszką. Najpierw pomagałam w kuchni — zmywałam naczynia, rozdawałam jedzenie. Byłam tam także 20 lutego — w dniu, kiedy zginęło najwięcej osób.
Jak dziś patrzy Pani na te wydarzenia?
Na pewno nie żałuję, że miały miejsce. To był moment przełomowy dla Ukrainy, choć nie brakuje osób, które twierdzą, że to był błąd. Ja jestem przekonana, że Majdan dużo zmienił. Przede wszystkim w mentalności samych Ukraińców. Zobaczyliśmy, że mamy wpływ na to, co się dzieje, na naszą historię, że mamy prawo do wypowiadania jasno swojego zdania. Dla mnie to rzeczywiście była rewolucja godności.
Ale rzeczywistość po Majdanie przyniosła także rozczarowanie. Czego nie udało się osiągnąć?
Wydaje mi się, że na Ukrainie bardzo trudno doprowadzić do tego, by władzę przejęli prawdziwi patrioci, ludzie spoza dawnych układów. Nie sądzę, że w pełni się to udało. Nie do końca udało się również zmienić myślenie ludzi. Przecież, gdyby każdy po Majdanie zmienił swoje myślenie i postępowanie — żyłoby się o wiele lepiej. Wystarczy spojrzeć np. na sprawę korupcji — jeden z ważnych problemów Ukrainy. Często mamy żal do ludzi, którzy mają jakąś władzę, a przecież ten system podtrzymują także ci, którzy dają łapówki.
Kim są według Pani ci prawdziwi patrioci?
To ci, którzy nie idą za systemem, którzy nie podtrzymują istniejących wypaczeń. Teraz tacy właśnie ludzie na Ukrainie giną za swoją ojczyznę. Wydaje mi się, że nie można ich utożsamić z żadną konkretną siłą polityczną. Tacy ludzie są na Ukrainie i dzięki nim udało się już wprowadzić wiele pozytywnych zmian. Może dziś świat uważa nas za przegranych, stojących cały czas z wyciągniętą ręką, ale pozytywne zmiany są i wydaje mi się, że Ukraina idzie w dobrym kierunku.
Jak to się stało, że zaczęła Pani pracować w wolontariacie jako psycholog?
Po Majdanie nadal chciałam coś robić. Z wykształcenia jestem psychologiem, szybko zaangażowałam się w działalność Kryzysowej Służby Psychologicznej. Pracowałam z rannymi żołnierzami, z wdowami i sierotami. Pomagałam także uchodźcom z Krymu i z Donbasu. Raz udało mi się wyjechać na front razem z kapelanem wojskowym. Zajmowałam się wtedy dziećmi.
Najważniejsza część mojej pracy to chyba pomoc żołnierzom wracającym z frontu. Kryzysowa Służba Psychologiczna powstała zresztą przede wszystkim ze względu na ich problemy: falę samobójstw, rozwody czy wreszcie — przypadki przejawów agresji.
Prawdopodobnie w przyszłości będzie możliwość zapewnienia psychologom ze służby kryzysowej etatów, na razie jednak śmiejemy się, że Ukraina broni się dzięki wolontariuszom. Zresztą dokładnie tak było na początku wojny. Pierwsi ochotnicy byli ubrani i wyposażeni dzięki wolontariuszom.
Wojna podzieliła w tej chwili Ukrainę, czy miała też wpływ na podziały wśród najbliższych?
Tak. Część mojej rodziny mieszka w Rosji. W zasadzie od początku Majdanu nasze relacje są raczej trudne. Na początku były kłótnie, teraz po prostu staramy się nie rozmawiać na tematy polityczne. Przykre jest to, że ludzie boją się przyjeżdżać na Ukrainę, chociaż mają tam bliskich, np. starych rodziców. Propaganda rosyjska zrobiła swoje. Moja ciocia, która odwiedzała nas co roku, nie była na Ukrainie od trzech lat, bo jest przekonana, że rządzą nią „banderowcy”.
Propaganda rosyjska ma ogromną siłę oddziaływania. Jeśli my mówimy: „U nas pada deszcz, możesz nam wierzyć, bo widzimy”, człowiek z Rosji tłumaczy: „Nie, ja wiem lepiej, u was pada śnieg”. Większość mieszkańców Rosji wierzy w to, co mówi ich telewizja.
A jaka jest prawda o współczesnych „banderowcach”? Czy spotkałaś się z przypadkami skrajnego nacjonalizmu, nienawiści?
Dla Rosji wszyscy nasi żołnierze to „banderowcy”. Ukraina jest bardzo obciążona przez swoją historię, którą nie do końca zna. Jeżeli chodzi o samego Banderę, to nie jest tak, że ogłoszenie go ukraińskim bohaterem narodowym wzbudziło oburzenie tylko w Polsce. Ta sprawa podzieliła także Ukraińców. Bandera nie jest bohaterem całej Ukrainy, wielu ludzi zupełnie go nie zna. My nie mieliśmy prawa do poznawania swojej historii w czasach sowieckich, ani tak naprawdę później.
Obecnie istnieje bardzo silny prąd antyrosyjski, ale to oczywiste, bo przecież Ukraina się broni. Ale my nie napadliśmy na Rosję, my musimy bronić ojczyzny. Problem nienawiści jest obecny w czasie wojny. Zdarzają się przypadki agresji np. wobec jeńców wojennych. Właśnie od tego są psycholodzy na froncie, żeby tłumaczyć, że nasi żołnierze nie mają być agresorami, mają tylko bronić swojej ojczyzny. To samo powtarzają kapelani, ale sytuacje przemocy się zdarzają.
Od kilku miesięcy przebywa Pani na Litwie. Czy odczuwa Pani skuteczność oddziaływania rosyjskiej propagandy?
Jadąc na Litwę, myślałam, że tutejsi ludzie są bardziej „po naszej stronie”. Litwa jako państwo bardzo nas wspiera, bardzo jasno w obronie Ukrainy wypowiada się prezydent Litwy Dalia Grybauskaitė. Byłam nieco zaskoczona, gdy spotkałam się z opiniami prorosyjskimi. Przebywam najczęściej wśród mniejszości. W czasie spotkania z uczniami jednej z polskich szkół, uczeń którejś ze starszych klas próbował mnie przekonać, że „Wstążka Gieorgijewska” to nic takiego. Nie zrozumiał mnie, gdy tłumaczyłam, że z mojej perspektywy to znak tych, którzy weszli na Ukrainę z bronią i są powodem wojny. Wydaje mi się, że rosyjska propaganda jest tu dobrze słyszana, niestety, także wśród młodego pokolenia.