Dziękujemy naszym Czytelnikom, którzy zareagowali na tekst „Oni nigdy nie mieli pogrzebu…”. Do tej pory skontaktowało się z nami już 9 rodzin żołnierzy AK rozstrzelanych w Wilnie w więzieniu NKGB i pochowanych w masowych grobach w wileńskich Tuskulanach.
„Przeczytaliśmy artykuł w Kurierze Wileńskim pt. „Oni nigdy nie mieli pogrzebu”. Na liście figuruje imię i nazwisko brata mojej babci — Edward Raczkowski. W latach 90 tych moja babcia, Teresa Subotowicz (z domu Raczkowska), dowiedziała się, że zwłoki jej brata, rozstrzelanego w 1944 r., spoczywają na Rossie. Babcia powątpiewała, że tam właśnie jest grób jej brata, bo na nagrobku nie zgadzał się wiek. Edward miał 20 lat, gdy go rozstrzelano, zaś na tablicy było napisane, że pochowany tam żołnierz miał 35 lat. Bardzo chcieliśmy wyjaśnić, czy w Tuskulanum jest właśnie Edward Raczkowski. Dla babci i dla nas jest to bardzo ważne” — napisała do nas Renata Woroniecka-Linkevičienė .
Mimo że minęło już ponad 70 lat, Teresa Subotowicz nadal bardzo dobrze pamięta dzień aresztowania jej starszego brata, Edwarda.
— Miałam wtedy 10 lat. W domu było dużo ludzi, bo tego dnia zabili prosiaka. Nikt nie spodziewał się czegoś takiego. Ludzie potem mówili: „Czemu wy nie słyszeliście, że przyjechali, nie chowaliście się?” A my naprawdę nic nie słyszeliśmy — opowiada w czasie naszego spotkania.
Tego dnia widziała brata po raz ostatni.
— Patrzyłam, jak go związali i bili po drodze. Nie wiedziałam, co mam robić. Cały czas się tylko żegnałam. Zabrali też mojego ojca i mężczyznę, który pomagał przy prosiaku — mówi dalej Teresa Subotowicz.
Dla 10-letniego dziecka było to ogromne przeżycie.
— Potem długo jeszcze bardzo się bałam. Wieczorem, kiedy tylko słyszałam samochód, biegłam i chowałam się do piwnicy tam, gdzie przechowywaliśmy ziemniaki. Było nam z mamą bardzo ciężko. Ojciec wrócił do domu dopiero po 9 miesiącach. Ja przestałam na jakiś czas wtedy chodzić do szkoły. Mama mnie nie puszczała. Może ona też się tak bała? — wspomina.
Aresztowania uniknęła starsza siostra, Władysława. Miała wtedy 18 lat. Wracała ze szkoły, ale po drodze sąsiedzi powiedzieli jej, żeby nie szła do domu. Funkcjonariusze zabrali natomiast przyjaciela Edwarda, mieszkającego dwa domy dalej, Antoniego Dudańca. On również nigdy nie wrócił do domu. Jego rodzina zdecydowała się na wyjazd do Polski. Raczkowscy zostali na Wileńszczyźnie. Mieszkali nadal w Szeszkinie — wówczas jeszcze niewielkiej osadzie. Ojciec wrócił z więzienia. Czekali więc również na powrót Edwarda. Bardzo długo nie tracili nadziei.
Anna Wankiewicz, córka starszej z sióstr Władysławy, opowiada, że całe dzieciństwo czekała na powrót wujka.
— Kiedy byłam mała, myślałam, że pewnego dnia po prostu wejdzie do domu. To dlatego, że babcia bardzo na niego czekała, mówiła o nim. Kiedy byłam trochę starsza, także niewiele wiedziałam. Tylko tyle, że wujek służył w wojsku, ale w jakim, nie wiedziałam. Mama mówiła zresztą, że nie trzeba o tym nikomu opowiadać, bo nie wiadomo, co się z nim stało. Potem, kiedy na Rossie odnowiono cmentarz żołnierski, ktoś powiedział, że tam właśnie jest grób Edwarda. Nie byliśmy pewni, że to on. Pierwszy powód to różnica wieku. Żołnierz pochowany na Rossie był o 10 lat starszy. Zdarzają się przecież pomyłki — opowiada.
Dlaczego Edward został aresztowany? Powodem była śmierć sowieckiego agenta. 14 października 1944 roku egzekutywa polskiego podziemia wykonała wyrok śmierci na Januszu Wiszniewskim, byłym żołnierzu 6. brygady AK, który zaczął współpracować z sowiecką bezpieką. Jak wynika dokumentów śledztwa w tej sprawie, Wiszniewski był agentem pod pseudonimem „65”. Sowieci, poszukując wykonawców wyroku, aresztowali wówczas kilku żołnierzy, wśród nich także Edwarda Raczkowskiego.
Pierwszy proces odbył się 7 lutego 1945 roku. Z wyroku wojennego trybunału wojsk NKWD LSRS na podstawie artykułów 58.8 i 58.2 KK RSFRS na karę śmierci skazano wówczas Wojciecha Jefremienko. Oskarżeni w tej samej sprawie Antoni Dudaniec „Torpeda” i Edward Raczkowski „Smagły” otrzymali wyroki po dziesięć lat łagrów, konfiskatę mienia i utratę praw obywatelskich na pięć lat. Wyrok nie spodobał się jednak władzom w Moskwie. Protest wobec zbyt łagodnej kary złożył prokurator ZSRR i 17 marca 1945 r. sprawę rozpatrzono jeszcze raz. Raczkowski i Dudaniec zostali tym razem skazani na rozstrzelanie. Wyrok wykonano 14 lipca 1945 r. Nikt nie zawiadomił bliskich o ich śmierci.
— Mama do końca życia wierzyła, że Edward wróci. Ja wiedziałam, my wiedziałyśmy, że on nie żyje, ale nic nie mówiłyśmy — wspomina Teresa Subotowicz.
W wyjaśnienie prawdy o śmierci Edwarda Raczkowskiego bardzo zaangażowała się Renata Woroniecka-Linkevičienė, wnuczka Teresy.
— Jak to wszystko mogło przebiegać naprawdę, dowiedzieliśmy się dopiero z Kuriera Wileńskiego. Dopiero potem poszłam do Litewskiego Archiwum Specjalnego. Zobaczyłam dokumenty Edwarda. Niestety, nie znalazłam jego zdjęć i w domu też nie mamy żadnego. Chcielibyśmy mieć jakąś pamiątkę. Widziałam, że w spisie jego rzeczy był medalik. Dowiedzieliśmy się już prawdy. Teraz bardzo chcielibyśmy, by został zidentyfikowany i miał swój własny grób — przekazała Kurierowi Wileńskiemu.
W tej chwili rodzina rozpoczęła starania o identyfikację.
— Dzwoniłam do muzeum w Tuskulanach. Wygląda na to, że identyfikacja jest możliwa, ale to bardzo długi proces. Powoli rozpoczynamy starania, by mógł zostać zrealizowany. Babcia przez większość życia pracowała niedaleko miejsca, gdzie Edward był pochowany i nic o tym nie wiedziała. Ja znowu najpierw chodziłam do szkoły muzycznej, a teraz pracuję niedaleko miejsca, gdzie był rozstrzelany. Przez tyle lat byłyśmy tuż obok i nikt nic nie wiedział. Bardzo ważne jest dla nas to, żeby odnaleźć trumnę Edwarda, żeby miał prawdziwy pogrzeb — podkreśla Renata Woroniecka-Linkevičienė