Porucznik Edward Klonowski, żołnierz AK i działacz społeczny, z okazji 82. rocznicy śmierci Józefa Piłsudskiego został uhonorowany przez Zarząd Główny Związku Piłsudczyków RP, najwyższym honorowym odznaczeniem piłsudczykowskim, złotym krzyżem. Złotym krzyżam został uhonorowany również ks. Józef Aszkiełowicz, zaś srebrnym – redaktor Wilnoteki, Walenty Wojniłło. Edward Klonowski od lat jest strażnikiem grobów żołnierzy AK nie tylko na Wileńszczyźnie, ale także na Białorusi.
– Dziś, kiedy patrzę w przeszłość, cieszę się z tego, co udało się zrobić. Tym ludziom należała się po prostu sprawiedliwość – opowiada Kurierowi Wileńskiemu.
– Wychowałem się w Szaternikach. Tam osiedlił się mój dziadek. Jego ojciec, a mój pradziadek, miał czterech synów. To ciekawe, ale przez ostatnie pięć pokoleń w mojej rodzinie każdy najstarszy syn ma co najmniej trzech synów. Ja miałem trzech, mój najstarszy syn, Zygmunt, także – opowiada historię swojej rodziny. Odkąd pamięta, pielęgnowane były w niej również tradycje wojskowe. Ojciec Edwarda, Stanisław Klonowski, odbył służbę czynną w wojsku polskim w latach 1924-1925 jako saper. Członkowie jego rodziny walczyli Legionach, brali udział w walkach i wojnie z bolszewikami w 1920 r, w kampanii wrześniowej 1939 roku, a potem w szeregach Armii Krajowej.
– W chwili rozpoczęcia wojny miałem 13 lat. Zdążyłem skończyć tylko sześć klas szkoły. Wojna przerwała naukę, a potem również nie było łatwo. W 1944 r. wstąpiłem do AK. Sąsiad, Kardis, miał folwark, gdzie było kwatermistrzostwo. Miał dwóch synów, nasze rodziny się przyjaźniły. Przenosiłem wiadomości do Wilna. W dzieciństwie straciłem oko i musiałem regularnie jeździć do lekarza, czasem też ojciec posyłał mnie z towarem na targ, więc było dużo okazji. Byłem też przewodnikiem. Razem z kolegą przeprowadzaliśmy chłopców, którzy chcieli się przedostać do Oszmiany czy do Turgiel z Wilna, Nowej Wilejki czy nawet spod Święcian. Chodziliśmy nocą, bo dniem było pełno niemieckich lub litewskich patroli. Samotne przejście nie było bezpieczne. Był wypadek, że czterech chłopców, którzy poszli sami i myśleli, że sobie poradzą, trafiło na patrol na lotnisku wojskowym w okolicach Kiwiszek. Dwóch wtedy zginęło. Miejscowi pochowali ich na cmentarzu w Dobrych Myślach – opowiada o swojej działalności z czasów wojny.
Zaangażowany w działalność AK był także ojciec Edwarda, Stanisław.
– Ojciec wiedział, co robię, ja też wiedziałem, że ma kontakty z AK, bo często wracał do domu nie prosto, przez Czarny Trakt, ale przez Nową Wilejkę. Nie rozmawialiśmy o tym i nie przeszkadzaliśmy sobie nawzajem. O nic nie pytał. Po wejściu Armii Czerwonej chciałem iść razem z oddziałami AK przez polską granicę. Nie wiem, jak ojciec się dowiedział, ale przyszedł po mnie, gdy już zbierałem się do wyruszenia i powiedział: „Dla ciebie walka już się skończyła, wracamy do domu” – wspomina z uśmiechem.
Czasy powojenne nie były łatwe.
– Pracowaliśmy bardzo ciężko. Mieliśmy spore gospodarstwo, cały czas żyliśmy w strachu, że nas wywiozą. W 1949 r. zmusili nas do przyłączenia się do kołchozu. Wyzwolić się z kołchozu nie było łatwo. Miałem zdolności techniczne, bardzo chciałem się uczyć. Udało mi się wyprosić pozwolenie na naukę w Wilnie. Tak udało się uciec z kołchozu, który dla mnie był naprawdę domem niewoli. Teraz trudno to sobie wyobrazić, ale tam byliśmy faktycznie niewolnikami. Nie można było przecież bez pozwolenia wyjechać, znaleźć pracy w mieście – wspomina Edward Klonowski.
Dlaczego nie opuścili Wileńszczyzny?
– Chcieliśmy. Mieliśmy spakowane rzeczy w wielkie skrzynie, przygotowane papiery. Nie udało się wyjechać w 1945 r. Kiedy przyszła wiosna, zabrali nam wizy i kazali obsiewać pole… I tak zostaliśmy na Wileńszczyźnie. W 1957 r. byłem już żonaty, mieliśmy swój dom, ale również myślałem o wyjeździe. Dwa razy pisałem do Moskwy, ale dostaliśmy odpowiedź odmowną. Podobno dlatego, że oboje z żoną mieliśmy już starszych rodziców, którzy zostali by bez opieki. Czy żałuję, że zostaliśmy? Chyba nie ma czego – stwierdza po pewnym namyśle.
Przez wiele lat musiał milczeć o swoim zaangażowaniu w konspirację.
– Pracowałem w zakładzie z kolegą, który również był w AK. Po raz pierwszy rozmawialiśmy o tym dopiero w 1990 r. Wcześniej nikt o takich rzeczach nie mówił. Nie opowiadałem nawet w domu, swoim synom. Chciało się upamiętnić historię naszej AK. Po rozpadzie ZSRR ujawniło się bardzo dużo ludzi. Nie tylko członkowie AK, ale także wojskowi walczący w wojsku polskim w różnych okresach. Było nawet czterech legionistów. Założyliśmy więc Dobroczynne Stowarzyszenie Polskich Kombatantów na Litwie. Ja już wtedy miałem swoją firmę i dobrze radziłem sobie ze sprawami organizacyjnymi, przepisami i systemem podatkowym. Udało nam się pomóc wielu ludziom, którzy przez wiele lat byli zapomniani – wspomina .
Pojawiła się także szansa na zadbanie o groby żołnierz AK, wśród których Edward Klonowski miał przecież wielu przyjaciół.
– Miałem poczucie, że tym ludziom należy się sprawiedliwość, jakiegoś rodzaju upamiętnienie. Zaczęliśmy więc szukać grobów, odbudowywać cmentarze. Najważniejsza była oczywiście Rossa. Żołnierze AK byli tam pochowani na łączce, chaotycznie. Zrobiliśmy więc ekshumacje i przenieśliśmy groby w trzy rzędy, przed legionistami – opowiada.
Praca nad uporządkowaniem cmentarzy wymagała mobilizacji środowiska kombatanckiego, ale także ogromnego zaangażowania całej rodziny Klonowskich.
– Obaj z bratem Grzegorzem bardzo dobrze rozumieliśmy zaangażowanie ojca. Byłem przekonany, że tak właśnie musi być. Kiedy zaczęła się odbudowa cmentarzy AK, mieliśmy już swoje firmy, które miały się całkiem nieźle. Pomagaliśmy więc w miarę możliwości, zajmowaliśmy się budową, transportem – opowiada najstarszy syn akowca, Zygmunt Klonowski.
– Dziś wydaje mi się, że wtedy, gdy zaczynały się prace na Rossie, nie do końca rozumieliśmy, jakie znaczenie ma to, co robimy. Dopiero po zakończeniu prac zobaczyłem, że te groby żołnierzy AK są nie tylko kolejnymi rzędami na cmentarzu wojskowym. Kwatera wojskowa na Rossie stała się przez to bardziej czytelnym świadectwem polskiej obecności na Wileńszczyźnie. To nie była łatwa praca. Oczywiście mogliśmy liczyć na polskie środowiska kombatanckie czy Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, ale trzeba pamiętać, że również Polska w latach 90. miała o wiele skromniejsze możliwości niż obecnie. Tacy ludzie, jak mój ojciec, z ogromną pasją, bardzo zaangażowani, byli naprawdę konieczni, by zatroszczyć się o polskie dziedzictwo na Wileńszczyźnie – wyjaśnia Zygmunt Klonowski.
– Żona miała trochę pretensji, bo ja naprawdę poświęcałem na to cały swój czas, ale doszliśmy do porozumienia – śmieje się pan Edward.
– Moja teściowa była osobą bardzo bezpośrednią i bardzo sprawiedliwą. Mówiła często, że za dużo tego wszystkiego, że wnuki powinny mieć dziadka częściej w domu, ale wszyscy rozumieliśmy, że takie zaangażowanie jest potrzebne – dodaje Genowefa Klonowska, żona jego najstarszego syna.
Również ona odczuła zaangażowanie rodziny w ochronę pamięci o bohaterach w ochronę pamięci o bohaterach Wileńszczyzny. Podkreśla, że łatwo było jej to zrozumieć przede wszystkim dlatego, że sama wyrosła w patriotycznej atmosferze.
– Pamiętam z mojego dzieciństwa, jak ojciec wieczorami czytał nam książkę, chyba przedwojenny, szkolny podręcznik „Światło w chacie”. Ta książka to był dla niego skarb, pamiętam, że zawsze miał łzy w oczach, kiedy czytał nam o Legionach czy powstaniach. Inną rodzinną relikwią był jego obrazek z pierwszej komunii, przy którym co dzień wieczorem klękaliśmy do modlitwy. W szkole również panowała podoba atmosfera. Uczyłam się w polskiej klasie, w Nowej Wilejce, należałam do tajnego kółka, które prowadził śp. Gabriel Mincewicz. Pod osłoną zajęć z muzyki uczył nas bardzo wiele o religii i polskiej kulturze. W czasach sowieckich tej polskości nie było wcale dużo. Kiedy zaczęła się niepodległość, po prostu chciało się coś robić. Bardzo dobrze to rozumiałam – opowiada.
Genowefa Klonowska podkreśla, że przełom lat 80. I 90. była dla rodziny niełatwy.
– Już w latach 80. otworzyliśmy własną spółdzielnię. Pracowaliśmy bardzo ciężko. Zajęliśmy się przetwórstwem plastiku. To było bardzo niepopularne, całkowicie nowe zajęcia. Wszystko robiliśmy sami, mąż z teściem sami konstruowali maszyny. Pracowaliśmy nadal zawodowo, a ta nasza firma była czymś dodatkowym, czym zajmowaliśmy się po pracy, czasem do 3-4 nad ranem. Wielu ludzi wtedy tak robiło, z takich spółdzielni, założonych w garażu, wyrosły potem duże firmy, wśród nich wiele tych należących do Polaków. Kończył się Związek Radziecki i po prostu chciało się wyjść z tej szarości, z tego szeregu, dlatego tak ciężko pracowaliśmy. W latach 90. już mieliśmy się czym podzielić. Zresztą wtedy wielu polskich przedsiębiorców na Wileńszczyźnie miało podobne przekonanie. Nie było wtedy funduszy Unii Europejskiej, więc bardzo dużo zależało od nas. Pomagaliśmy nie tylko w odbudowie cmentarzy, ale polskim szkołom czy kościołom. Wielu ludzi tak robiło i to było czymś naturalnym. Rozumieliśmy, że mamy swoje obowiązki wobec społeczeństwa – podkreśla synowa Edwarda Klonowskiego.
Dom, w którym jednym z podstawowych tematów rozmów jest troska o groby polskich żołnierzy, miał oczywiście duży wpływ także na dorastające w nim dzieci.
– Kiedy zaczęła się budowa cmentarzy, miałem 4, może 5 lat. Ojciec i dziadek zabierali mnie często ze sobą. W 1993 r. wakacje spędziłem w zasadzie na Rossie, gdzie odbywały się ekshumacje. Dla mnie wtedy takie prace były po prostu normalną aktywnością dorosłych ludzi. My bawimy się w piaskownicy a dorośli zajmują się historią, AK, cmentarzami czy polityką i to było dla mnie oczywiste. Wydawało mi się, że to jest po prostu dziadka praca – opowiada Rajmund Klonowski.
Najstarszy z wnuków Edwarda Klonowskiego nadal chętnie towarzyszy dziadkowi w uroczystościach patriotycznych, sam również jest bardzo zaangażowany społecznie.
– Na pewno moje środowisko rodzinne wywarło na mnie duży wpływ. Przede wszystkim dało mi mocną podstawę. Wiem, kim jestem, że stoi za mną konkretne dziedzictwo, ciągłość pokoleń. Rozumiem też wynikające z tego zobowiązania. To nie jest coś, co otrzymujemy dla siebie, ale coś cennego, co mamy przekazać dalej – stwierdza Rajmund Klonowski.
EDWARD KLONOWSKI
Por. Edward Klonowski – strażnik mogił polskich żołnierzy na Kresach północno-wschodnich, członek Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK, przewodniczący Stowarzyszenia Polskich Kombatantów na Litwie.
Urodził się 15 września 1927 roku w okolicach Wilna we wsi Wierbuszki, w gminie micuńskiej. Pracę konspiracją rozpoczął w 1943 r. Zaprzysiężony w marcu 1944 r. ps. „Cuhalt” pełnił obowiązki łącznika, przewodnika, stał na czatach placówki AK. Dowódcą oddziału był wówczas Antoni Olechnowicz, któremu podlegała placówka. Brał udział w zdobywaniu Wilna w Akcji „Ostra Brama”. Był przydzielony na przewodnika do przybywających do Wilna oddziałów partyzanckich.
Od 1991 r. poświęcił się budowaniu pomników i kwater żołnierskich, tablic pamięci narodowej oraz opieką nad mogiłami żołnierzy polskich. Brał udział w budowie cmentarzyka wojskowego w Worzianach, pomnika w Postawach, kwatery żołnierskiej w Solecznikach, pomnika w Koniuchach, pomnika akowców w Graużyszkach, kwatery AK-owskiej na cmentarzu w Kolonii Wileńskiej, krzyża na grobie Felicjana Marynowskiego „Bloka” w Łożnikach, dwóch krzyży żołnierzy AK w Popiszkach, krzyży na cmentarzu w Glinciszkach, budowie cmentarza w Mikuliszkach. Brał udział w budowie pomników pamięci w Krawczunach i kilku kwater żołnierskich na cmentarzach obecnej północnej Białorusi.
Edward Klonowski brał udział w montażu tablic pamięci narodowej w Domu Polskim w Wilnie. Ufundował tablicę pamięci narodowej poległym żołnierzom polskim umieszczoną w Kościele Św. Ducha w Wilnie.
Łącznie, wraz z członkami Stowarzyszenia Polskich Kombatantów na Litwie, brał udział w postawieniu ponad 200 pomników pamięci. Za patriotyczną działalność otrzymał najpierw srebrną, a potem złotą odznakę Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Narodu Polskiego.