Halina Smulko, dyrektor polskiego gimnazjum im. Józefa Piłsudskiego na Łotwie w Dyneburgu. Nauczycielka języka polskiego i literatury.
Czym się różni polska szkoła na Łotwie od polskiej szkoły na Litwie?
Pomiędzy tym, jak działają polskie szkoły na Litwie a Łotwie, są ogromne różnice. Ostatnia polska szkoła na Łotwie została zamknięta w 1948 roku i polskie szkolnictwo w ogóle nie istniało. I tylko zawdzięczając działalności Związku Polaków na Łotwie, w roku 1989 pojawiło się coś takiego jak szkółki niedzielne oraz pierwsza szkoła eksperymentalna. To był pomysł naszego samorządu (w Dyneburgu – red.). Udało się wówczas stworzyć klasy łotewskie, polskie, czyli coś na tamte czasy nietypowego. Od tamtej chwili możemy mówić, że rozpoczęło się odrodzenie polskiego szkolnictwa na Łotwie. W roku 1991 otworzyliśmy polską szkołę na Łotwie. Najpierw to była jedna klasa, później to się rozrastało, rozrastało, zabrakło nam miejsca, zostaliśmy szkołą podstawową, następnie średnią i po remoncie budynku w 2008 roku przywrócona została historyczna nazwa gimnazjum.
Z jakich rodzin są uczniowie?
Mamy dzieci nie tylko z polskich rodzin, bo jesteśmy w systemie oświaty łotewskiej, jesteśmy finansowani przez Łotwę, a także mamy ogromne wsparcie ze strony Polski. Przyjmując do szkoły każdego, musimy nauczyć języka polskiego i łotewskiego, rozwinąć dziecko i trzymać się poziomu gimnazjum. Obecnie w szkole uczą się 353 osoby.
Pani zdaniem, podstawowe problemy szkolnictwa na Łotwie to…
Przede wszystkim zmagamy się z problemem niżu demograficznego, to czuje się we wszystkich szkołach, obojętnie czy mniejszości narodowych czy łotewskich. Młodzi ludzie wyjeżdżają, a po drugie nie każdy chce rodzić tyle dzieci, jak wcześniej, nie czuje się pewności. Drugi problem – wkrótce może zacząć brakować nauczycieli. Na razie jest ich wystarczająca liczba, ale patrząc na to, ile osób po studiach chce zostać nauczycielami, sytuacja jest bardzo niebezpieczna. Tu, w Dyneburgu, mamy uniwersytet, który do niedawna kształcił nauczycieli, teraz jednak musiał wprowadzić inne kierunki nauczania.
Pedagodzy na Litwie skarżą się na niskie zarobki, jak jest na Łotwie?
Zgadzam się z tym, że nauczyciele zarabiają za mało. Jeżeli patrzymy, ile zarabia zwykły człowiek a pedagog, to przypomina mi się fraszka z telewizji: „Pytają nauczyciela, dlaczego pracuje na półtora etatu. Tamten odpowiada: Jak pracuję na jeden, to nie mam co jeść, jak na dwa to nie mam, kiedy jeść”. To jest prawda, która ilustruje przykrą rzeczywistość nauczycielską. Poza tym, często nauczyciel musi uzbierać sobie na jeden etat, pracując w kilku szkołach. Jeżeli nauczyciel ma etat, ma płacone, ma opisane obowiązki, ale każdy wie, że nauczyciel wkłada w swoją pracę serce i czas, a doba wszędzie ma 24 godziny. Nauczyciel to jest taki zawód, w którym człowiek może łatwo się wypalić. Zresztą system u nas jest taki sam, jak prawdopodobnie na Litwie czy Polsce, pieniądze idą za uczniem. Gdy szkoła ma dużo dzieci, to może podwyższyć zarobki nauczyciela, zwiększać mu stawkę. Nauczyciel ma 40 godzin pracy dozwolonych, jeżeli chce, to może pracować 30 godzin, 25 godzin tak zwanych przy tablicy plus pozostałe na przygotowania, na sprawdzenie zeszytów etc. Na Łotwie minimalne wynagrodzenie nauczyciela brutto wynosi 680 euro za te 30 godzin. Czyli, jeżeli człowiek pracuje 40 godzin, to wynagrodzenie brutto rośnie.
Co będzie, jeżeli trend się nie zmieni?
Jeżeli trend się nie zmieni, to po kilku latach sytuacja w szkołach będzie tragiczna. Nad tym musi pracować nie tylko kierownik placówki, ale samorząd. Państwo nie monitoruje, w jakich dziedzinach za 5-10 lat będzie potrzebowało specjalistów. Wiem, że można oponować, że nie da się przewidzieć, ale z grubsza wiadomo, kogo będzie brakowało w szkołach czy urzędach. To jest problem na poziomie samorządu i państwa. Być może rozwiąże się go w taki sposób, że przedstawiciele innych zawodów, chętni do pracy w szkole, będą potrzebowali tylko odsłuchać 140-godzinowy kurs pedagogiczny i będą mogli nauczać w szkole.
Jaki jest stosunek łotewskiego rządu do polskiego szkolnictwa?
Stosunek zarówno rządu, jak i samorządu, jest bardzo pozytywny. Wynika to z tego, że już historycznie tak się ułożyło. Łotysze i Polacy jakoś bardzo przychylnie i wspierająco układali swoje stosunki. Dokładamy wszelkich starań, aby te stosunki pozostały na wysokim poziomie. Być może widzą w nas swoich przyjaciół, którzy podążają taką samą drogą. Zresztą pomiędzy rządem Łotwy a Polską, Litwą i Estonią są zawarte międzynarodowe umowy o wsparciu szkolnictwa. To, co finansuje państwo, to uczniowski koszyczek – ilu masz uczniów, tyle dostajesz etatów i pieniędzy na prowadzenie lekcji. Półtora roku temu zostało wpisane do finansowania szkół mniejszości, że mają większy koeficjent, nie jedynkę, a jeden koma dwa. Poza tym na barkach samorządu leży utrzymanie placówki, my mamy dwa budynki. Jeden w dobrym stanie, w drugim wkrótce rozpocznie się renowacja.
Dyneburg jest miastem, w którym, podobnie jak w Wilnie, stykają się różne kultury, narodowości. Jak wygląda współpraca z Łotyszami, Rosjanami i przedstawicielami innych narodowości?
Dokładnie – Dyneburg jest miastem rosyjskojęzycznym, mieszka tu 26 narodowości, znaleźć rodzinę niemieszaną, jest prawie niemożliwie. Niemal każdy z naszych uczniów pochodzi z takiej rodziny. Za oknem mamy cerkiew i kirchę, i proszę mi uwierzyć, że nie wybudowaliśmy ich przypadkowo, w rodzinach jest tak samo. Mimo że miasto, jak wspomniałam, jest rosyjskojęzyczne, my nawet msze w kościele mamy po polsku i rosyjsku. Jeżeli zwracam się do samorządu miasta, to z prośbą o dwa etaty na świetlicę i na dzielenie na grupy dzieci, bo biorę do szkoły, jak zobowiązuje prawo, każdego, kto chce się w niej uczyć. Często jest tak, że przychodzi dziecko po łotewskim przedszkolu z rodziny, w której się mówi po rosyjsku, a babcia jest Polką. Dziecko mam nauczyć łotewskiego, polskiego, rosyjskiego i angielskiego. Miasto, widząc, że mamy dobre wyniki, daje dofinansowanie. Daje się więc dzieciom możliwość nauki języka od pierwszej klasy, opłacanej przez samorząd i państwo.
Polskie szkoły na Litwie cieszą się wsparciem z Polski, a jak jest tu na Łotwie?
Polska zawsze nam pomagała. Chodzi przede wszystkim o wsparcie merytoryczne – w postaci nauczycieli i podręczników, oprócz tego mamy kolonie i wyjazdy. Moim zdaniem taka pomóc jest bardzo skuteczna. W życiu szkoły aktywnie uczestniczy parlament uczniowski, piszą projekty do Polski, Unii Europejskiej i wygrywają finansowanie na realizację swoich pomysłów. Samorząd miasta widzi, że np. Polska dała nam dofinansowanie na remont szkoły i w ramach międzynarodowej umowy, o której wspomniałam wcześniej, również miasto dokłada pieniądze na ten sam cel. Miejscowi nauczyciele mają regularne kursy, które pomaga organizować Polska. Podczas nich więcej pedagogów może się dokształcić, do uczestnictwa w takich warsztatach zapraszamy również nauczycieli z polskich szkół w Rezekne i Krasławie. Każdego nauczyciela, który mówi po polsku, cenimy. Przecież od 1948 roku, gdy zamknięto ostatnią szkołę polską w Dyneburgu, język polski zachował się dzięki rodzinie czy kościołowi, a za posługiwanie się językiem polskim karano i wytykano palcem.
Jaki był i jest teraz stosunek do bycia Polakiem, polskości na Łotwie?
Kiedyś negatywny stosunek był ze strony sowieckiej, było bardzo dziwnie, Teraz bycie Polakiem jest powodem do dumy, jest modne wśród młodzieży, choć wcześniej uważano je za „zacofane”. Za czasów sowieckich w mieście, które liczyło prawie 120 tys. mieszkańców, działała tylko jedna szkoła z łotewskim językiem nauczania, do której niechętnie oddawano dzieci, bo nie była promowana przez władze i jej poziom pozostawiał wiele do życzenia.
Wkrótce na Łotwie, od pierwszego września 2019 roku, ma ruszyć reforma oświaty. Jakie będzie miała skutki dla szkolnictwa?
Na reformę oświaty, którą zamierza wdrożyć łotewski rząd, składa się kilkanaście innych reform: przedszkoli, szkół średnich, gimnazjów, uniwersytetów. Co się tyczy mojej szkoły, to od pierwszej klasy dziecko uczy się płynnie w czterech językach: polskim i łotewskim, angielskim czy innym do wyboru. Mam takie dzieci, które przychodzą z rosyjskiej rodziny, nie umieją mówić po polsku, ale bardzo szybko uczą się polskiego.
Rosjanie, którzy mieszkają na Łotwie, są krytycznie nastawieni wobec reformy oświaty. Część z nich twierdzi, że język rosyjski w szkołach może zostać prawie wyparty przez reformę.
Jeżeli będziemy zabraniać rygorystycznie języka rosyjskiego, tak jak nam kiedyś zabraniano mówić po polsku, to doczekamy się zupełnie innego efektu. Jeżeli człowiekowi czegoś się zabrania, to będzie robił to chętnie. Czy my czegoś takiego chcemy? Nie! Jestem za tym, aby moje własne dzieci i uczniowie szkoły znali język rosyjski, bo żaden język nie jest zbędny. Żeby znali go poprawnie i nie robili błędów. Dziecko, gdy jest małe, nie boi się robić błędów podczas nauki i wtedy uczy się łotewskiego, polskiego czy angielskiego bardzo szybko, wiele zależy od rodziców, nauczycieli. Takie przedmioty jak środowisko, matematyka, wiedza o społeczeństwie, muzyka są bilingwalne, czyli dwujęzyczne, czyli dziecko, dochodząc do poziomu podstawowej szkoły, nie musi się stresować. Zaznaczam, że ciągle mówię o mojej szkole.
W przypadku szkół polskich na Łotwie, przysłowie: „Mądry Polak po szkodzie” się nie sprawdza i jesteście już dawno przygotowani do reformy oświaty?
Biorąc pod uwagę, że na Łotwie są cztery polskie szkoły, mamy świadomość, że nikt nie będzie układał nam dodatkowych sprawdzianów w języku polskim, co oznacza, że dziecko dobrze sobie radzi z językiem łotewskim. Zmiany dokonywane przez ministerstwo polegają przede wszystkim na tym, że szkoły mniejszości narodowych przechodzą na testy w języku łotewskim. W naszej szkole ten system działa chyba od lat piętnastu. Już wtedy dostrzegliśmy, że dziecko, np. w 6 klasie, z trudem daje sobie radę ze sprawdzianem w łotewskim, jeżeli dotychczas korzystało tylko z podręcznika w języku polskim. A gdy jeden podręcznik uzupełnia drugi, wtedy dzieciom jest łatwiej. W naszej szkole, od 6 klasy język rosyjski jest drugim obcym na prośbę rodziców, aby dzieci nauczyły się pisać poprawnie. Mogę się tylko cieszyć, jeżeli uczniowie mojej szkoły znają język rosyjski, czytają Puszkina. W końcu Puszkin przyjaźnił się z Mickiewiczem, a człowiek czytający to człowiek myślący.
Czyli szkolnictwo znowu stało się zakładnikiem polityki?
Jesienią są wybory do parlamentu… no i politycy na czymś muszą grać. W tym wypadku na tym, co się dzieje w szkołach. Można mówić bardzo dużo albo pracować. Rosjanie w szkołach pracują tak samo jak my, tyle że politycy mają swój pogląd na wszystko. Od początku w naszej szkole uczą się polskiego literackiego, nie mamy więc problemu, że dzieci rozmawiają w łotewsko-rosyjsko-polskim dialekcie. Trzymajmy się tego, obojętnie czy rozmawiamy po polsku, łotewsku czy rosyjsku – róbmy to poprawnie!