Więcej

    Powróci cmentarz, na którym spoczywają żołnierze ze wszystkich stron konfliktów

    Czytaj również...

    Odbudowa tej żołnierskiej nekropolii to dla nas najważniejsze zadanie. Chodzi o cmentarz na Zakrecie, o którym wszyscy jakimś cudem zapomnieli. Na szczęście zachowała się dokładna dokumentacja – mówi „Kurierowi Wileńskiemu” Marian Sokalski, prezes Komitetu Opieki nad Grobami Wojennymi.


    Marian Sokalski: Zawsze interesowała mnie historia. Przy okazji badania w archiwach sprawy cmentarza na Zakrecie udało mi się także dużo lepiej poznać historię mojej rodziny

    *Pana rodzina przeszła bardzo długą, nietypową drogę, zanim trafiła na Wileńszczyznę. Jak to się stało, że dziś jest Pan Polakiem z Litwy?

    Moja rodzina pochodzi z terenów dzisiejszej Zachodniej Ukrainy, spod Lwowa. Ten etap naszej historii zakończył się we wrześniu 1939 r. Pradziadek, który był żołnierzem Wojska Polskiego, zaginął wtedy bez śladu. Prababcia, razem z dziećmi, dwiema córkami i najmłodszym synem, została zesłana do Kazachstanu. Chłopiec wkrótce zmarł, a prababci i jej córkom odmówiono prawa powrotu w swoje rodzinne strony po wojnie. W ramach kolejnych, sowieckich przesiedleń trafiły do Azerbejdżanu, gdzie mieszkali również Polacy, obecni tam jeszcze z czasów Imperium Rosyjskiego. Tam właśnie moja babcia poznała swojego męża. Dziadek był z zawodu inżynierem, pozwolono mu na wyjazd do pracy do Rygi, jednak zgody na wyjazd nie otrzymała rodzina. Na początku lat 70. moja babcia jednak po prostu zabrała dzieci, swoją mamę i wyprowadziła się na Łotwę, do męża. Oczywiście musiała zostawić dom, niemal wszystko, co mieli. W ten sposób wróciliśmy na Europy. Nie mogliśmy jednak zamieszkać w Rydze, ale 80 km dalej, przy samej granicy estońskiej. Ja urodziłem się już na Łotwie.

    *Czy myśleliście o powrocie do Polski?

    To było bardzo ważne przede wszystkim dla mojej babci. Po śmierci dziadka w 1984 r., gdy miała już dorosłe córki, zaczęła bardzo aktywnie starać się o wyjazd, ale nie zezwolono jej. Podczas jednej z wizyt w Wilnie poznała ks. Józefa Obrębskiego. Powiedział jej: „Po co jechać do Polski, skoro i tu są Polacy. Pomożemy ci, sprzedawaj dom i przyjeżdżaj”. W ten sposób w 1989 r. moja babcia z prababcią przyjechały do Mejszagoły. Ja dojechałem później. Po prostu chciałem chodzić do polskiej szkoły. Moja rodzina była zaangażowana w tworzenie polskiej oświaty na Łotwie, moja ciotka była współpracowniczką Ity Kozakiewicz i nauczycielką w polskiej szkole w Rydze. Miałem tam zacząć naukę w 9. klasie, ale byłem jedynym chętnym. Babcia zaproponowała więc, bym przyjechał uczyć się po polsku do Mejszagoły. To były czasy przełomu, wszystko zmieniało się bardzo szybko. Myślałem, że za rok wrócę na Łotwę, ale tu, na Litwie, zdałem egzaminy, nauczyłem się też litewskiego, a w Rydze znów nie uformowano 10. klasy, więc zostałem. Potem przyjechali też moi rodzice.

    Wszystkie zainteresowane państwa są zgodne, że cmentarz wojenny na Zakrecie trzeba odbudować. Sprzyjają temu także władze miasta

    *Jak to się stało, że tak daleko od większych skupisk Polaków udało się wam zachować przywiązanie do polskości, polskiego języka i kultury?

    Przede wszystkim była to chyba zasługa mojej prababci, która z zasady nie chciała mówić po rosyjsku. Jeśli musiała, robiła to bardzo niechętnie. Poza tym zawsze czuliśmy, że nie jesteśmy częścią tego sowieckiego społeczeństwa. Z jednej strony byliśmy przez państwo bardzo ograniczani, izolowani jako Polscy. Moja mama miała np. problemy z dostaniem się na studia, ze względu na pochodzenie. Z drugiej strony – w naszym domu cały czas działo się coś na przekór władzy. Moja prababcia wciąż szukała swojego męża przez Czerwony Krzyż, podtrzymywała różne kontakty, dzięki którym mogła otrzymać jakieś informacje na jego temat. Podtrzymywała też więzi z Kościołem, z kapłanami. Na Łotwie nasz dom był miejscem, gdzie nocowały osoby zajmujące się przewożeniem nielegalnej, często polskiej literatury religijnej, u nas również drukowane były modlitewniki. Jako dziecko otrzymałem pierwszy polski elementarz, który był dla mnie prawdziwym skarbem. Po prostu nie mogliśmy się czuć sowieckimi ludźmi. Tym bardziej więc było dla nas trudne, że po odzyskaniu przez Łotwę niepodległości zostaliśmy bezpaństwowcami. Przyjechaliśmy w latach 70., na początku lat 90. byliśmy traktowani jak okupanci.

    *Teraz jest Pan obywatelem Polski. Jak do tego doszło?

    W 2015 r. polskie obywatelstwo, a także rodowe nazwisko, zostało nam przywrócone przez prezydenta RP. Było to w rok po śmierci mojej babci. Przez większość życia byłem więc bezpaństwowcem. Niosło to ze sobą bardzo wiele trudności. Studiowałem w Polsce, ale nie miałem prawa do pracy, nie miałem prawa zostać po studiach. Do otrzymania polskiego obywatelstwa trzeba było zebrać wszystkie dokumenty potwierdzające, że przed wojną moi przodkowie byli obywatelami II RP. Było to dosyć trudne, bo moja prababcia przed deportacją spaliła niemal wszystko. Wszędzie woziła natomiast ze sobą obraz Matki Bożej. Okazało się, że właśnie pod ramą tego obrazu znajdowały się kopie rodzinnych dokumentów.

    *Teraz jest Pan znany na Wileńszczyźnie przede wszystkim ze względu na działalność w Komitecie Opieki nad Grobami Wojennymi. Czy to odkrywanie rodzinnej historii, pielęgnowanie tradycji stało się powodem do zainteresowania historią cmentarza wojennego na Zakrecie?|

    O moim zaangażowaniu zadecydowała przede wszystkim pasywność wileńskiego samorządu i różnych instytucji, które powinny się tą sprawą zajmować. Zaczęło się zupełnie przypadkiem. Jestem członkiem Związku Harcerstwa Polskiego na Litwie. W 2015 r. jeden z harcerzy bardzo się spieszył i żeby nieco skrócić sobie drogę, postanowił przejść przez płot w okolicach dworca w Wilnie. Kiedy podszedł bliżej, zauważył, że jest on zrobiony z cmentarnych płyt, a na niektórych były polskie napisy. Zaproponował, żebyśmy podjechali tam razem, zrobili zdjęcia, spróbowali wyjaśnić, co to jest. Najpierw myśleliśmy, że płyty mogą pochodzić z kościoła św. Stefana, który znajduje się bardzo blisko, jednak tak nie było. Skontaktowałem się z Samorządem Miasta Wilna, który zezwolił na rozebranie muru, zaproponował, żeby płyty przechowywać w magazynach „Grindy”, ale żadnych informacji na temat, skąd mogą pochodzić płyty, nam nie udzielono. Razem z harcerzami rozebraliśmy więc mur, zrobiliśmy zdjęcia, wyczyściliśmy płyty i zawieźliśmy do magazynu. Myśleliśmy, że instytucje, które o tym poinformowaliśmy, zajmą się sprawą, wyjaśnią, skąd te płyty pochodzą, ale tak się nie stało. Do tematu powróciłem dopiero dwa lata później, gdy miałem trochę więcej czasu w związku ze zmianą pracy. Okazało się, że pomniki nadal leżą w „Grindzie”.

    CZYTAJ WIĘCEJ: Żołnierz AK w Tuskulanum: Edward Raczkowski

    *Jak wyglądały poszukiwania?

    Otrzymałem wskazówkę, żeby skontaktować się z Departamentem Dziedzictwa Kultury. Tam właśnie trafiłem na bardzo kompetentną osobę, Audronė Vyšniauskienė, która zainteresowała się sprawą, jednak i tak wszystko musiałem zrobić sam. Spędziłem trzy tygodnie w archiwum i udało mi się znaleźć odpowiednie dokumenty. Przejrzałem zbiór działu grobownictwa wojennego wileńskiego urzędu wojewódzkiego. Najtrudniej było odszukać sam cmentarz. Nie było wątpliwości, że są to groby z okresu międzywojennego, bo wszystkie napisy, także na grobach muzułmanów, były po polsku. Nie były to pomniki z cmentarza na Antykolu ani z Rossy. Trzeba więc było szukać dalej. Pierwszą osobą, o której otrzymałem informację, był ks. Zygmunt Kurzętkowski. Archiwum Archidiecezji Gdańskiej poinformowało mnie, że „z początkiem I wojny światowej został powołany do służby wojskowej i był kapelanem na froncie wschodnim. Zmarł 11 sierpnia 1918 r. po operacji w szpitalu wojskowym w Wilnie. Pochowany został na tamtejszym cmentarzu wojskowym”. Znalazłem również informacje o przetargu na wykonanie 2435 betonowych nagrobków dokładnie według takiego samego projektu, jak odnalezione przez nas płyty. Chodziło o cmentarz na Zakrecie, o którym wszyscy jakimś cudem zapomnieli.

    *Co to był za cmentarz?

    Powstał w listopadzie 1915 r. Założyła go Inspekcja 10. Armii Cesarstwa Niemiec. Grzebani byli tu nie tylko Niemcy, lecz także żołnierze innych narodowości. Prowadzono oddzielne księgi dla żołnierzy każdego państwa. Wielu było Polaków, którzy w I wojnie światowej walczyli po każdej ze stron. Dwa lata później stanął tam pomnik „Śpiący lew” według projektu prof. Grassagera. Cmentarz spełniał swoją funkcję także po 1918 r. Odbywały sie tam pochówki żołnierzy polskich w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Pierwszy etap jego porządkowania przypadł już na lata powojenne. W latach 1924–1931 nastąpiła zamiana krzyży nagrobnych na pierwsze nagrobki betonowe. Na Zakret przenoszono też szczątki żołnierzy, których szczątki zostały ekshumowane np. w trakcie budowy drogi lub też z pojedynczych grobów na innych cmentarzach. W zależności od armii, w jakiej walczyli, trafiali do konkretnej kwatery: niemieckiej, austro-węgierskiej czy rosyjskiej. Wszystko było dokładnie dokumentowane. Przy żołnierzach Armii Czerwonej stawiano w dokumentach literkę „b”, jak bolszewik. Pozwalało to na odnalezienie grobu żołnierza, jeśli szukała go rodzina. Taka dokładna dokumentacja pozwoliła nam na identyfikację miejsc, skąd pochodzą wszystkie odnalezione przy rozbiórce muru płyty. W 1947 r. ułatwiła ona jednak likwidację cmentarza. Władze sowieckie zabrały po prostu wszystkich uznanych za swoich, czyli oznaczonych w polskiej dokumentacji literką „b”, za Antokol, a cmentarz zrównali z ziemią. Do lat 90. działało w tym miejscu wesołe miasteczko. Teraz ono również nie jest otaczane należnym szacunkiem, ludzie nie wiedzą, co to za miejsce, jest to po prostu park, w którym wyprowadzane są psy.

    *Bardzo ważną część tego cmentarza zajmowała polska kwatera, którą staracie się teraz obudować.

    Tak, to dla nas najważniejsze zadanie. Polska kwatera została uformowana w 1930 r. W 1934 r. były tu 53 groby, pojawiły się pierwsze pomniki. Maksymalnie mogło być tu pochowanych 58 osób. Miał w tym miejscu stanąć również imponujących rozmiarów pomnik, który został zlecony do produkcji w lipcu 1939 r. Oczywiście nie powstał, ale na podstawie odnalezionej dokumentacji możemy go odbudować. Nie tylko mamy projekt, ale także pozwolenie na budowę, co prawda przedwojenne, ale nadal ważne. Ciekawe jest, że polska kwatera różni się wyglądem od innych. Na pozostałych grobach mamy płaskie tablice, znacznie łatwiejsze w utrzymaniu. Na grobach polskich żołnierzy krzyże stoją. Zadecydował o tym ks. Michał Sopoćko. Po prostu nalegał, że na grobie żołnierza polskiego musi stać krzyż.

    *Czy kwatera zostanie odbudowana wraz z pomnikiem?

    W tej chwili koncentrujemy się na kwaterze. Chcemy, żeby wyglądała tak jak przed wojną, z niewielkimi zmianami. W tę sprawę bardzo zaangażowało się polskie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które zaliczyło odbudowę cmentarza do działań priorytetowych. Wykonane zostały badania georadarem, które potwierdziły lokalizację kwatery, mamy potrzebne pozwolenia. Kwatera powinna być odbudowana w 2020 r. Pomnik będzie kolejnym etapem.

    Mały Marian Sokalski z matką w Baku w 1984 r. Do Azerbejdżany przesiedlani byli także Polacy

    *Jak już Pan mówił, jest to cmentarz, na którym pochowani byli żołnierze różnych narodowości. Jak wygląda współpraca z organizacjami z innych krajów, które są zainteresowane tą sprawą?

    Właśnie po to, żeby koordynacja tak skomplikowanych działań był możliwa, założyłem Komitet Opieki nad Grobami Wojennymi. Prawie wszystkie państwa, do których zwracałem się z prośbą o włączenie w te działania, odpowiedziały bardzo pozytywnie. Mamy już dokładny plan kwatery austriackiej, projekt upamiętnienia żołnierzy niemieckich. Wszyscy są zgodni, że cmentarz trzeba odbudować. Sprzyjają temu także władze miasta. Całkowicie niezainteresowani sprawą są jedynie Rosjanie. I wojna światowa po prostu nie interesuje dzisiejszej Rosji, to wojna przegrana, na którą nie ma miejsca w ich historii. Nie oznacza to jednak, że rosyjskie groby nie zostaną uporządkowane. Wszystkie państwa, które weszły w skład komitetu, zdecydowały, że przekażą na ten cel środki.

    *Dlaczego historia tego cmentarza została zupełnie zapomniana, mimo że znajduje się on niemal w centrum Wilna?

    Dlaczego nie znaleziono wcześniej dokumentów, potrafię chyba wyjaśnić. Znajdują się one w nieprawidłowo podpisanych teczkach. Informacje o żołnierzach pochowanych w polskiej kwaterze znalazłem w teczce, w której powinni być tylko żołnierze polegli przed 1918 r. Projekt pomnika był z kolei w teczce: „Polskie pomniki wojskowe na Łotwie”. O wiele trudniej wyjaśnić, dlaczego zapomnieli o tym miejscu mieszkańcy. Może po prostu ten cmentarz nie odegrał nigdy roli reprezentacyjnej, jaka była przewidziana. Miał być to cmentarz poświęcony pamięci wszystkich ofiar I wojny światowej i konfliktów z okresu tworzenia się państw narodowych w pierwszych latach po wojnie. Właśnie dlatego przenoszono tu szczątki żołnierzy z innych miejsc, budowano pomnik. Kwatera na Starej Rossie miała pozostać przede wszystkim mauzoleum Marszałka. Ponieważ jednak budowy nie ukończono, cmentarz do końca nie zaistniał w świadomości wilnian.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    CZYTAJ WIĘCEJ: Marcin Zieniewicz: Moją pasją jest Europa Środkowo-Wschodnia

    *Odkrywaniu historii tego cmentarza poświęcił Pan bardzo dużo czasu i sił. Na ile zmieniło to Pana życie?|

    Zawsze interesowała mnie historia, ale tak się złożyło, że studiowałem matematykę i informatykę. Rozpoczynając poszukiwania, nie miałem zupełnie pojęcia, jak funkcjonuje archiwum. Teraz oczywiście to dla mnie dobrze poznany temat. Rzeczywiście, kwestia grobów wojennych pozostanie ważnym elementem zaangażowania społecznego w moim życiu, tym bardziej że pojawiają się nowe tematy, poza Zakretem. Przy okazji udało mi się także dużo lepiej poznać historię mojej rodziny. Kiedy nauczyłem się poruszać w zasobach archiwalnych, zacząłem poszukiwać korzeni własnej rodziny. Teraz jestem w stanie wyjaśnić swoje pochodzenie od 1606 r.


    Fot. archiwum rozmówcy


    „Kurier Wileński” i franciszkańskie ślady na Litwie – kontynuujemy realizację projektu finansowanego ze środków Polskiej Fundacji Narodowej. Szukamy śladów polskiego dziedzictwa.


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 45(218) 16-22/11/ 2019

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Prof. Stanisław Swianiewicz – patriota, naukowiec, świadek historii – doczekał się pełnej biografii

    Ilona Lewandowska: W marcu odebrał Pan Nagrodę „Przeglądu Wschodniego” w kategorii dzieła krajowe za książkę „Intelektualny włóczęga. Biografia Stanisława Swianiewicza”. Jakie znaczenie ma dla Pana to wyróżnienie?  Wojciech Łysek: Ogromne. O Nagrodzie „Przeglądu Wschodniego” słyszałem zawsze jako o prestiżowej. Dlatego...

    Biskup niezłomny

    Ilona Lewandowska: Jako jednego z patronów roku 2024 ustanowiono także abp. Antoniego Baraniaka, któremu poświęcił Ksiądz swoją książkę „Defensor Ecclesiae. Arcybiskup Antoni Baraniak (1904–1977). Salezjańskie koleje życia i posługi metropolity poznańskiego”. Co zdecydowało o wyborze takiego tytułu książki i...

    Chciałbym iść drogą Sprawiedliwych

    Ilona Lewandowska: W tegorocznych obchodach Dnia Pamięci Ratujących Litewskich Żydów zauważalnym akcentem była seria zrealizowanych przez Pana filmów „Sprawiedliwi wśród Narodów Świata” (lit. Pasaulio teisuoliai). Pokazywano je w szkołach, muzeach, także podczas konferencji zorganizowanej przez Centrum Badania Ludobójstwa i...

    Kulinarna opera wielkanocna, czyli jak świętowano w dworach dawnej Litwy

    „O kulturze życia codziennego w minionych wiekach nie wiemy wiele, bo to, co codzienne, rzadko bywa przedmiotem barwnych opisów. Wydaje się, że Wielkanoc, święto obchodzone co roku bardzo uroczyście, powinna być dobrze odzwierciedlona we wspomnieniach czy innych źródłach. Tak...