Od ogłoszenia niepodległości przez Litwę, 11 marca 1990 r., nie było chyba bardziej propolskiego szefa rządu niż Saulius Skvernelis. Jeszcze przed wyborami, wbrew oficjalnemu stanowisku opcji politycznej, z listy której startował, na spotkaniu w Polskim Klubie Dyskusyjnym oświadczył, że nie rozumie, dlaczego nie można w oficjalnych dokumentach zapisywać nazwiska w formie oryginalnej.
Niby tylko słowa, ale wiedząc, jakie emocje temat wywołuje w społeczeństwie, nie każdy odważyłby się je wypowiedzieć. Podobne zagranie zaryzykował tylko Remigijus Šimašius, kiedy przed wyborami samorządowymi zaapelował do kurii o wprowadzenie mszy po polsku w katedrze. Został za to skrytykowany nawet przez swoich kolegów partyjnych. W trakcie kampanii Skvernelis niejednokrotnie mówił o konieczności normalizacji stosunków z Warszawą. Nie był w tym odosobniony, jednak w odróżnieniu od polityków innych opcji za słowami szły działania. Kilka miesięcy po wyborach – kiedy już stał na czele rządu – do mediów trafiła informacja, że jeszcze w trakcie kampanii wyborczej spotkał się w Warszawie z Jarosławem Kaczyńskim. Właśnie dzięki tego typu zakulisowym rozmowom i osobistemu zaangażowaniu premiera udało się pokonać wiele spornych kwestii. Dlatego dzisiaj, po kilku latach „zimnego pokoju”, stosunki polsko-litewskie ponownie są nazywane strategicznym partnerstwem. W 2018 r. szef litewskiego rządu został Człowiekiem Roku Forum Ekonomicznego w Krynicy.
Częstotliwość spotkań z polskim odpowiednikiem świadczy, że Skvernelisa z Mateuszem Morawieckim łączą naprawdę przyjazne relacje. Nie udało się, niestety, rozwiązać sztandarowych problemów, jak pisownia nazwisk czy dwujęzyczne napisy. Te kwestie leżą w gestii Sejmu, a nie rządu, a tam nadal nie ma konsensusu w tej sprawie. Tam jednak, gdzie inicjatywa należała do rządu, udało się pójść kilka kroków do przodu. W tym miejscu warto wspomnieć sprawę podręczników oraz kwestię polskich programów telewizyjnych dla mieszkańców Wileńszczyzny. Być może nie jest tego zbyt dużo, ale czy któryś z poprzedników zrobił więcej? Wielka szkoda, ale historia raczej nie zapamięta Skvernelisa jako człowieka, który znormalizował relacje z Warszawą – a te mają znaczenie nie tylko regionalne, lecz także geopolityczne – a tylko jako szefa rządu reprezentującego koalicję, która non stop borykała się z problemami i skandalami natury politycznej. I na tym polega prawdziwy dramat Skvernelisa. I tak po ludzku, zwyczajnie go szkoda.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 2(4) 11-17/01/ 2020