
Sezon produkcji soku z jabłek rozpoczął się już na początku września, ale przykład podwileńskich Awiżeń (gdzie są dwie tłoczarnie owoców) wskazuje na brak pośpiechu ze strony gospodarzy sadów. Tegoroczny, przyspieszony upalnym latem plon jabłoni i grusz jeszcze ich nie przekonał do zbiorów, chociaż zmoczone deszczami owoce już gniją wprost na gałęziach.
Wkrótce sznury żywych kolejek
Optymiści jeszcze ociągają się z dostarczeniem swego plonu do punktów tłoczenia soku, w naiwnej nadziei, że „jabłka jeszcze podrosną” (naiwni – najwyżej bardziej dojrzeją), a one po prostu będą jeszcze bardziej gnić – na gałęziach i spadnięte na ziemi. Tegoroczne ataki wron, srok, os i pszczół z powietrza, a mrówek i ślimaków – z ziemi, kaleczą bezlitośnie jesienne owoce. Tak więc, na razie nie ma tradycyjnych, długich kolejek do przeróbki jabłek na sok. Ale jeszcze tydzień, dwa i będzie gorąco każdego dnia, z niedzielą (kiedy również pracują tłoczarnie) włącznie. Żywa kolejka (bo nie ma tu zapisów, wszystko idzie jak fabrycznym taśmociągiem) samochodów z pełnymi bagażnikami, przyczepami worków z jabłkami będzie jak zawsze stała jeszcze daleko przed skrętem do tłoczarni.
I klienci będą się uwijali w tę i w tamtą stronę – wyładowując swój drogocenny towar i radośnie ładując do bagażników woreczki foliowe z pudełkami (na co dzień) i kolorowe opakowania (na prezenty) soku jabłkowego. I wcale nie żałując, że na oddanie swego towaru „do produkcji” musieli poświęcić kilka godzin, a potem następnego dnia (w najlepszym wypadku) albo dopiero po tygodniu mogli odebrać swój sok.
Sok „na bogato”!

Do bramy podjeżdża stary granatowy dżip. Starszy pan dziarsko wyładowuje płócienne worki na drewniane palety, a pani dopytuje się po raz kolejny, czy można zrobić sok z dodatkiem… Słyszy w odpowiedzi: „Tak, owszem!”. Na jabłkach ląduje 10 tekturowych skrzynek z… pomarańczami. „To córka na bazie (czyli w hurtowni) tanio znalazła…” – tłumaczy się, jakby trochę zawstydzona takim „marnotrawstwem”. No, ten sok to będzie naprawdę „na bogato”!
Gruszki przyjmują, ale… pod warunkiem
Z kolei inny klient nie miał szczęścia. Chciał mieć sok z samych gruszek (szczęściarz!), ale się nie udało.
– Owszem, u nas można przetworzyć gruszki, jak też marchewki (poprzednio umyte!), winogrona, porzeczki, dynie (przedtem obrane i pokrajane). Jeden warunek – dodatek do jabłek nie może – z powodu procesu produkcyjnego – przekroczyć 30 proc. Chcemy zapewnić gwarancję przechowywania, a np. w wypadku gruszek pasteryzacja do przepisowych 78 stopni nie wystarcza – trzeba do 100 proc. (bo mają bardzo dużo cukru), a posiadana przez nas technologia na to nie pozwala – mówi kierowniczka, pani Milda.
Był też inny pechowiec z jabłkami wzbogaconymi o śliweczki gruzińskiej ałyczy. Biedny, na poboczu musiał „wydłubywać” mirabelki, bo maszyny by popsuł ich dużymi, twardymi pestkami.

„Żywy” sok dla oszczędnych i amatorów wina
Jedną z nielicznych grup klientów są ludzie oszczędni i amatorzy wina jabłkowego. Poznać ich można łatwo po naczyniach, do jakich zabierają swój towar – dużych, plastikowych beczek lub ogromnych szklanych butli. Pierwsi będą sami pasteryzować sok, bo to taniej, choć sporo im to czasu zajmie. Drudzy – mają swoje sposoby na to, żeby złocisty napój zaczął buzować, puszczając bąbelki przedsmaku domowego winka.
Wreszcie pierwszy łyk…
No i wreszcie pierwsza szklanka z tegorocznego plonu własnych jabłek. Mniam! No, smak może trochę bardziej kwaśnawy od ubiegłorocznego – słodszego. Dziwne lato swoje zrobiło…
Ale mimo to pije się z zamkniętymi z rozkoszy oczyma. A do tego fakt, że to sok swój, z jabłek ze swego sadu zbierany, a nie ten kartonowy, sklepowy, gdzie piszą – „Wyprodukowany ze 100-proc. koncentratu”. „Wyprodukowany…” – no, tak, tyle że z dodaniem wody i cukru. A gdzie tam cukru! Tańszego słodzika… Więc jeszcze łyk własnego soku – mmm!
CENY SOKU
5-litrowy woreczek foliowy – 2,50 euro
Pudełko papierowe do woreczka – 0,50 euro
5-litrowy (kolorowe opakowanie) – 2,90 euro
3-litrowy (kolorowe opakowanie) – 2,30 euro
1 litr (niepasteryzowany) – 0,30 euro
DOWCIP Z BAZARU „POD HALĄ”
Przychodzi starsza pani na rynek „Pod Halą” i przechadza się nonszalancko pomiędzy rzędami sprzedawców. Podchodzi do kobieciny z gruszkami i zakrzywionym palcem w rękawiczce wskazuje na jej towar: „Kriauszy?”. Babka aż przysiadła ze strachu i bijąc się w piersi, woła: „Nie krauszy, ponieczka, nie krauszy! W swajom sadu zbierauszy!”.
Fot. autor