Na twórców filmu „Nova Lituania” spłynęły w ostatnim czasie całkowicie zasłużone splendory. Dzieło Karolisa Kaupinisa królowało przed tygodniem na ceremonii rozdania Srebrnych Żurawi, nagród litewskiego przemysłu filmowego. „Nova Lituania” zdobyła nagrody za najlepszy film, reżyserię, scenariusz i drugoplanową rolę męską. Na tym sukcesów nie koniec – litewska komisja zdecydowała, że właśnie ten obraz będzie pretendował do Oscara w kategorii najlepszy film międzynarodowy. Krytycy mówią nawet o przełomie w litewskiej kinematografii.
Oto pojawił się młody twórca, który o litewskiej historii, trudnej, dramatycznej, a zarazem nie zawsze zrozumiałej dla zagranicznego odbiorcy, potrafi opowiedzieć w sposób nie hermetyczny, ale uniwersalny. Oglądając film Kaupinisa, cofamy się o 80 lat, ale ten film równie dobrze mógłby się dziać tu i teraz, choć zmieniły się w międzyczasie uwarunkowania geopolityczne. Wówczas – filmowe okoliczności, choć oparte na faktach, są umowne, a „podobieństwo do postaci i wydarzeń rzeczywistych – przypadkowe” – Litwa znalazła się między młotem a kowadłem, jej egzystencji jako państwa zagrażały III Rzesza i Związek Sowiecki, a sytuację utrudniały nieprzyjazne stosunki z Polską.
Głównym bohaterem jest kowieński naukowiec – inspirowany prawdziwą postacią geografa i politologa Kazysa Pakštasa – postulujący stworzenie „rezerwowej Litwy”, zapasowego terytorium, na którym na wypadek obcej agresji przedstawiciele litewskiego narodu mogliby znaleźć bezpieczne schronienie i odtworzyć swoje państwo. Filmowy Feliksas Gruodis, choć sympatyczny i idealistyczny, jest fantastą i oficjele, do których dobija się ze swoim pomysłem, nie traktują go poważnie. Czy jednak poważniejsi od niego byli przywódcy (nie tylko zresztą litewscy), którzy z ustami pełnymi narodowej retoryki przekonywali, że kraj jest w stanie w pojedynkę stawić czoła wielokrotnie silniejszym przeciwnikom?
Szczególne wrażenie robi scena, w której młody oficer okazuje swoje oburzenie, że mimo górnolotnych patriotycznych zapewnień polityków w obliczu zagrożenia kraj został poddany bez walki. O przedwojennej lekcji pamiętali przywódcy krajów Europy Środkowej, które trzy dekady temu odzyskały wolność, obierając kurs na integrację z Europą. Dziś nie musimy już szukać zapasowych terytoriów, by uchronić nasze państwa. Włączyliśmy się w główny nurt życia europejskiej wspólnoty. Mamy dwa filary, na których możemy opierać swoją pozycję. To Unia Europejska i NATO.
Dominik Wilczewski
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 48(139) 28/11-04/12/2020