Sytuacja na granicy z Białorusią od pewnego czasu jest stabilna. Funkcjonariusze i analitycy ostrzegają jednak, że spokój ze strony Białorusi lub Rosji jest tylko czymś pozornym. Litwa zbiera informacje i podsumowuje te trudne miesiące, jednocześnie nie opuszczając gardy. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, straż graniczna jak i analityk Marius Laurinavičius uważają, że to nie jest dobry czas na wyłączenie czujności.
15 stycznia został zniesiony stan nadzwyczajny w strefie przygranicznej na Litwie. Stan ten, który w dużym stopniu ograniczał przebywanie zwykłych obywateli przy samej granicy z Białorusią, trwał od listopada. Tymczasem w odróżnieniu od Litwy Polska nie zrezygnowała ze stanu wyjątkowego i ograniczenia w terenach przygranicznych nadal tam obowiązują.
Zmiana podejścia do dobrowolnie wyjeżdżających
Minister spraw wewnętrznych Agnė Bilotaitė w ubiegłym tygodniu poinformowała, że rząd zaprzestanie wypłacania zapomogi w wysokości 1000 euro nielegalnym migrantom, którzy dobrowolnie zgodzą się na powrót do swojej ojczyzny. Od 20 stycznia osoby powracające do kraju pochodzenia będą otrzymywały pomoc finansową w wysokości 300 euro. Szefowa resortu nie wyklucza, że w przyszłości kwota zapomogi dla migrantów może ponownie się zwiększyć.
– Kolejne decyzje podejmiemy, kiedy wyjaśnimy kwestię dopuszczalności deportacji. Sporo nielegalnych migrantów pochodzi z Iraku. Kraj ten zgadza się ich przyjmować z powrotem tylko w takim przypadku, gdy te osoby dobrowolnie wyrażą zgodę na powrót. Z kolei przymusowe deportacje trudno obecnie realizować. Niedawno w Iraku był minister spraw zagranicznych Litwy. W najbliższym czasie odbędzie się też spotkanie w tej sprawie z Komisją Europejską. Będą to negocjacje dwustronne między Litwą, Łotwą i Polską a Komisją. Mamy nadzieję, że zostaną podjęte odpowiednie decyzje. Dopiero na ich podstawie będziemy się zastanawiali, czy powrócimy zapomogi w wysokości 1000 euro – mówiła Bilotaitė.
Dotychczas Litwę dobrowolnie opuściło niecałe 600 nielegalnych migrantów. – Jest też kolejne 100 osób, które zgodziły się powrócić do swego kraju. Są to obywatele Iraku i Kongo. Obecnie przedstawiciele misji dyplomatycznych tych krajów pomagają w przygotowaniu dokumentów potwierdzających tożsamość, co pozwoli tym osobom wyjechać – dodała minister.
Czytaj więcej: Tłum migrantów na granicy polsko-białoruskiej, Polska w gotowości
Są i pozytywne strony kryzysu
Względny spokój panujący na granicy z Białorusią, jak uważa szef litewskiej Straży Granicznej Rustamas Liubajevas, nie powinien nas zwieść.
– Na razie nie widzimy przy granicy rozlokowanych przedstawicieli białoruskich sił porządkowych. Jednak ten spokój może być oszukańczy. W ubiegłym tygodniu odnotowano 18 prób przekroczenia granicy. Musimy być wciąż gotowi do obrony granicy państwowej, nawet w niekorzystnych warunkach – powiedział w ubiegłym tygodniu Liubajevas.
Co na to eksperci?
Analityk w dziedzinie bezpieczeństwa i polityki wschodniej Marius Laurinavičius ma podobne zdanie.
– Białoruś jest tylko narzędziem w rękach Rosji i z każdym dniem coraz bardziej uzależnia się od Moskwy. Łukaszenka nie jest żadnym samodzielnym graczem. Bez zgody Rosji nie może podjąć tego typu działań. Dlatego na prowokacje ze strony Rosji musimy być przygotowani każdego dnia. Te prowokacje będą możliwe, dopóki w tym kraju będzie panował reżim. Ani na chwilę nie będziemy mogli odpocząć – mówi „Kurierowi Wileńskiemu” ekspert.
„Operacja zaplanowana w Moskwie, nie w Mińsku”
Laurinavičius w trwającym kryzysie dostrzega też jednak pozytywne aspekty. – Sądzę, że najważniejszą lekcją, jaką odrobiła Litwa, jest ta, że nareszcie, po 30 latach, zrozumieliśmy, iż przy granicy mamy nie jakiegoś partnera do współpracy, tylko reżim białoruski. Reżim, który był taki sam i przed 10, i przed 20 laty. Jednak wciąż łudziliśmy się, że można z nim współpracować. Co do budowanego obecnie płotu – ten już dawno powinien być ustawiony na granicy z Białorusią. Zrozumieliśmy też, że Rosja i Białoruś – zawsze to podkreślałem, że ta operacja została zaplanowana w Moskwie, a nie w Mińsku – używają bardzo różnorodnych środków. Niektóre z trudem sobie wyobrażaliśmy. Nikt na Litwie nie myślał, że migranci mogą być wykorzystani przeciwko nam. Pewną lekcję odrobiliśmy. Dobrze, że Litwa stała się bardziej odporna i silna – ocenia nasz rozmówca.
Zmiana retoryki unijnej
W trakcie kryzysu migracyjnego w 2015 r. przywódcy niektórych krajów Unii Europejskiej optowali za przyjęciem uchodźców i wprowadzeniem określonych kwot – ile każdy kraj powinien przyjąć nielegalnych migrantów. Teraz retoryka unijna się zmieniła. Coraz głośniej mówi się o obronie wewnętrznych granic UE.
– Jeśli chodzi o naszych zachodnich partnerów, to lekcja nadal trwa. Trwające dyskusje dotyczące polityki uchodźczej świadczą o tym, że spora część naszych partnerów z UE nie rozumie, co tak naprawdę się dzieje. Pełnego zrozumienia sytuacji nie ma, choć ta świadomość się zwiększa. Litwie udało się jednak zainicjować dyskusję nad polityką UE względem udzielania azylu i przekonać inne kraje, że trzeba ten system skorygować. Sytuacja się zmienia, ale nie tak szybko, jak byśmy chcieli – podkreśla Laurinavičius.
Czytaj więcej: Michał Słowikowski: Referendum na Białorusi to farsa
Rola Moskwy w kryzysie
Laurinavičius jest przekonany, że błędem byłoby teraz iść na jakiekolwiek ustępstwa względem Rosji, bo jego zdaniem to właśnie Kreml stoi za kryzysem. Ekspert sądzi, że każdy krok w tył ze strony Zachodu tylko ugruntowuje reżim w Moskwie w przekonaniu o słuszności objętej strategii atakowania granicy.
– Dzisiaj reżim jest dosyć mocny i stabilny. Jednak wszystkie reżimy kiedyś upadają, upadnie również ten. Chciałbym na własne oczy zobaczyć, jak reżim upada. Jednak kiedy to się stanie, bardzo trudno prognozować. W najbliższej perspektywie raczej nie jest to realne, nie dostrzegam na razie żadnych sprzyjających temu czynników. Oczywiście, reżim może popełnić jakiś poważny błąd, np. rozpocznie wielką wojnę na Ukrainie. Taka wojna, angażująca ogromne środki, byłaby dużym zagrożeniem dla reżimu. Zawsze mogą się wydarzyć rzeczy nieprzewidywalne – tłumaczy analityk.
Trzeba obserwować Rosję
Jego zdaniem warto obserwować procesy polityczne w Rosji.
– Największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa i pokoju w Europie jest sytuacja, gdy reżim zacznie się zmieniać od środka. Moim zdaniem obecny reżim nie powstał na początku XXI w., kiedy Władimir Putin został prezydentem. Ten reżim zaczął się kształtować jeszcze przed rozpadem ZSRS, w samej jego końcówce. Nie wykluczam takiej możliwości, że ten reżim może dokonać transformacji w jakąś inną formę „imperium zła”. Tak jak stało się po upadku ZSRS, kiedy oszukano Zachód i samych mieszkańców Rosji, że coś się zmieniło. Taka transformacja jest możliwa i wielu na nią się nabierze. Reżim powróci w innej formie, ale z niezmienioną treścią. I to faktycznie jest dużym zagrożeniem – nie kryje Marius Laurinavičius.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 4(12) 29/01-04/02/2022