Litwa cieszy się niepodległością od 32 lat. Wraz z Łotwą i Estonią może stanowić przykład pomyślnej transformacji — z republiki sowieckiej w państwo zachodnie. Prof. Egidijus Aleksandravičius sądzi, że kraje bałtyckie, będąc nawet w składzie ZSRS, zachowały przywiązanie do kultury i świata zachodniego.
24 lutego 1990 r. odbyły się pierwsze wolne, od zakończenia II wojny światowej, wybory do Rady Najwyższej Litewskiej SRS. W wyborach wzięło udział 1 851 000 wyborców, czyli ponad 71 proc. osób posiadających czynne prawo wyborcze. Większość w radzie stanowili zwolennicy niepodległości. Pierwsze posiedzenie Rady Najwyższej odbyło się 10 marca. Następnego dnia o godz. 18-ej deputowani w nazwie instytucji odrzucili wyraz „SRS” i od tej chwili oficjalna nazwa brzmiała — Najwyższa Rada Republiki Litewskiej. Kilka godzin później, o godz. 22.44, odbyło się historyczne głosowanie nad przywróceniem niepodległości.
Polska frakcja w Radzie Najwyższej
„Za” niepodległością głosowało 124 deputowanych, 6 deputowanych wstrzymało się od głosu (byli to przedstawiciele polskiej frakcji w Radzie Najwyższej), „przeciw” nie zagłosował nikt. Wśród sygnatariuszy Aktu Niepodległości znalazło się czterech Polaków: Zbigniew Balcewicz, Czesław Okińczyc, Romuald Rudzys oraz Medard Czobot. Na zakończenie historycznego posiedzenia Rada Najwyższa wydała deklarację skierowaną do przedstawicieli społeczności międzynarodowej. „Rada Najwyższa Republiki Litewskiej, ogłaszając ciągłość niepodległości i państwowości Litwy oraz powrót do rodziny wolnych państw świata, oczekuje braterskiej solidarności i wsparcia” — czytamy w dokumencie.
Czytaj więcej: Okińczyc o wywiadzie Tomaszewskiego: „Pro-putinowska postawa elementem stałym”
Najbardziej liberalna część imperium
Litwa była pierwszą republiką związkową, która ogłosiła niepodległość. Szybko śladami Litwy podążyły Łotwa i Estonia. Historyk z Uniwersytetu Witolda Wielkiego, prof. Egidijus Aleksandravičius, sądzi, że to było czymś naturalnym, że nasz kraj wspólnie z przyjaciółmi z Łotwy i Estonii był swoistym katalizatorem rozpadu ZSRS.
— Dlaczego to zaczęło się od krajów bałtyckich? Sądzę, że wpływ miały długie historyczne uwarunkowania, które dokładnie pokazują te różnice. Bo jeśli weźmiemy nawet reformy cara Aleksandra II z 2. połowy wieku XIX, to zobaczymy, że rozpoczęły się od tych terenów (była Rzeczpospolita Obojga Narodów — przyp. red.). Rozpoczęły się od włączenia do tych procesów miejscowej szlachty i właścicieli ziemskich, bo oni byli najbardziej liberalną i najbardziej prozachodnią częścią ówczesnego społeczeństwa — podkreśla historyk w rozmowie z „Kurierem Wileńskim”.
Jego zdaniem Moskwa początkowo patrzyła na ruchy narodowowyzwoleńcze w republikach bałtyckich „przez palce”, ponieważ chciała je wykorzystać do własnych celów.
Szybka ewolucja pierestrojki
— Władzom na Kremlu mogło się wydawać, że zarówno „pierestrojka” Gorbaczowa i wszelkie próby odgórnego zreformowania upadającego sowieckiego imperium, jak i ten ruch i ferment dążący do niepodległości na Litwie i w innych krajach bałtyckich, posłużą do ich własnych celów.
Jeśli przypomnimy sam początek Sąjūdisu, to był to ruch na rzecz przebudowy. Oczywiście, chodziło o gorbaczowską przebudowę, więc początkowo ten ruch mógł wydawać się sowietom pożyteczny. Musieliśmy pokazać przykład, jak trzeba iść w kierunku demokratyzacji i reform, bo rosyjska masa ludzka pod tym względem była absolutnie czymś bezwładnym i nadal trwała w pewnym letargu. Trzeba pamiętać, że ich zdaniem te wszystkie nasze ruchy mogły być korzystne tylko dla nich. Do pewnych ustalonych przez nich granic. Nasze ruchy im były potrzebne do reformowania siebie, aby przekształcić ZSRS w WNP czy inny sojusz. Czyli w miejsce jednej fikcji, stworzyć inną fikcję. Jednak nasze wewnętrzne impulsy były bardzo mocne, ukształtowały się niezależnie od zaistniałej wtedy sytuacji. Były niezależne od planów i intryg ekipy Gorbaczowa. Dlatego wszystko szło w kierunku ostatecznego wyzwolenia się — tłumaczy Aleksandravičius.
Czytaj więcej: Vytautas Landsbergis: „Chcieliśmy przyciągać Polaków do »Sąjūdisu«” (cz. 1)
Państwowość międzywojenna
Ważne też było to, że okupacja sowiecka na Litwie, Łotwie i Estonii trwała krócej niż w innych podmiotach republikańskich ZSRS. Poza tym krajom bałtyckim w okresie międzywojennym udało się stworzyć państwa uznane przez społeczność międzynarodową, czego nie można powiedzieć o Białorusi, Ukrainie lub republikach kaukaskich.
— Jest jeszcze jedna ważna kwestia. Odcinając się od skomplikowanych filozoficznych i historiograficznych koncepcji, można znaleźć kolejne wytłumaczenie, dlaczego ten proces rozpoczął się od nas i dlaczego teraz jesteśmy tam, gdzie jesteśmy. Nasi ojcowie, tym samym również my, wówczas jeszcze pamiętali czasy niepodległości trzech krajów bałtyckich. W ludziach nadal była żywa tradycja 16 lutego i przedwojennej państwowości. Podobna sytuacja była na Łotwie i w Estonii. U nas była podobna sytuacja jak w Polsce. Chociaż w Polsce sytuacja była lepsza, ponieważ po II wojnie światowej im udało się zachować pewną formę suwerenności, którą można było dostosować do sytuacji po 1989 r. — zaznacza historyk.
Wbite paznokcie
Te czynniki wpłynęły na to, że faktycznie od samego odzyskania niepodległości kraje bałtyckie rozpoczęły prace nad integracją z Europą oraz strukturami euroatlantyckimi. W 2004 r. Litwa wraz z Łotwą i Estonią stały się członkami Unii Europejskiej i NATO. Niestety, mniej szczęścia miały Białoruś i Ukraina. W 1994 r. na Białorusi wybory prezydenckie wygrał Aleksander Łukaszenka, który od samego początku swych rządów zaczął niszczyć wszelkie elementy desowietyzacji, które rozpoczęły się w tym kraju po upadku ZSRS. Bardzo szybko Łukaszenka zniszczył opozycję i wszelkie instytucje demokratyczne, wprowadzając rządy dyktatorskie. Na Ukrainie sytuacja była odmienna. Tam nigdy nie powstały rządy dyktatorskie czy autorytarne, tym niemniej, przez kilkadziesiąt lat politycy tego kraju nie mogli się zdecydować, czy bardziej chcą układać się z Moskwą, czy Zachodem. Tylko teraźniejsza inwazja rosyjska na ten kraj spowodowała, że Ukraina oficjalnie złożyła wniosek o przyjęcie do UE.
Czytaj więcej: Łukaszenki bajka dla Wileńszczyzny
„Rosyjskie” myślenie przyczynkiem wojny?
Prof. Egidijus Aleksandravičius sądzi, że dzisiejsza wojna na Ukrainie w dużym stopniu jest wynikiem tzw. „rosyjskiego myślenia”.
— Wojna na Ukrainie pokazuje, że tam, gdzie rosyjski interes był największy, gdzie w masowej rosyjskiej wyobraźni uważa się Ukrainę i Białoruś za taką samą Rosję, tylko z pewnymi różnicami etnograficznymi i dialektycznymi, „wbito paznokcie po same kości”. Natomiast w przypadku krajów bałtyckich w masowej rosyjskiej wyobraźni jest zrozumienie, że to nie jest Rosja. Oczywiście, to jest bardzo uproszczone tłumaczenie. Można powiedzieć, że takie tłumaczenie upodabnia się do tzw. „rosyjskiego myślenia”. Pod rosyjskim myśleniem mam na myśli to, kiedy pewne rzeczy są mistyfikowane. To, co odróżnia Rosjan, to takie przywiązanie do pewnego rodzaju mistyki. W miejsce logiki, etyki i określonych zasad Rosjanie zaczynają narzucać swoje despotyczne, mongolskie, azjatyckie skłonności — oświadcza nasz rozmówca.
Czytaj więcej: Wojna na Ukrainie: uchodźcy i bezpieczeństwo krajów bałtyckich