Zawód: pisarz. Narodowość: antykomunista. Przekonania: kontrrewolucjonista. Kraj pochodzenia: Europa Wschodnia. Te określenia najlepiej definiują Józefa Mackiewicza, który urodził się 1 kwietnia 1902 r. w Petersburgu.
Józef Mackiewicz był redaktorem wileńskiego „Słowa”, uchodźcą, indywidualistą, na świat patrzył poprzez pryzmat swojego wykształcenia – okiem przyrodnika. Również w ten sposób oceniał wojny, nacjonalizmy, ekstremizmy. Ten mieszkaniec Wilna i podmiejskiego Czarnego Boru wiosną 1944 r. musiał uciekać przed bolszewikami na Zachód. Żyjąc tam w biedzie, napisał kilka wybitnych dzieł literackich oraz mniejszych tekstów, w których charakteryzował również Wileńszczyznę.
Kronikarz Wilna
Miasto z Ostrą Bramą i Rossą, region z zamkiem trockim i Puszczą Rudnicką, kolonie i przysiółki z drewnianymi chałupami, wsie z podupadającymi dworkami, murowane kościółki, synagogi, minarety, wijącą się wstęgą Wilia, rwąca Wilenka, zakręcająca Mereczanka, sosnowe lasy, czyste jeziora, wzgórza, pola i jary. To był świat młodości i wchodzenia w dorosłość Józefa Mackiewicza.
„Każde miasto – pisał – przedstawione plastycznie powinno posiadać kształt piramidy. Pośrodku spiętrza się w wysokich gmachach i świątyniach, wystrzela ku górze dorobkiem duchowej i materialnej kultury, następnie zaś spłaszcza ku peryferiom, przechodzi u podnóża piramidy w wieś. Krańce stykające ze sobą miasto i wieś nie tworzą wyraźnej granicy, a raczej pas neutralny na wpół mieszczański, na wpół chłopski. Mieszkają w nim trochę rolnicy, trochę mieszczanie pośledniejszych zawodów. Dorożkarze konni, asenizatorzy, kowale, cieśle; bliżej miasta prostytutki i złodzieje, dalej karczmarze, paserzy, wyrobnicy rozmaitych zawodów, wreszcie zdecydowany proletariat. Są tam małe domki i, często, niebrukowane ulice. Za obramowaniem parkanu rosną chude jabłonki; koło płotów, pod którymi odlewają się przechodzący mężczyźni, krzewią się czasem jarzębiny, których czerwone jagody nanizują dziewczynki zamiast korali, dorośli zaś zbierają na przyprawę do wódki, jeżeli nie zostaną przedtem zjedzone przez gile i jemiołuszki, których wczesne pojawienie się jesienią wróży zazwyczaj mroźną zimę. Ten pas wokół miasta ma wybitne właściwości promieniujące, sięgające z jednej strony głęboko w pola i lasy, z drugiej zaś w zaułki i spelunki, i fabryki śródmieścia”.
Wilno wyróżniało się na tle regionu okazałością i pięknem. Poza samym miastem był to jednak region biedny, bez przemysłu, typowo rolniczy, z ubogą ludnością wiejską.
Czytaj więcej: Litwini znają Józefa Mackiewicza bardziej jako pisarza niż publicystę
Obrazy Wielkiej Wojny
Z okresu I wojny światowej i pierwszych lat niepodległości Polski znaleźć możemy w pracach Józefa Mackiewicza wiele fragmentów odnoszących się do wojsk rosyjskich, niemieckich, litewskich, polskich czy też samych mieszkańców Wilna.
Z dworca kolejowego zapamiętał taki obraz: „Lokomotywa dawała parę. Oberkonduktor, którego twarz nabiegała czerwienią zanim przytykał gwizdek do wąsów, gwizdał. Przedział klasy drugiej pociągu kurierskiego ruszał w świat wypełniony mnogością paczek, walizek, pudełek od cukierków, bukietów jesiennych georginij i astrów, chusteczek powiewnych. Pachniało w nim kurzem, wodą kolońską, landrynkami i pieczoną kurą”.
W wojennym okresie drugiej dekady XX w. ten wagon był już bardziej prozaiczny. Śmierdzący i obskurny, zatłoczony urlopowanymi i rannymi żołnierzami, żandarmami i urzędnikami, uchodźcami i handlarzami. O wojennych obrazach, takich jak ten poniższy, również z okresu I wojny światowej, mieszkańcy miasta szybko zapominali. Utrwalenie tych migawek świadczy dzisiaj o bystrości obserwatora.
„Gdzieś o sto wiorst od Wilna – pisał – zgnilizna rozdymała po drogach końskie brzuchy, robaki żarły oczy, wgryzały się w kiszkę odtylcową, śmierdzieli w brzozach porzuceni ludzie, a obrzydzeniem i strachem napawały cuchnące ich członki. Śmierć przyłapywała w byle jakiej pozie życia i trupy, trupy rozkładały swe bezradne ręce (…). Z kwiatami przy trenzli, maszerowali Kozacy (…). Pełno ich było na ulicach Wilna. W lampasach żółtych, granatowych, czerwonych… Kozacy dońscy, kubańscy, w czerkiesach, uralscy, orenburscy, astrachańscy, siemireczeńscy, sybirscy, zabajkalscy. Amurscy, ussuryjscy…”.
Okupacja niemiecka w tym czasie, wyniszczająca dla regionu i jego mieszkańców, trwała ponad trzy lata. „Niemcy twierdzili, że Wilno najpiękniejsze jest zimą. Pierwsze słowa niemieckie, jakie usłyszałem na ulicy w roku 1915, były: »Um Gottes Willen, was stinkt es hier so?« (Co tu tak śmierdzi?). Natomiast mróz zaciskał wyziewy rynsztoków nieskanalizowanych ulic, ratując honor miasta, i dlatego Wilno podobało się najbardziej w swej przecudnej szacie zimowej”.
Czytaj więcej: Rafał Dzięciołowski: „Józef Mackiewicz powinien wrócić do Wilna”
Centrum i przedmieścia
Miasto uniwersytecko-wojskowe, urzędnicze, prowincjonalne, niekiedy frontowe, z najdalej wysuniętym na wschód ośrodkiem nauki i kultury łacińskiej, Uniwersytetem Stefana Batorego, znakomitymi teatrami, zabytkowymi zaułkami, wchodzącymi do dzielnic sosnowymi lasami, stromymi brzegami Wilii i Wilenki, było światem Józefa Mackiewicza w całym okresie II Rzeczypospolitej, a następnie w latach okupacji.
„Miasto to nie ma fabryk, nie ma wielkich targowisk, nie ma ruchu. Nie jadą rankiem ładowne furgony, nie stukają ciężarowe auta. Chyba budka piekarska »Turana« albo podobna do niej hyclowska klatka. Tylko we wtorki i piątki, w dnie rynkowe, jest inaczej. Wtedy sznurem po szosach i traktach kołyszą się duchy nad niskorosłymi konikami i jedna za drugą turkoczą chłopskie furmanki na targ, od Zarzecza, Popław, Nowego Świata, Raduńskiego traktu, Legionowej, Wiłkomierskiej, Kalwaryjskiej i Antokola. Wtedy gwarno jest w Wilnie, od samego rana, ale gwarem nie wielkomiejskim. I wtedy Wilno wygląda inaczej, ma swą fizjonomię własną, swoje tło prawdziwe, naturalne, wreszcie się wyróżnia od innych miast, chociaż krojem końskiej uprzęży, chłopskiej siermięgi, budową wozów, mową ludzką i każdy już rozumie, że jest wyrosłe w swoisty, własny teren”. Ze swoistą śpiewną mową również.
Józef Mackiewicz miał fenomenalną pamięć do odtwarzania obrazów i detali Wilna. Dzisiaj, gdy czytamy jego powieści, przesuwają się nam przed oczami obrazy filmowe. „Szło się [z przedmieścia Nowy Świat] – pisał o swojej drodze codziennej – przez wiadukt kolejowy, a później ulicami Sadową i Zawalną. Wtedy schodziło się w dół ulicą Słowiańską, a przed oczami z wolna roztaczało się miasto, to, które szczytami wystercza z kotliny ku niebu, odwieczne Wilno. Wprawdzie fronton widoku przesłaniał gmach dworca kolejowego, zadymiony i brudny, jakby umęczony nieustającą pracą, ale już na prawo odeń wychylała się wieża św. Jana. A potem, na tym przeciętnym skrawku widnokręgu, od budynku stacyjnego po rozczochrane drzewa Rossy, prezentowały się kolejno wieże i kopuły. Wieża Augustianów, cerkiew św. Trójcy, kopuły św. Kazimierza, przeistoczone z katolickiego baroku na prawosławną modłę, błyszczały złoceniami. Obok strzelista, złota pika cerkwi św. Ducha, a tuż, het z ulicy Sierockiej, bielały dwie wieżyczki oo. Misjonarzy, drążone w rokoku, i w końcu przysadzisty grzyb przerobiony z kościoła ss. Wizytek na cerkiew klasztoru żeńskiego. Gdy rankiem poniżej wież leżała jeszcze mgiełka, utulając skotłowane dachy, a powyżej świeciło już słońce, promienie jego igrały wśród krzyży, kopuł i dzwonnic na mlecznym tle kotliny wileńskiej, odbijały się od złoceń, cieniowały ornamentacje i wtedy, zanim się przedostało na drugi koniec mostu, widok miało się piękny”.
Z kolei rytm życia miasta Józef Mackiewicz charakteryzował tak: „Dzień w Wilnie jest szary jak jego firmament. Podatki i biurokracja jak wszędzie. Długie ogonki petentów. Ktoś mówił mi, że powolność tempa i zewnętrzny spokój cechujący Wilno nadaje mu charakter rezygnacji. Mnie się zdaje, że najcharakterystyczniejszą cechą miasta jest wielka dysproporcja pomiędzy ruchem ulicznych trotuarów i jezdni. Ponoć podobnie było, czy też jest jeszcze, w dzisiejszej Moskwie. Świadczyć to ma o zubożeniu ludności. Mieszkańcy nie mają, dokąd spieszyć i nie mają się, czym spieszyć. Dlatego ruch kołowy jest znikomy. Natomiast bywa, że chodnikami, w godzinach pourzędowych, a zwłaszcza w soboty i niedziele, rano po mszy świętej, a do tego w ładną pogodę – wali ciżba nieprzebrana. Dawny prospekt Świętojerski, dziś ulica Mickiewicza, wileńskie korso. Od Sztralla do Domu Jabłkowskich trudno się przepchać. Zwłaszcza wiele młodzieży. Flirt, uśmiechy. U Rudnickiego i u »Czerwonego« [Stralla] brak stolików. U »Zielonego« [Stralla] giełdziarze, zakochane pary, szachiści (…). Wyjątkiem z wileńskiej reguły są roboty miejskie. To trzeba przyznać. Skromne, ale mierzymy wszak własnym arszynem. Niwelacja ulic, regulacja rzeki, zaczątek autostrady [sic!] na ul. Pierwszej Baterii. To, co zrobioną nad Wilią, mnie imponuje osobiście. Szkoda tylko, że dzień taki krótki”.
Czytaj więcej: Pisać jak Józef Mackiewicz. Warsztaty w dawnej posiadłości mistrza pióra
Na prowincji
Józef Mackiewicz zostawił też po sobie znakomite charakterystyki wileńskiej prowincji. Wiele wszak podróżował i zwiedził jako reportażysta „Słowa”. „Dawniej jeździło się z przedmieścia zwanego Kominy na Sorok Tatary do Rudnik, dziś, zwłaszcza po wybudowaniu nowej szosy, droga wygodniejsza prowadzi przez góry Ponarskie, na Chazbijewicze, Świątniki i zarazem Ligojnie zielonoczarna widnieje ściana lasu, wiorst osiemnaście od Wilna odległa, Puszcza Rudnicka. Dalej już tylko lasy i lasy. Wysokopienne potężne lasy Rudnickiej Puszczy, nadrzeczne błota Mereczanki, piaszczyste wydmy Kanarkieli. Na południowy zachód z biegiem Mereczanki biegną te lasy, gdzieś koło wsi Matuzy i Pomerecza zwartym pasem, odciśnięte od wschodu polami Ejszyszek, koło kolei na Grodno, by za Oranami rozlać się ponownie w morze głuchej lesistej krainy. Lasy nieprzebyte Kupobredzia, Dziedziulis, Ruskiej Puszczy, Goriaczego Boru, olbrzymie obszary Grodzieńskiej Puszczy, hen koło Marcinkaniec, Porzecza, Druskiennik, by stamtąd przeskoczywszy na lewy brzeg Niemna, połączyć się z Puszczą Lejpuńską, lasami Augustowa i dalej znów koło pruskiej granicy kontaktu szukać aż… z Kurpiowską Puszczą. Raz w cień tych lasów wszedłszy, dnie całe iść można w ich zielonym schronie, tygodnie, nosa na świat Boży nie ukazując (…). Różnie bywało, czy to na wojnie, czy uchodząc przed pościgiem wroga; wiele tam też ludzie w nieprzebytych gąszczach uchronili bydła, koni i dobytku w ostatnich wojnach. Póki co, chwalić Boga, jeszcze puszcza – puszczą, I dla ludzi i dla zwierząt różnorakiego miejsca trochę zostało”.
Z kolei o puszczy, która w swojej historii wiele widziała i słyszała, pisał jakby z namaszczeniem. „Puszcza zwana Rudnicką, od miejscowości Rudniki, położonej w jej środku, leżała 20 kilometrów na południe od miasta. Stanowiła jedną z resztówek niekończących się ongiś lasów Wielkiego Księstwa Litewskiego. W niej polowali wielcy książęta, a po zjednoczeniu Litwy i Polski królowie obydwu narodów. Carowie Wszechrosji nie raczyli do niej zaglądać, obrawszy sobie za rewir do polowań bardziej słynną Puszczę Białowieską, gdzie do dziś dnia żyją żubry, podczas gdy w Rudnickiej wyginęły one na przełomie XVIII i XIX wieków. Ale ostatniego niedźwiedzia zabito w niej na początku XX wieku, gdzieś przed rokiem 1914. Od tej fatalnej daty począwszy, kraj przechodził z rąk do rąk piętnaście razy podczas licznych wojen. Z rosyjskich w niemieckie, w bolszewickie, litewskie, polskie i znowu litewskie, polskie… Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej [Ignacy Mościcki] zjeżdżał tu na łosie jeszcze w roku 1938. W cień drzew ukradkiem zaledwie zaglądała historia”. Ten kompleks leśny bywał też swego czasu schronieniem i miejscem odpoczynku dla wojsk różnych.
Z rąk do rąk
Definiując skrótowo dzieje swojego miasta, Józef Mackiewicz ukazał przełomowe cezury historyczne. „Historię Wilna od 1914 r. da się ująć w następującą litanię: 1. 1914 w granicach cesarstwa rosyjskiego; 2. 1915 jesienią przechodzi do rąk niemieckich; 3. 1918 jesienią do grupy wojskowej polskiej samoobrony przed bolszewikami; 4. w styczniu do rąk bolszewickich; 5. 1919 w kwietniu z powrotem do Polaków; 6. 1920 w lipcu do bolszewików; 7. 1920 tegoż miesiąca oddane Litwinom; 8. 1920 październik – opanowane przez [Lucjana] Żeligowskiego, stolica Litwy Środkowej; 9. 1922 w lutym wcielone do Polski; 10. 1939 we wrześniu wkraczają bolszewicy, wcielając do Białorusi sowieckiej; 11. 1939 w październiku oddają Wilno Litwie. Zatrzymuję się na razie na punkcie 11”.
To krótkie kalendarium pisane było pod miastem w czasie, gdy nad Górą Zamkową powiewała flaga niemieckich nazistów. Był wówczas rok 1942. Wcześniej od niemieckiego nastąpił najazd bolszewicki rujnujący kruchą władzę litewską nad miastem.
Józef Mackiewicz z przykrością patrzył na konflikt polsko-litewski w Wilnie. „Symbolem ciemnoty politycznej, głupoty mas, symbolem krótkowzroczności, jakiegoś specyficznego chamstwa, ciasnoty nieprawdopodobnej, obłędu nieomal – niech służy fakt następujący, który z szeregu niezliczonych wyliczam na miejscu pierwszym. Oto nad Wilnem, nad lotniskiem Porubanek, błyszczy czerwona gwiazda bazy sowieckiej. Wojska sowieckie rozrzuciły swe gniazda po całej Litwie. Rząd sowiecki trzyma losy kraju i mieszkańców Wilna w swoim ręku… Straszliwy cień czerwonego terroru pada na życie, mienie i sumienie chrześcijańskiej ludności… Tymczasem ta ludność nie ma nic lepszego do roboty, jak tłuc się wzajemnie po własnych świątyniach, tłuc do krwi podczas modłów, spierając się o to – czy w kościołach katolickich śpiewane być mają pieśni w języku polskim, czy litewskim”.
Agresja sowiecka na Litwę w czerwcu 1940 r. przypomniała Polakom i Litwinom o zagrożeniu śmiertelnym ze strony bolszewickiej Rosji. Rok później, gdy III Rzesza uderzyła na doraźnego sojusznika, polscy konspiratorzy i litewscy powstańcy cieszyli się wspólnie. Nadzieje ich na rozwój sytuacji polityczno-militarnej były jednak różne, co wiązało się z odmiennymi orientacjami sojuszniczymi.
Ponary – Jagiellonów
Ta malowniczo położona, górzysta, zalesiona sosnami, obfitująca w grzyby i poziomki miejscowość, zanim stała się miejscem symbolizującym wielką tragedię i okrucieństwo, była terenem letnich wycieczek i romantycznych spotkań. Ze względu na uroki krajobrazu zwana była wileńską Szwajcarią.
„Las wbijał się [w Wilnie] kiedyś w miasto. Mianowicie w to miejsce węzła kolejowego, z którego wybiegają jego obydwie południowe odnogi: na Lidę i na Grodno. Tu rósł na wzgórzach, aż go przetrzebiono po tamtej wojnie i pozostawiono tylko dęby, zostawiając jedynie krzaki leszczyny. Krowy i kozy kolejarzy, pasące się w tych chrustach, wyszargały krzaki, zdeptały skarpy. Potem wzgórza zabrano pod teren wciąż rozbudowywanej stacji Wilno Towarowe, zbrukano pyłem węglowym. Wreszcie wybudowano składy amunicyjne. Ale wzgórze to ważne jest dlatego, że odeń ciągnie się ich dalsze pasmo, aż do coraz wyższych, jeszcze zalesionych i malowniczych, przebitych opodal tunelem i na kilometrze od jego przeciwległego od Wilna wylotu, zaszczyconych stacją – przystankiem: Ponary. Tam, koło tego przystanku, zbudowano przed wojną miasto ogród. Pachnie żywicą rok okrągły, a na jesieni grzybami i zimnym potężnym wiatrem, który rozwiewa świeżość ze wszystkich stron kraju. Rosną też tu wyjątkowo wysokie wrzosy, na jałowej, piaszczystej, suchej, zdrowej dla płuc glebie. Wrzosy nie przynoszą pożytku, ale podkreślają siność, smętek, którego źródłem rdzawo jednostajne pnie sosen, wczesne mgły i bezmierne dalekości horyzontu”.
W latach 60. XIX w., w zaborze rosyjskim, Ponary zostały przecięte linią kolejową Petersburg–Warszawa. Zapoczątkowało to szybki rozwój miejscowości. Wspomniany wyżej tunel liczył ok. 400 m.
„Na dziewiątej wiorście kolei żelaznej między Wilnem a Warszawą zbudowano tunel przerzynający Góry Ponarskie, słynne ze swych malowniczych widoków, a także napadów zbójeckich. Na Górach Ponarskich magistrat Wilna wręczył w 1812 r. klucze do miasta Napoleonowi. W 1831 r. [19 czerwca] Góry Ponarskie były areną krwawej walki między [polskim] wojskiem [gen. Antoniego] Giełguda i armią rosyjską [feldmarszałka ks. Fabiana Gottlieba von der Osten-Sackena]. Z obu stron padło w tej bitwie pięć tysięcy zabitych i rannych”.
Do wybuchu wojny przedsiębiorcy i profesorowie, kupcy i urzędnicy, lekarze i funkcjonariusze policji, w zależności od zasobności portfela, budowali w Ponarach murowane lub drewniane domki. „Średniej zamożności letniska podmiejskie otoczone były zwartą masą tradycji chłopskich, z przymieszką sprytu i złośliwości miejskiego proletariatu”, jak trafnie zauważał Józef Mackiewicz.
Czytaj więcej: Józef Mackiewicz: „Wróbel albinos”
„Ludzka rzeźnia”
Przed Holocaustem Wileńszczyzna stanowiła jeden z najgęściej zasiedlonych przez Żydów regionów na świecie. Ponary stały się w czasie okupacji miejscem Zagłady. Był to także terenem zabijania związanych z ruchem niepodległościowym Polaków. Ponarski Holocaust objął prawie wszystkich żydowskich mieszkańców Wilna.
Józef Mackiewicz, mieszkający pod miastem świadek eksterminacji, w 1942 r. tak charakteryzował spotkanie z jedną z ofiar, szukającą pomocy w tymczasowym miejscu kwaterunku pisarza. „Stamtąd [kuchni] patrzy poprzez drzwi na świeży obrus pod lampą, na niedopite filiżanki herbaty, chleb czarny i nawet kawałek smalcu na stole. Patrzy jak dziki zwierz przez kraty klatki patrzeć zwykł w szeroki świat wolności. W świat, który utracił… świata czterech ścian stołowego pokoju. I on był kiedyś człowiekiem, ten Żyd, sklepikarzem, miał mieszczańsko-rytualny tryb życia, spokojny, przy zapalonych w szabas świecach, na czystym obrusie. Teraz nie jest nawet żebrak, teraz jest pies, ale nie taki bezdomny, którego każdy tylko pędzi z sieni, ale taki parszywy, napiętnowany, chory, podejrzewany o wściekliznę, którego każdy może, ba, powinien tłuc kijem, któremu według istniejącego prawa nie wolno dać ani chleba, ani wody, ani za próg wpuścić. Oto człowiek, któremu nie wolno leczyć własnych dzieci, z którym nie wolno rozmawiać, podawać ręki, okazać, że się go w ogóle widzi. Człowiek napiętnowany żółtą gwiazdą fizycznie i moralnie, zepchnięty w stan najniższego bytowania, w dół do kloaki życia albo wprost do wspólnych grobów, z żonami, dziećmi, rozstrzeliwanych bez sądów. Takie jest prawo hitlerowskie względem Żydów. Wojna się toczy i na skutek wojny Żydzi pod te prawa się dostali”.
O masowych mordach w Ponarach Józef Mackiewicz napisał jeden z najbardziej przejmujących tekstów. „Dalekim echem spływały z tych wzgórz, het w wielokilometrowy krąg, pojedyncze strzały, krótkie, urywane, trwające nieraz wiele godzin, albo na przemian terkoczące seriami broni maszynowej. Nieraz kilka godzin z rzędu, przeważnie ku wieczorowi, lub rankiem. Bywały tygodnie, a nawet miesiące przerwy, a później znów, zależnie od kierunku i siły wiatru, od pór roku, mgły czy słońca, rozchodziły się mniej lub więcej wyraźne postukiwania strzałów (…). A jednak żyli ludzie nawet w samych Ponarach. Mniej ich było. Połowa, to jest w ogóle, kto mógł, werandę, drzwi i okna pozabijał z płotu wyciągniętymi deskami i przenosił się do miasta. Ale byli też, którzy nie mogli się przenieść. Życie ludzkie toczy się w wąskich, obciosanych ramach, obciosanych z trudem; podczas wojny większym niźli w okresie pokoju. Przez stację Ponary szły pociągi i z Generalnej Guberni, i dalekobieżne z Berlina na front i z frontu, lokalne z Kowna, podmiejskie, robocze z i do Wilna. Ludzie kupowali bilety, jechali, wracali, jedli, spali. Żyje ich tyle wokół rzeźni zwierzęcych na całym świecie, dlaczegóż by po kilku latach nie mieli się przyzwyczaić do życia w bliskości rzeźni ludzkiej?”.
Czytaj więcej: Pisarze z Polski i Litwy dyskutowali o stosunkach polsko-litewskich
***
Bez przeczytania dzieł Józefa Mackiewicza nie sposób dzisiaj właściwie zrozumieć ludzi i historii Wileńszczyzny dwóch ostatnich wieków. Szczególnie cenne są w tych pracach, pisanych językiem XIX-wiecznych kronikarzy, charakterystyki przyrody, terenu, wsi, puszcz i samego Wilna ukazywane na tle wydarzeń historycznych i postaci znanych osobiście. Autor ten znakomicie rozumiał specyfikę narodowościową i religijną miasta. Umiał też oddać klimat grodu znad Wilii i życie prowincji.
„Czym różni się w Wilnie – zapytywał retorycznie – jesienny poranek od innych miast? Niczym specjalnym. Pod tą szerokością geograficzną później gaszą latarnie uliczne i później pada na kocie łby jezdni świt zapłakany, brudny, mokry. Ot, jesienny poranek”.
Zwykła codzienność, oglądana wówczas przez naszych poprzedników, zmierzających rankiem do swojego miejsca pracy, zanim musieli stawić czoła sowieckim i niemieckim najeźdźcom…
Tomasz Balbus
Instytutu Pamięci Narodowej
| Fot. archiwum Tomasza Balbusa
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 13(39) 02-08/04/2022