Brenda Mazur: Co o tej poetce sądzą współcześni?
Jerzy Madejski: Ja jestem zachwycony Julią Hartwig jako poetką. Zwłaszcza tomik, który się nazywa „Zapisane”, jest bardzo ciekawą propozycją języka poetyckiego, w którym można opowiadać o sobie, o świecie, o historii. Ona jest ważną poetką, eseistką, jest autorką dziennika, autorką biografii; między innymi napisała głośną opowieść biograficzną, której bohaterem jest Guillaume Apollinaire. Jest tłumaczką. Ale największe jej dokonania to wiersze. Wiersze, które do dzisiaj są czytane z dawnych tomów, jak jej poezja wydana w serii „Złotej Kolekcji Poezji Polskiej”. Ten tomik „Zapisane” został zgłoszony do nagrody im. Wisławy Szymborskiej.
Czytaj więcej: Dziś urodziny Wisławy Szymborskiej. Wilno zapisało się w życiorysie poetki
Może powiem, dlaczego jestem zauroczony tym tomem. Julia Hartwig była opisywana jako poetka, którą można włączyć do takiego nurtu literatury powojennej, do klasycyzmu. Ten klasycyzm w odniesieniu do twórczości Hartwig najlepiej rozpoznawał Ryszard Przybylski, nasz wybitny badacz literatury. Ten klasycyzm mniej więcej na tym polega, że traktuje się świat jako ogród. Właściwie ta metafora świata jako ogrodu jest wprowadzona do tego jej ostatniego tomiku. Jeśli mogę zacytować: „niezapisane wspomnienia więdną jak nieuprawiany ogród…”. Otóż to pojmowanie świata jako ogrodu to właśnie taki znak klasycystyczny. Ta wizja świata, gdzie świat jest nam dany i świat wymaga zachwytu, wymaga opiewania od poetów, wymaga pokory i wszystko, co poeta może zrobić, to jest nastawić się na odczuwanie świata. To jest postawa klasycystyczna.
Ta postawa klasycystyczna u Julii Hartwig jest konfrontowana z innym jej bardzo ważnym wątkiem poezji, to znaczy poezją — postawą pamięci. Niezapisane wspomnienia — co to znaczy? Wedle poetki, jeśli nie jesteśmy nastawieni na to, żeby robić notatki z tego świata, to ten świat jakby ginie i wszystko, co się wydarzyło po kolei, jakoś się ulotniło.
Jak sama powiedziała, że kiedyś przyjdzie taka chwila, kiedy nas nie będzie, będą tylko inni i sprawy, których im nie przekazaliśmy. One przestaną po prostu istnieć.
Tak, to jest bardzo ważne i nie tylko z takiej indywidualnej perspektywy, nie tylko żeby rekonstruować poezję, poetykę Julii Hartwig, ale z takiej perspektywy powszechniejszej, to znaczy, że to jest coś do podglądania dla innych. Takie wiersze mogą być wykorzystane w warsztatach dla tych, którzy mierzą się z własnym losem i chcieliby coś ze swej przeszłości zachować. Tematów w tym tomiku jest więcej, a być może taki najbardziej sprzeczny z tą poetyką wiersz nazywa się „Życie o życie” i w nim nie chwali się już tego świata, tylko mówi się, że to życie daje w kość, mówi, że „porzuci jak wyssaną do szpiku kość”.
Ale taki najbardziej charakterystyczny, przemawiający do wyobraźni jest inny wiersz, który mówi o zasypianiu, który mówi, czym jest sen, mówi o tym, w jaki sposób sytuacja zasypiania właściwie takiej późnej przedsenności prowadzi do rekonstrukcji tego, co się zdarzyło wcześniej i jak po latach, po dwudziestu, po trzydziestu czy więcej, te wydarzenia, które kiedyś miały miejsce, są znowu gdzieś tam przepracowane przez tę poetkę, która nie może zasnąć. Dopiero wtedy u progu tej bezsenności pojawia się nowy kształt tego epizodu, który nam się wcześniej przydarzył. To jest właśnie takie fascynujące rozprawianie się ze swoją biografią…
Patrząc na Julię Hartwig przez pryzmat jej poezji, ma się bardzo jasny obraz osoby, przed której oczami stanęło całe życie i czuje ona, że ocaliła za mało, za mało zapisała. I to wyraża w takim pięknym wierszu „Jest chwila, kiedy widzimy tak wyraziście, jakby wszystko było w naszym posiadaniu. A posiadanie było czyste przeźroczyste i nic nie obiecywało, ani następnego ranka ani następnej chwili (..).
To jest wiersz rzeczywiście piękny i taki klasycystyczny. W ogóle ta koncepcja życia jako daru bardzo mocno związana z klasycyzmem, mieści się w takiej antropologii chrześcijańskiej. Sporo jest odniesień do religii, do liturgii, do roku kościelnego… Zresztą w tym Julia Hartwig nie jest może oryginalna, bo to jest koncepcja, którą bardzo łatwo znajdziemy u Miłosza. Oni zresztą bardzo przyjaźnili się. Ta przyjaźń i zachwyt Miłoszem jest bardzo widoczna. Hartwig przypominała często ich pierwsze spotkanie. Czekała na jego pochwały, których się nie doczekała…
Czytaj więcej: Listy Jerzego Giedroycia i Czesława Miłosza po litewsku
Bo Czesław Miłosz był oszczędny w słowach. Julia Hartwig mówiła o tym, że ich znajomość z Miłoszem rozpoczęła się jeszcze podczas okupacji. Przyniosła mu onegdaj do oceny kilka swoich wierszy. Nie był zachwycony. Powiedział wtedy, że miłość to nie jest temat do wierszy (…) Po latach docenił ją jednak jako poetkę. Ona złośliwie zripostowała potem, że Miłosz piękne komplementy wygłaszał tylko w obcych językach. Po polsku pochwały chyba nie przechodziły mu przez usta, dodając: pozornie był chmurny w wyrazie, ale wspaniały w przyjaźni…
Tak, Miłosz był oszczędny w słowach o poezji innych. Julia Hartwig pisała też oryginalne, małe formy poetyckie nazywane przez autorkę „błyskami”. O ile wiersze pisane były w tonacji klasycystycznej, to „błyski” były takimi sentencjami, które czasami więcej wyrażały niż cały poemat. Widać było, że Miłosz bardzo cenił tę poetykę błysków.
Błyski zostały wydane nakładem wydawnictwa Sic! i były nominowane do nagrody Nike 2003…
Warto przy tej okazji dodać, że epizody z biografii Hartwig znane są z wielu innych jej książek, z gatunku epistolograficznego. Jest bardzo ciekawy tom korespondencji Artura Międzyrzeckiego, męża Julii Hartwig, z Czesławem Miłoszem. To jest imponujące przedsięwzięcie edytorskie, w którym możemy oglądać, co się dzieje w powojennej Polsce.
W listach są echa polityki: wydarzeń marca 68, masakry robotników na Wybrzeżu w 1970 r., wyboru Karola Wojtyły na papieża, wprowadzenia stanu wojennego, przełomu z 1989 r., sporu wokół klasztoru karmelitanek i krzyży w Auschwitz. Wiele w tych listach rozważań na temat sztuki, są one także swego rodzaju kroniką towarzyską tamtych czasów. Przez ich karty przewijają się nazwiska Konstantego Gałczyńskiego, Stefana Kisielewskiego, Jarosława Iwaszkiewicza, Ryszarda Kapuścińskiego, Sławomira Mrożka, Jerzego Giedroycia, Adama Michnika.
Julia Hartwig była otoczona ciekawymi osobowościami. Jej pierwszym mężem był Zygmunt Kałużyński, wielkim jej przyjacielem był Ksawery Pruszyński, znany polski prawnik, reporter, publicysta i literat zmarły w 1950 r. W tym też roku poznała Jerzego Turowicza, naczelnego redaktora „Tygodnika Powszechnego”, prosząc go z Paryża (pracowała tam wówczas w Ambasadzie RP) o złożenie kwiatów na grobie tragicznie zmarłego Pruszyńskiego. Spełnił on prośbę młodej wówczas, jeszcze niezbyt znanej poetki (debiutancki tomik Julii Hartwig ukazał się dopiero w 1956 r). Ten list zapoczątkował wieloletnią przyjaźń, jaka połączyła Julię Hartwig, a wkrótce i jej męża Artura Międzyrzeckiego, z Jerzym Turowiczem i z jego żoną Anną, co miało odzew w bezcennych literacko listach.
Publikowała także dzienniki z pobytu w Stanach i we Francji („Dziennik amerykański” i dziennik podróży „Zawsze powroty”, w którym poetka zebrała zapiski z tych miejsc).
Julia Hartwig to jednak przede wszystkim poetka. Jej poezja jest inspirująca, ja tak traktuję ją trochę praktycznie, na ile ona może mieć wpływ do takiego społecznego widzenia literatury. Poezja jako medium przydatne do rozmawiania o swoim życiu, do podsumowania życia, rozpamiętywania życia. Przyznaję, że często nawet wykorzystuję tę poezję na spotkaniach Uniwersytetu Trzeciego Wieku, pokazując, jak wybitna jest, wyjątkowa czy niepospolita. Jak ta poezja do nas przemawia…