W tym roku z grzybobraniem jest jak w tym przysłowiu — „Na bezrybiu i rak ryba”, czyli jeśli nie ma tego, co chciałoby się mieć, to trzeba zadowolić się tym, co się ma. Gwałtownie więc rośnie zapotrzebowanie na… muchomory. Za ich głowy płacą i setki euro! Skupujący je twierdzą, że wysyłają trujące grzyby do produkcji leków. Jednak takie tłumaczenia nie przekonują mikologów. Naukowcy badający grzyby podejrzewają, że trujące grzyby mogą być zbierane nie na potrzeby medyczne, ale jako nielegalny środek halucynogenny.
Czytaj więcej: Grzyby rosną jak na drożdżach!
Pełnia Księżyca…
Od kilku lat, wraz ze zbliżającym się sezonem grzybowym, pojawiają się ogłoszenia o skupie muchomorów.
Jest ich wiele — zarówno w prasie, jak i w internecie. Jednak nie jest tak łatwo dodzwonić się pod wskazane w nich telefony. Np. jeden z telefonów wymienionych w ogłoszeniach był wyłączony, a drugi był chyba ze złym numerem, bo osoba, która odpowiedziała, była bardzo zdziwiona tematem. Trzecia próba dziennikarza poniewieskiej gazety „Sekundė” wreszcie zakończyła się sukcesem. Laurynas przedstawił się jako mieszkaniec Birż i podkreślił, że nie chce upubliczniać swojego nazwiska. Powiedział, że od trzech lat skupuje muchomory.
„Wielu dzwoniących po raz pierwszy pyta mnie, czy ogłoszenie o skupie nie było napisane… przy pełni Księżyca!” — śmieje się Laurynas.
Płacą i po 150 euro!
Jego biznes najlepiej szedł w zeszłym roku, „kiedy był rok grzybowy”. W tym, ze względu na suchy i niesamowicie gorący sierpień oraz zimny wrzesień, grzyby, w tym muchomory, „nie chcą rosnąć”.
Naturalnie więc, że z powodu deficytu młody mężczyzna gotów jest zapłacić po cztery euro za kilogram muchomorów. W zeszłym roku płacił po trzy. Tyle kosztują świeże. Jak się okazuje, są też tacy, którzy w internecie oferują skup suszonych kapeluszy muchomorów po 150 euro za kilogram! Tymczasem taka cena skupu dla grzybiarzy nie wydaje się być zbyt atrakcyjną. Obliczyli, że na kilogram suszu trzeba zebrać około 2 000 kapeluszy. Według Laurynasa, po wysuszeniu nie pozostaje nawet jedna dziesiąta świeżej wagi.
Tym, którzy chcą zarabiać na muchomorach, radzi, aby nie suszyć ich w domu, zwłaszcza w piekarniku.
„Trujące grzyby podczas suszenia wydzielają szkodliwe dla zdrowia opary. A jeśli dotknie się muchomora ręką, to należy nie dotykać w żadnym wypadku oczu, nosa ani ust, aby trucizna nie dostała się do organizmu” — ostrzega życzliwie.
Skupuje tylko głowy
„Kupuję tylko świeże grzyby zebrane tego samego dnia. I tylko główki, bez nóg. Muchomory muszą być czyste, nie przerośnięte, nie zmoczone deszczem. Nie wolno ich składać do dużych wiader czy koszy. Złożone w ten sposób czapki muchomorów, które są na dole, kruszą się — nie skupujemy takich” — wyjaśnia Laurynas i mówi, że ma specjalną suszarkę, a towar wysyła do USA, gdzie robią z nich leki. „W Ameryce Indianie od czasów starożytnych muchomorami leczą różne choroby” — zachwala swój towar.
„Żeby wysłać muchomory za granicę, musieliśmy długo tłumaczyć się inspektorom od żywności i weterynarii, udowadniając, że przesyłka zawiera niejadalne grzyby. Wysyłając artykuły spożywcze, musisz mieć do czynienia z laboratoriami badawczymi, a tego unikamy” — opowiadał Laurynas.
Świeże i nierobaczywe
Do jego Birż muchomory przywożą mieszkańcy Poniewieża i rejonu. Mężczyzna powiedział, że i sam przyjeżdża po te trujące grzyby, jeśli klient ma ich chociaż wiadro lub koszyk, i płaci na miejscu. Jak mówi, grzybiarze są przekonani, że muchomorów nie żrą robaki, więc wkładają je do koszyka bez dokładnego sprawdzenia. „I zdarza się, że prawie połowę muchomorów trzeba wyrzucić, bo są pełne robaków” — mówi Laurynas, zaznaczając, że nie skupuje grzybów zebranych w przeddzień skupu. Takie już zaczynają gnić…
Grzyby teściowej
Virginijus Varanavičius, prezes Stowarzyszenia Przedsiębiorców Grzybów Leśnych i Jagód, bardzo wątpi, by muchomory były skupowane „w dobrych intencjach”. „My, zbieracze grzybów, muchomory nazywamy grzybami teściowej. Nakarm nimi teściową i możesz dalej spokojnie żyć!” — żartuje prezes i przyznaje, że przed kilkoma laty słyszał o skupie muchomorów. „Kontaktowałem się z kolegami z branży grzybowej z Łotwy, Estonii. Pytałem ich, co wiedzą o przetwarzaniu muchomorów. Od wszystkich usłyszałem, że nikt nie składa żadnych oficjalnych ofert zbierania i ich sprzedaży. Wiem tyle, że te grzyby mają właściwości halucynogenne”.
„To psychodeliki”
Dr Jurga Motiejūnaitė, kierowniczka laboratorium mikologicznego Instytutu Botanicznego Centrum Badań Przyrodniczych Uniwersytetu Wileńskiego, która bada grzyby, była rozbawiona twierdzeniami kupujących, że wiele różnych chorób może być leczonych „lekami muchomorowymi”.
„To psychodelik, narkotyk wywołujący stany euforii i halucynacje” — mówi i zaznacza, że wielce prawdopodobne, że muchomory zbierane w naszym kraju i kupowane przez podejrzane osoby nie docierają do Stanów Zjednoczonych. Według Jurgi Motiejūnaitė w wielu krajach zakazane jest zbieranie muchomorów. Na Litwie tego nie zrobiono, więc sytuacja jest wykorzystywana — muchomory są zbierane, sprzedawane i prawdopodobnie używane w celach odurzających.
Uparty dziadek
Mój dobry znajomy opowiedział historię o zamiłowaniu do grzybów swego dziadka. Świętej już pamięci, ale nie z tego powodu… Otóż ten uparty dziadek, a zajadły grzybiarz, twierdził, że wszystkie grzyby można jeść, tylko trzeba je odpowiednio przygotować. „Mówił, że trzeba tylko wszystko dobrze zrobić. Kilka razy dobrze przegotować i zmieniać wodę” — zdradził tajemnicę dziadka Staszek, prosząc niemal na kolanach, żebym nie wymieniał jego nazwiska: „Bo rodzina żywcem mnie zeżre!”.
No i pewnego razu dziadek wrócił z lasu z pełnym koszem muchomorów. Chyżo zabrał się do dzieła, bo już raz babka była szybsza i wywaliła jego zdobycz za płot, przysypując ziemią „żeby kury nie podechli”.
„Długo dziadek te muchomory — czerwone, zielone i szare — gotował. A potem zjadł ich całą miskę… Dobrze, że karetka do naszej wioski szybko przyjechała, to odratowali my jego!” — śmiał się Staszek do rozpuku ze swego rodzinnego eksperymentatora.
Tak „przy okazji”, opowiedział swój ulubiony dowcip.
„A na co zmarła twoja teściowa?” — pytają ludzie zięcia na pogrzebie. „Muchomora niechcący zjadła” — ten odpowiada. „A dlaczego ma sińce na szyi?”. — „Bo nie chciała jeść grzybków…”.
„Cudowne grzybki” Lenina
Studiując dziennikarstwo na Uniwersytecie Wileńskim, natknąłem się kiedyś niechcący w bibliotece Wróblewskiego — podczas pisania pracy semestralnej na temat komunizmu (wówczas dziennikarstwo było jeszcze z elementami propagandy sowieckiej) na informację, która mnie tak zaintrygowała, że zapamiętałem ją do dzisiaj.
Otóż znalazłem fragment zwierzeń Lenina, który chwalił się postępami w tworzeniu słynnych tez: „Wczoraj najadłem się tych cudownych grzybków. Och, jakże lekko potem się pisało!”. Teraz już można się domyślić, po jakich preparatach powstawały te „genialne i wiekopomne dzieła”, po których tyle dziesięcioleci rzygała Rosja radziecka, a teraz znów odurza się proputinowska Rasza…
A jednak to prawda!
Szykując do publikacji niniejszy artykuł, znalazłem bardzo ciekawą i wybitnie wyczerpującą pracę „Rola muchomora czerwonego w kulturach plemiennych dawnej Syberii’’ autorstwa Mateusza Zięboraka z Uniwersytetu Wrocławskiego.
W 1951 r. rumuński badacz Mircea Eliade przedstawił praktyki użycia muchomora czerwonego (Amanita muscaria) na obszarze Zachodniej Syberii w XVII wieku: „Jedzą niektóre grzyby w kształcie muchomora i później są pijani bardziej niż od wódki i jest to dla nich najlepszy rodzaj uczty. Amanita muscaria nigdy nie była jedzona w stanie surowym. Przed spożyciem suszono ją — na słońcu lub nad ogniskiem”.
U plemienia Koriaków kobiety nawilżały i rozmiękczały suche kapelusze w ustach, a następnie formowały je ręcznie, nadając im kształt małej kiełbaski połykanej przez mężczyzn. Piekący, ostry smak grzyba często wywoływał wymioty. Starano się więc przełknąć go w całości, tak by nie zmarnować cennej substancji. Przeciętną dawką były trzy kapelusze — najczęściej jeden duży i dwa mniejsze.
Czytaj więcej: Na ryby, na grzyby, a może na jagody?
Futra za muchomory
W czasach późnej kolonizacji rosyjskiej zdarzało się niekiedy dodawanie muchomorów do wódki, a nawet robienie nalewek intensyfikujących oszałamiające właściwości grzyba. Ten zwyczaj śmiało można uznać jednak za wyraz rozkładu syberyjskich kultur plemiennych. Rdzenni mieszkańcy Syberii nie znali alkoholu, a kiedy zetknęli się z nim po raz pierwszy poprzez kontakt z napływającymi na ich tereny od 1589 r. Rosjanami, nie byli zachwyceni. W wymianie handlowej unikali wódki, twierdząc, że „boli po niej głowa i człowiek jest zatruty”. W wielu regionach Syberii muchomor był artykułem tak rzadkim i pożądanym, że rosyjscy handlarze, którzy dotarli tam w XIX wieku, futra o wartości odpowiadającej ówczesnym 20 dolarom, wymieniali za garść suszu muchomorowego.
„Drugi obieg” i renifery
Biedniejsi członkowie syberyjskich plemion odkryli w jakiś sposób fakt, że mocz osoby poddanej działaniu muchomora wypity przez kolejną osobę, jest w stanie wywołać u tej ostatniej stan równie intensywnego odurzenia.
Co ciekawe, każdy koriacki mężczyzna posiadał wykonany z foczej skóry, przyczepiony do pasa niewielki pojemnik do zbierania swej własnej uryny, bardzo pomocnej w… przywoływaniu reniferów! Renifer był w stanie przybiec do obozowiska z odległego pastwiska, tylko po to, by zjeść nasączony ludzkim moczem śnieg, będący najwyraźniej jego wielkim przysmakiem.
Siedzieli raz w lesie
Biorąc pod uwagę powyższe treści, będę chyba musiał zmodyfikować swój firmowy dowcip o borowiku i muchomorze:
„Siedzieli raz w lesie borowik i muchomor. Naraz słyszą nadciągających grzybiarzy — „Uhu! Uhuuu!”. Muchomor uśmiecha się złośliwie do borowika: „No, zaraz ktoś powędruje do zupki…”. A borowik na to ze stoickim spokojem: „A zaraz ktoś dostanie butem w pysk!”.
Otóż teraz muchomor chyba ujdzie cało, a konkretniej jego głowa…
No, bo po cztery euro za kilo!