Aleksander Łukaszenka przez lata wykorzystywał napięcie na linii Europa–Rosja dla uzasadnienia własnej władzy. Łukaszenkę wielokrotnie przedstawiano jako gwaranta niepodległości Białorusi. Upadek reżimu miał być wówczas równoznaczny ze zwiększeniem się wpływów Rosji…
Na pewno margines swobody dla Łukaszenki się zmniejszył. Po pierwsze, po wyborach w 2020 r., po drugie, po wybuchu pełnoskalowej wojny na Ukrainie. Mam wrażenie, iż brakuje perspektyw w ciągu kilku lat do ponownego balansowania. Fenomen Łukaszenki jako gwaranta niepodległości wynika z faktu, iż przez 25 lat rządów stał się symbolem tego kraju. Nie ma drugiego tak rozpoznawalnego polityka białoruskiego, który mógłby zjednoczyć Białorusinów do tego stopnia. Są jednak potencjalni kandydaci, od Swiatłany Cichanouskiej po Wiktara Babarykę.
Czy polityka tego rodzaju białoruskiego dyktatora ma szanse sprawnie funkcjonować także w dzisiaj, w sytuacji wojny w Ukrainie?
Obawiam się, że nie. Białoruś jest po drugiej stronie nowej żelaznej kurtyny. Z wielu powodów. Przede wszystkim, w przeciwieństwie do Ukrainy, Białoruś jest dużo mocniej zakorzeniona w świecie „russkiego mira” poprzez język, kulturę, religię i historię. Jej związki z Rosją są dużo silniejsze, a w historii trudno znaleźć ośrodki polityczne mogące stać się symbolami proeuropejskiego nurtu. Brakuje także legend rangi tych, jakie mają państwa bałtyckie – „leśni bracia” czy Ukraina – UPA.
Wydaje się, iż czas balansowania w Europie Środkowo-Wschodniej, jaki trwał od lat 90. XX w., dobiegł końca. Los Białorusi związany jest z przyszłością Rosji, a dokładnie z reżimem Władimira Putina. W ostatnich miesiącach wyraźnie widzimy, iż Aleksander Łukaszenka wspiera Federację Rosyjską. Dowodzi tego jego wizyta 28 września w Abchazji – zbuntowanej gruzińskiej prowincji – czy też niepotwierdzone informacje o mobilizacji na Białorusi. Oczywiście, w naturze Łukaszenki leży, by unikać jednoznacznych deklaracji i zachowywać margines swobody, ale ten się gwałtownie skurczył.
Dwa lata temu obserwowaliśmy intensywną falę protestów przeciwko Łukaszence. Czego zabrakło Białorusinom, by po sfałszowanych wyborach doprowadzić do demokratycznych przemian?
To dość trudne pytanie i wieloaspektowe. Po pierwsze, zabrakło np. liderów na wielu poziomach, zaczynając od poziomu lokalnego. Powiedziałbym raczej, że to te protesty sprzyjają stworzeniu takich postaci. To wiedzie nas do kolejnego punktu – brak społeczeństwa obywatelskiego, tzn. zorganizowania ludzi wokół często drobnych spraw, zahaczających o kwestie związane z państwem, które w krytycznym momencie wyborów mogą się złożyć na sukces. Mam tu na myśli ochronę środowiska, praw pracowniczych, edukacji w języku białoruskim, pamięci o zbrodniach stalinowskich itd., itp.
Po drugie, ważnym czynnikiem jest praktykowany na Białorusi system zatrudnienia – czasowe kontrakty. To położyło się cieniem na protestach w fabrykach, które wydawało się, że przejmą ciężar po wystąpieniach ulicznych. Podobnie jak w latach 80. XX w. w Polsce, na Białorusi dominują dziś zakłady państwowe. Stąd potencjalne strajki mogły mieć wpływ na reżim. Jednak terminowe kontrakty sprawiają, że pracownicy są bardziej zależni od struktur państwowych, z czego wynika ich ostrożność względem zaangażowania się w protestach.
Po trzecie, wierność służb Łukaszence mimo masowych protestów. To właściwie okazało się kluczowe w sytuacji, gdy mieliśmy masowe protesty, a ludzie nie bali się wychodzić na ulice z transparentami przeciwko Łukaszence. Kluczowym momentem każdej rewolucji jest przejście służb mundurowych – szczególnie policji czy OMON – na stronę protestujących. Na Białorusi z jakichś przyczyn tego zabrakło, co uczyniło protesty nieskutecznymi.
Po czwarte, wydaje się, że agenda protestów była za mało podkreślona. I tu wracamy do początku – Białorusini są w małym stopniu narodem politycznym. W przeciwieństwie do Ukraińców, którzy protestując kilka razy na Majdanie, mieli przynajmniej część z tych kwestii rozwiniętych: wyraźni liderzy, jasne postulaty, brak uzależnień od państwa.
Czy jest jakaś linia, której przekroczenie sprawi, że Białorusini zaczną stawiać opór władzy?
Sądzę, że taką „cienką czerwoną linią” mogłoby być zarządzenie masowego poboru na wojnę z Ukrainą. Sygnały o takiej możliwości się już pojawiają. To oznaczałoby, iż Łukaszenka jest już tylko tymczasowym namiestnikiem białoruskich obwodów, i to, wydaje się, byłby o jeden krok za daleko dla białoruskiego społeczeństwa. Prawdopodobieństwo takiej decyzji jest niewysokie. Choć warto zauważyć, iż Władimir Putin stara się walczyć na Ukrainie przy użyciu mężczyzn z Donbasu, obywateli z republik narodów nierosyjskich, co notabene może uruchomić procesy dekolonizacyjne w Rosji. Z takiej perspektywy próba użycia wojsk białoruskich istnieje. Byłby to jednak w pierwszej kolejności krzyk rozpaczy bezsilnego Władimira Putina.
Nieco wyższe są szanse wzięcia czynnego udziału w agresji na Ukrainę przez białoruskie wojsko. W takim scenariuszu również sądzę, że mogłoby dojść do wystąpień, choć ograniczonych do części społeczeństwa. W sytuacji po 2020 r., gdy to resort spraw wewnętrznych uratował Łukaszenkę, z pewnością istnieje głęboki podział, choć nieujawniany na zewnątrz, między wojskiem a siłami bezpieczeństwa. Wątpię, by korpus oficerski sił zbrojnych Białorusi – jako jednostki, a nie zorganizowana grupa – czuł się komfortowo w tej sytuacji.
Czy białoruskie społeczeństwo ma jeszcze siłę na bunt?
Oczywiście, bunt nadal się tli, co potwierdza np. sprawa kolejarzy pomagających Ukraińcom w opóźnianiu transportów idących na front. Jednak wątpliwe, by bunt przybrał masową skalę. Musiałoby dojść do jakichś poważnych zmian na zewnętrz (np. wygrana Ukrainy plus upadek reżimu Putina i jego akolitów). Wydaje się, że obecnie jest to wątpliwe. Jest tak przede wszystkim z dwóch powodów. Pierwszy to wyjazd sporej części aktywnego społeczeństwa (to rodzaj scenariusza kubańskiego, gdy Fidel Castro wobec sprzeciwu społecznego wydalał wszystkich buntowników poza Kubę). Drugi powód to położenie Białorusi po niedemokratycznej stronie żelaznej kurtyny w wyniku pełnoskalowej wojny w Ukrainie i udostępnienia terytorium rosyjskim wojskom.
W długim okresie należy raczej zadać pytanie, czy i ile potrwają procesy zachodzące w białoruskim społeczeństwie. Możemy wyróżnić szczególnie dwa z nich. Pierwszy wydaje się oczywisty – to opór przeciwko Łukaszence, jakieś działania na rzecz stworzenia demokratycznej Białorusi. W tym nurcie umieściłbym przede wszystkim działania na rzecz odkłamania historii Białorusi i jej desowietyzacji. Dodałbym tu także działania na rzecz demokratyzacji, czyli uświadamiania społeczeństwa o całym złu wyrządzanym przez dyktaturę (to byłoby coś na kształt procesów zachodzących w Polsce od końca lat 60. do początku lat 80.). W wyniku tego byłaby szansa, że gdy pojawi się kolejne „okno możliwości”, to Białorusini będą gotowi nie tylko jako naród, ale w pierwszej kolejności jako społeczeństwo, do wzięcia odpowiedzialności za swój los.
Drugi proces, który już niekoniecznie musi mieć miejsce, to europeizacja Białorusinów. W tej kwestii mam olbrzymie wątpliwości, czy w sytuacji dyktatury jest on w ogóle możliwy. A jeśli tak, to czy istnieją narzędzia, by to zbadać.
Finalnie, gdyby w Rosji uruchomiony zostałby proces zmian, np. po przegranej na Ukrainie, to istnieje bardzo duża szansa, iż będzie mieć on miejsce również na Białorusi. Wysoce wątpliwe pozostaje jednak, by białoruskie społeczeństwo wybrało eurointegrację, tak jak dokonuje się ona obecnie na Ukrainie. Wydaje się, iż związki z Rosją pozostaną silne. Białorusini są na początku tej drogi. Jeśli jednak drugi proces – europeizacji Białorusinów – rzeczywiście miałby miejsce, np. na skutek wzmocnionej po 2020 r. diaspory (szczególnie w państwach bałtyckich i w Polsce, częściowo również na Ukrainie), to jest szansa na całkowitą redefinicję regionu. W takim bardzo optymistycznym scenariuszu spełniłyby się wszystkie cele polskiej polityki zagranicznej, sięgające okresu międzywojennego, a potem Jerzego Giedroycia i paryskiej „Kultury”, stworzenia pasa silnych państw demokratycznych odgradzających nas od Rosji.
Czytaj więcej: Dzieci z Wileńszczyzny, Białorusi i Ukrainy w „Królu Maciusiu I”. Przedstawienie Teatru „Studio” z debiutami
Częścią polityki Łukaszenki jest antypolskość, zaostrzenie tego kierunku widać wyraźnie po protestach w 2020 r. czy teraz, w czasie wojny na Ukrainie. Z czego to wynika i jaka może być przyszłość polskiej mniejszości w tym kraju?
Z punktu widzenia kontynuującego komunistyczne tradycje Aleksandra Łukaszenki wątki antypolskie są istotne. One niejako konstytuują Białoruś w obecnym kształcie. Mi jako Polakowi przychodzi to z trudem, ale rzeczywiście, 17 września miał pozytywny wydźwięk dla białoruskiej państwowości. Stanowił etap kształtowania się niepodległej Republiki Białorusi.
Wobec odnowienia zimnej wojny między Zachodem, w tym Polską, a Rosją i Białorusią, antypolskość stanowi główną oś realnych działań obecnych władz białoruskich. Widzieliśmy już niszczenie polskich grobów, zamykanie polskich szkół. W rzeczywistości jednak antypolskość jest sztucznym i wykreowanym zjawiskiem. W historii tych dwóch narodów – może poza incydentalnymi morderstwami Rajsa „Burego” czy też procesu komunizującej białoruskiej „Hromady” – brakuje akcji antybiałoruskich. Trudno też znaleźć działania antypolskie. Natomiast miały miejsce wywózki, morderstwa i inne akcje skierowane przeciwko Polakom na ziemiach białoruskich. Jednak warto pamiętać, iż ich sprawców należy szukać w kręgach kierowniczych Związku Sowieckiego, a nie wśród Białorusinów.
Konkludując, antypolskość jest instrumentem łukaszenkowskiego reżimu i brak mu mocnych podstaw. Ewentualne punkty sporne sięgają względnie małych, lokalnych incydentów. Stosunki polsko-białoruskie są w nikłym stopniu obciążone historią, nie tak jak stosunki polsko-ukraińskie.
Jeśli chodzi o polską mniejszość, z informacji, które do nas docierają, wynika, że niszczona jest jej sfera instytucjonalna. Działalność mniejszości jest mocno utrudniona. Wszak to przedstawiciele narodu, który jest po tamtej stronie nowej żelaznej kurtyny. Nawet zakładając negatywny scenariusz długiego trwania reżimu Łukaszenki (powiedzmy do 15 lat), wątpliwe jest, by proces wynaradawiania przyniósł trwałe efekty. Warto pamiętać, iż język polski w zachodnich obwodach Białorusi, szczególnie w Grodnie, jest powszechnie znany. Sądzę więc, że władze białoruskie mają możliwość usunięcia ze sfery publicznej polskości, zabraknie im jednak czasu i możliwości do ostatecznego wykorzenienia jej ze sfery prywatnej.
| Fot. Marian Paluszkiewicz
Jaka może być więc przyszłość Białorusi w kontekście wydarzeń na Ukrainie? Jakie są według Pana możliwe scenariusze?
Z pewnością na jesieni 2022 r. przyszłość tych państw, podobnie jak i Rosji, jest ze sobą związana. Wszystkie scenariusze korzystne dla Ukrainy sprzyjają białoruskiemu społeczeństwu i osłabiają jednocześnie pozycję Aleksandra Łukaszenki. Również zaburzenie wśród rosyjskiej elity – odsunięcie Putina od władzy – sprzyja niepodległej Białorusi. Odrzucałbym scenariusze skrajne – czyli pełne zwycięstwo Rosji lub Ukrainy. W efekcie szybką demokratyzację albo wchłonięcie Białorusi. Skłaniałbym się do „zamrożenia” sytuacji w Donbasie i na południu Ukrainy, ewentualnie konfliktu o niskiej intensywności. W rezultacie także stosunki między społeczeństwem i władzą na Białorusi pozostałyby „zamrożone”.
Jednak w perspektywie kilkunastu lat wydaje się, iż do tąpnięcia w przestrzeni postsowieckiej, a więc i na Białorusi, dojdzie. Już widzimy dystansowanie się państw Azji Środkowej do Rosji. Jest to zresztą związane z umacnianiem się pozycji Chin i Turcji, czyli aspektem globalnym. Co wspomniane „zamrożenie” może oznaczać dla Białorusi? Kilkanaście lat pozostawania w izolacji międzynarodowej, słabnięcie gospodarki, pogłębianie się zależności od Rosji. W przypadku protestów i represji – dalsze fale wyjazdów.
Byłbym sceptyczny co do formalnego przyłączenia Białorusi do Rosji. Warto pamięć, iż de facto ten proces w dużym stopniu już nastąpił, chociażby w sferze bezpieczeństwa. Może gdyby wojna na Ukrainie przebiegała inaczej, to tak – władze rosyjskie zdecydowałyby się na odnowienie trójjedynego narodu rosyjskiego w jednej strukturze państwowej. Ale w obecnej sytuacji sądzę, że to wysoce wątpliwe. Przede wszystkim ze względu na bardzo poważne problemy Kremla na Ukrainie. W dłuższej perspektywie można domniemywać wzmocnienie proeuropejskich tendencji wśród Białorusinów, szczególnie wśród tych, którzy teraz wyjeżdżają. Otwartą kwestią pozostaje, czy opuszczający Białoruś utrzymają swoją tożsamość. Przypomnijmy, że obywatele Białorusi to niespełna 10 mln ludzi.
Długoterminowo, w najgorszym razie, Białorusi grozi scenariusz Korei Północnej lub najbiedniejszego państwa Europy – Mołdawii. Sporo zależy też od zmian w Rosji. Czy czekają ten kraj głębokie przemiany, czy też miękkie przejście od skompromitowanej ekipy Władimira Putina do kogoś o podobnych poglądach, ale próbującego odzyskać międzynarodowy prestiż.
Konkludując, obecnie scenariuszy jest wiele. Na polach Ukrainy ważą się losy regionu. Będą one wiele lat oddziaływać na nasze wschodnie sąsiedztwo. Z pewnością Białoruś będzie elementem tych przemian, a nie ich współtwórcą.
Czytaj więcej: Z Litwy na Białoruś, z Białorusi na Litwę
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 40 (117) 08-14/10/2022