Jak to wszystko się zaczęło? Ta piękna i osobliwa „przygoda życia”?
Jak teraz patrzę z perspektywy na moje życie, to jestem przekonana, że każdym ruchem, każdym naszym krokiem rządzi swego rodzaju przeznaczenie. I nie chcę, aby zabrzmiało to górnolotnie, ale w moim życiu odegrał największą rolę nasz papież Jan Paweł II, bo właśnie ze względu na niego znalazłam się we Włoszech. Był to rok 1995. W Loreto, w środkowych Włoszech, odbywało się Europejskie Spotkanie Młodych, które zorganizował JPII. Było ono alternatywą dla Światowych Dni Młodzieży, które już wcześniej zainicjował, bo historia Światowych Dni Młodzieży ma znacznie głębsze korzenie. I ja tam dotarłam z grupą młodzieży z mojej parafii.
To było niesamowite dla tak młodej dziewczyny. Zobaczyłam tam ogrom młodych ludzi, wielką miłość w ich oczach, czuło się, jak wielką siłę daje im wiara, jak kochają papieża. Widziałam go z bardzo daleka, widziałam zarys jego sylwetki, ale słyszałam mocny głos, który charakteryzował naszego papieża, gdy był w pełni sił. Tłumaczeń słuchaliśmy przez radyjko i przez nie Jan Paweł II zapraszał nas wszystkich na Światowe Dni Młodzieży zaplanowane na przełomie wieków w Rzymie.
Ten pierwszy pobyt na tak młodej dziewczynie zrobił ogromne wrażenie: zarówno charyzmatyczny papież, jak i rozkochane w nim tysiące młodych ludzi. To we mnie zostało. Wyjechałam z pragnieniem, że wrócę do Włoch i wezmę udział w Światowych Dniach Młodzieży. Postanowiłam sobie, że do tego czasu poznam włoski, więc świadomym wyborem moim były studia na kierunku – filologia włoska.
I wróciła Pani do Włoch, do Rzymu, w 2000 r., na ten ważny zlot młodych na przełomie wieków. Co wtedy urzekło i co później Panią tam zatrzymało?
Jako dwudziestoletnia dziewczyna pojechałam tam z salezjanami, u których też zrobiłam kurs pilota wycieczek zagranicznych, i pojechałam nie jako zwykły pielgrzym, ale wolontariuszka. Bardzo pragnęłam, aby być w środku tych wydarzeń na placu św. Piotra, również z innego powodu. Miałam bowiem ks. Stanisławowi Dziwiszowi przekazać coś od mojego wujostwa, którzy byli od lat zaprzyjaźnieni z sekretarzem papieża.
I tu znów zadziałał los. Stało się to ostatniego dnia uroczystości, kiedy udałam się w kierunku bramy, a na warcie stał mój przyszły mąż. On wykazał się profesjonalizmem, zatrzymał mnie, nie chciał mnie wpuścić, ale ja trwałam w swym uporze, mówiąc, że muszę się dostać do ks. Dziwisza. Nie wierzył, bo każdy, kto chce się tam dostać, ma jakąś wymówkę, ale jak później mówił, wahał się, bo gdyby to była prawda? Wziął więc mój numer telefonu i powiedział, abym poczekała, a on wszystko sprawdzi. Był taki butny w tym swoim kolorowym pasiaku, a ja byłam nieprzejednana i uparta. Koniec końców weszłam tam, byłam w samym centrum audiencji Jego Świątobliwości i udało się dotrzeć do ks. Dziwisza. Ale mój gwardzista adorator (jakim się okazał) miał mój numer telefonu.
I tak się zaczęła nasza przyjaźń, miłość, co zaowocowało małżeństwem…
W naszym poznaniu było zresztą wiele dziwnych zdarzeń. Mąż dostał się do gwardii papieskiej w 1995 r., w tym samym roku, kiedy ja pierwszy raz przyjechałam do Włoch. Trafił tutaj na wezwanie Jana Pawła II. Wcześniej, w 1993 r., przyjechał tutaj na przysięgę swego bliskiego kuzyna, który już był w Gwardii Szwajcarskiej. Mój przyszły mąż (który, nawiasem mówiąc, nie był nawet specjalnie wierzący w tamtym czasie) wspomina, że udał się na taką codzienną modlitwę różańcową do Auli Błogosławieństw z udziałem pielgrzymów. Jan Paweł II, przechodząc wśród tłumu, jak zwykle pozdrawiał wiernych po drodze. Zatrzymał się na ułamek chwili przy moim mężu, a on Ojca Świętego pozdrowił w swoim narodowym języku, czyli retoromańskim. Papież zwolnił, przeszedł, ale później wrócił do niego (co jest nagrane na taśmach), po czym zapytał z ciekawością, co to za język, bo nie zrozumiał. Mąż odpowiedział, że to jest czwarty urzędowy język w Szwajcarii. Na to Ojciec Święty powiedział: „O, jak to jest szwajcarski, to ty na pewno tutaj wrócisz”. I tak się stało. To krótkie tête-à-tête z papieżem było dla niego takim momentem powołania do tej pracy.
Czytaj więcej: Uroczystość Świętych Piotra i Pawła w Watykanie. Arcybiskupi metropolici z nowymi paliuszami
I tak się stało. On został gwardzistą, Pani jego żoną i zamieszkaliście jako małżonkowie w Watykanie. I tu nasuwa mi się pytanie, jak się tam Pani odnalazła – tak młoda osoba, młoda żona, później matka. Młodość potrzebuje luzu, śmiechu, życia towarzyskiego. Dzieci potrzebują zabawy, robią psikusy, są często głośne.
Etykieta była całkiem rygorystyczna, jeśli chodzi przede wszystkim o ubiór i powroty do domu. Ubiór musiał być dość spokojny, nie mogły to być odkryte dekolty, kolana, nie mogło być ekstrawagancko. W czasie upałów było to rzeczywiście trochę uciążliwe, bo zawsze trzeba było mieć jakąś chustę czy szal przy sobie, dopiero poza Watykanem można było się czuć swobodniej. Powroty z miasta musiały być przed północą, gdyż o północy były zamykane bramy. A w Rzymie północ to nie jest jakaś szczególnie późna pora, tam całe noce toczy się życie. Często z „bolącym sercem”, szczególnie wtedy, kiedy odwiedzali mnie znajomi czy rodzina, musiałam się żegnać i wracać. Poza tym nie mogło być żadnych imprez w mieszkaniu, w ogóle nie mogło być głośno – żadnej głośnej muzyki, strzelania kieliszkami i korkami od szampanów.
Natomiast życie towarzyskie było. Watykan zamieszkiwało kilkanaście par. Żony gwardzistów pochodziły z różnych części świata, łączyła więc nas tęsknota za swoim krajem, te ograniczenia i dzieci. Byłyśmy cztery, które w tym samym czasie (w krótkich odstępach) rodziłyśmy dzieci. I to nas też łączyło. Doradzanie sobie, dzielenie się doświadczeniami, pieluchy, zabawa. Miałyśmy do dyspozycji Ogrody Watykańskie, więc wspólne spacery, często wokół kopuły bazyliki św. Piotra. Gdy dzieci dorastały, miały do dyspozycji korty tenisowe i place zabaw z piaskownicą. I wszystko to w cieniu gigantycznego pałacu i muzeów watykańskich. To było niezwykłe zderzenie tych dwóch światów.
Październik to miesiąc papieski, w którym w sposób szczególny wspominamy rocznice związane ze św. Janem Pawłem II – jego wybór na następcę św. Piotra oraz inaugurację pontyfikatu. Pani była w ostatnich latach jego życia, a mąż służył w gwardii papieskiej od 1995 do 2005 r. Jaki pozostał papież w waszych wspomnieniach? Jak Pani go wspomina?
Dla mnie osobiście św. Jan Paweł II był bardzo ważną osobą. Jako bardzo młoda kobieta zwyczajnie bałam się przeprowadzki do Watykanu, świata specyficznego, do tej rzeczywistości pełnej hierarchów, sióstr zakonnych. Byłoby to bardzo trudne dla każdego nazwijmy to „normalnego” człowieka, dla młodej rodziny, więc byłam tym zwyczajnie przerażona. To może zabrzmieć, jakbym się chełpiła, ale tak było – Jan Paweł II i jego dwaj sekretarze przyjęli mnie tak serdecznie, szczególnie ks. Dziwisz i ks. Mieczysław Mokrzycki, późniejszy arcybiskup Lwowa, z którymi mój mąż był bardzo zżyty. Ta więź była tak mocna, że ja pod ich skrzydłami czułam się otoczona opieką i taka pewna. Czułam się bezpiecznie, cokolwiek by się działo, ja wiedziałam, że mogę do nich zadzwonić, i to było dla mnie bardzo ważne. Również siostry sercanki ciągle coś mi podsuwały: a to kawałek sernika, na urodziny, pamiętam, otrzymałam konwalie, które wcześniej otrzymał papież z Polski i mnie je przekazał. To były gesty bardzo ciepłe i ludzkie.
Okna mojego mieszkania wychodziły bezpośrednio na okno apartamentu Ojca Świętego. Ja tam ciągle zerkałam, to był też dla mnie taki zegar wyznaczający pory dnia, taki regularny rytm dnia. Tutaj siostry gotują, teraz jest kolacja, bo siedzą w jadalni, potem jest światło w prywatnym pokoju papieża. Doskonale znałam topografię tego apartamentu, to było takie piękne – taka bliskość wzajemna i to poczucie, że nie jestem taka sama na obczyźnie, bo papież i wszyscy Polacy tutaj też tęsknią. Także z jednej strony ten rejestr Watykanu taki poważny, hierarchiczny, a z drugiej – to codzienne życie młodej żony, młodej kobiety, później matki, więc to były dwa światy, które się w moim życiu zazębiały.
Bez żadnych problemów odwiedzałam papieża, dzwoniłam domofonem i po sprawdzeniu kamery byłam wpuszczana, więc to był ogromny kredyt zaufania, jakim mnie Jego Świątobliwość i sekretarze darzyli. I wszyscy pracownicy o tym wiedzieli. Teraz, gdy już okrzepłam po tym, gdy św. Jan Paweł II odszedł, czuję nadal jego ogromną wielkość, była to dla mnie wielka lekcja życia. Miałam przywilej i radość być przy nim w ostatnich dniach, kiedy wracał ze szpitala w marcu 2005 r. tuż przed śmiercią. Ks. Dziwisz zadzwonił, że mogę przyjść na taki mały dziedziniec, gdzie było kameralne spotkanie z Jego Świątobliwością.
Pamiętam, przyniosłam Ojcu Świętemu bukiet żółtych tulipanów i wręczyłam, gdy wynoszono go z samochodu. Papież mnie pobłogosławił i spojrzał na mnie tym swoim niesamowitym, rozmytym, ale w swej głębi przenikliwym spojrzeniem, takim spojrzeniem, które zawsze było wyrazem łączności z Bogiem albo też wyrażaniem samego Ducha Świętego. To za każdym razem było tak mocne, jakby przeszywał ciebie, w sensie, że wie, że czyta twoje sumienie, sięga twojej duszy, zna twoje myśli. To było niebywałe. To spotkanie było tym ostatnim i z tym ostatnim spojrzeniem pozostałam. Przy całej swojej kruchości w chwilach odchodzenia biła z niego niezwykła moc. Po jego odejściu ogarnęła mnie wielka pustka, poczułam się sierotą, jak pewnie wielu z nas.
Czytaj więcej: Wiara w czasach zarazy
Miała Pani szczęście być obserwatorką sprawowania władzy nad Kościołem przez trzech papieży. I mogła Pani na przestrzeni tych kilkunastu lat przeżywać trzy tak różne, fascynujące w swej odmienności pontyfikaty: odchodzenie Jana Pawła II, które było epokowe nie tylko dla świata katolickiego, potem wybór Benedykta XVI, następnie jego abdykację, i znów nastanie nowego papieża Franciszka, który zmienia oblicze świata katolickiego. Jak Pani wspomina tych papieży, te pontyfikaty?
Jeśli chodzi o te wszystkie trzy pontyfikaty i osadzone w nich moje życie, to jest to absolutnie niezwykłe. Zdałam sobie sprawę, w jak specyficznej, ale i uprzywilejowanej sytuacji się znalazłam, w ogóle. W aspekcie Kościoła i świata niełatwo jest znaleźć 17 lat życia u kogoś, kto z bliska jest świadkiem trzech tak charakterystycznych pontyfikatów. Odmiennych, ale wielkich. Gdzie między nimi są ogromne historyczne momenty.
Już samo odchodzenie Jana Pawła II po tak wielkim pontyfikacie, który przypadł na trudne czasy napięć politycznych – to Ojciec Święty przyczynił się do erozji systemu komunistycznego. Ogromne znaczenie historyczne miały jego pielgrzymki do Polski. Miliony ludzi pragnęły usłyszeć papieża, wspólnie modląc się o „odnowienie” dla swego kraju. To było jak trzęsienie ziemi. Podobne trzęsienie ziemi wywołały późniejsze pielgrzymki: do Chile, Paragwaju, na Kubę, Haiti, Filipiny, do Nikaragui, krajów długoletnich dyktatur. To za jego pontyfikatu Żydzi i muzułmanie zaczęli postrzegać katolicyzm w bardziej pozytywnym świetle.
Po jego śmierci nastał Benedykt XVI, który był wielkim teologiem. Mój osobisty kontakt z papieżem Benedyktem też jest szczególny, bo on przygotowywał nas w naukach przedmałżeńskich i udzielał nam ślubu. Ten pontyfikat szybko został przerwany abdykacją, która runęła jak grom z jasnego nieba na cały świat. Benedykt był świadom doniosłości swojego kroku. Pomimo swego konserwatyzmu zerwał z tradycją, uznając za niemożliwe przewodzenie Kościołowi.
O ile pontyfikat Benedykta upłynął w zmierzchu starego ładu światowego, o tyle świat papieża Franciszka stał się zupełnie inny. Musi on stawiać czoła zupełnie nowym problemom, przede wszystkim pogłębiającym się konfliktom zbrojnym, wojnie w Europie, problemom migracji, kryzysowi humanitarnemu, przemocy wobec chrześcijan w krajach muzułmańskich i różnym aferom dotyczących molestowania seksualnego wśród duchownych, korupcji. On stawia czoła tym problemom. Teraz mamy papieża, który tyle zmienił dla nas, dla świata – sposób podejścia do papiestwa, do całego ceremoniału, do majestatu głowy Kościoła, wszystko uprościł: zrezygnował z pałacu, zrezygnował z samochodu (co było dla wielu szokiem). To były kroki epokowe. Poza tym już sam widok dwóch postaci w bieli na terenie Watykanu jest czymś niezwykłym.
W ciągu tych prawie 17 lat, kiedy ja się kształtowałam jako kobieta i jako człowiek, obserwowałam tych papieży, z których każdy był wspaniały na swój sposób, diametralnie różni, ale wielcy. Z mojej perspektywy: bardzo polski i taki „mój” to Jan Paweł II. Benedykt XVI udzielał mi ślubu, potem chrzcił moje dzieci w kaplicy Sykstyńskiej, bywał u mnie na kolacji, towarzyszyłam mu prawie we wszystkich podróżach. Papież Franciszek jest papieżem, jakiego w tym czasie świat potrzebuje. Już jego pierwsza wizyta, której za cel wybrał sobie Lampedusę, uważana dziś za historyczną (była z jego strony taka ad hoc, bez przygotowania, spontaniczna), jest symboliczna, bo pokazał, że chce być wśród tych emigrantów pozostawionych sobie, zmarginalizowanych, cierpiących. Ten wybór wydawałoby się banalny, bo jeśli nie wgłębimy się, to nie dostrzeżemy głębokiego sensu tej pielgrzymki, ale ona naznacza cały jego pontyfikat. Jan Paweł II to papież maryjny, bo wyraźnie pokazał, co wybiera jako nurt przewodni. Tak ten papież jest papieżem ubogich, wykluczonych. To jest zrozumiałe, jeśli pomyślimy, skąd wyszedł, co robił jako arcybiskup, cała jego przeszłość i dorastanie w takim kraju jak Argentyna, te wędrówki ciągłe do najbiedniejszych dzielnic… Jego cechuje niesamowita pokora.
Pobyt w Watykanie dopełnił Panią jako człowieka. Po opuszczeniu Watykanu nadal mieszka Pani w Rzymie. Czym się Pani zajmuje?
Miałam szczęście dorastać w Watykanie jako jedna z niewielu osób na świecie, od 23. roku mojego życia do 40., co dało mi możliwość obserwacji, przeżywania i kształtowania mojego człowieczeństwa, ale też intelektu, otwierania głowy na przeróżne bodźce, którymi były wielkie momenty historii, jakie dane mi było doświadczać, choćby wizyt przywódców świata, również tych kontrowersyjnych, jak np. Raúl Castro. Teraz mieszkam tuż obok Watykanu, ale z okna widzę kopułę, a do bramy mam 20 metrów. Tą bliskość, którą zyskałam przez lata, nadal wykorzystuję. Od 2014 r. jestem korespondentką Telewizji Polskiej z Rzymu i Watykanu. Relacjonuję wszystkie ważne wydarzenia z ramienia Kościoła, również te polityczne i społeczne. Jestem dziennikarką, pracuję też jako tłumacz Trybunału Roty Rzymskiej i Sygnatury Apostolskiej w Watykanie. Jestem też realizatorką i współproducentką ponad 20 filmów dokumentalnych i seriali o Watykanie, m.in. „Tajemnice Watykanu” czy „Świadectwo”, filmu dokumentalnego o Janie Pawle II widzianym oczyma jego sekretarza Stanisława Dziwisza (obecnie kardynała).
I pisze Pani książki. Napisała Pani trzy jak dotąd: „Kobieta w Watykanie”, „Zdarzyło się w Watykanie”, „Z Watykanu w świat”. Są one dla nas, zwykłych ludzi, którzy nie mają dostępu do kuluarów życia za Święta Bramą, ciekawą propozycją. To jest też kawał historii Kościoła. Czy są tam jakieś tajemnice watykańskie?
Myślę, że warto sięgnąć po te książki. Może nie odkrywam, nie wyciągam na światło dzienne żadnych wielkich afer, spraw, które poruszyły medialnie w ostatnich latach. Nie był to zamysł moich książek. To zwykłe życie, Watykan codzienny opisany i postrzegany oczami kobiety, która i wcześnie rano, i późno w nocy, i o każdej porze roku była tam przez wiele lat. Tam rodziła dzieci, tam je wychowywała, tam pracowała, przeżywała różne codzienne radości i smutki. Moje książki to nie jest czysta biografia. Są one okraszone historią Kościoła, historią sztuki, architektury związanej z samym Watykanem. Pokazują, jak ten Watykan funkcjonuje, np. jeśli chodzi o system sprawiedliwości Watykanu (przecież mamy więzienie za murami Watykanu), całą biurokrację, administrację. Wszystkie książki dopełniają się wzajemnie. W drugiej książce pokazuję zwykłych, ale ważnych ludzi w funkcjonowaniu Watykanu – bo to też normalne państwo-miasto, które musi jakoś funkcjonować. Są więc: sklepy i apteki, drukarnie, poczta, bank, małe lądowisko dla helikopterów, a nawet stacja benzynowa. Są tam ludzie, którzy robią wielkie rzeczy, a o nich nikt nie słyszy, są totalnie w cieniu. Ja chciałam ich przedstawić światu: ogrodnik, windziarz, kierowca. Nikt by nie pomyślał, że oni są kluczowi w pewnych sytuacjach. W książce „Zdarzyło się w Watykanie” jest opisana historia inżyniera, który sam projektował wszystkie papieskie krzesła, fotele, platformy, na których papieża przesuwano, by mógł się przemieszczać, ba, zamontował nawet pompę hydrauliczną w fotelu, żeby papieżowi było łatwiej się podnieść. To wszystko są niebywałe historie…
| Fot. archiwum Magdaleny Wolińskiej-Riedi, mat. prass
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 42 (123) 22-28/10/2022