„I ja tam byłem, miód i wino piłem…” — początek jak z bajki, ale i ja byłem kiedyś na prawdziwym polowaniu. Co prawda, było to hen lata temu, kiedy pracowałem w tygodniku „Słowo Wileńskie” i kiedy to na własne ryzyko zaproponowałem „dobry temat dla czytelników” — polowania… A najlepsze wykonanie takiego tematu, to oczywiście, król artykułów — reportaż z miejsca zdarzenia.
„Pojechali na kabanczyki?!”
Stanisław, taki awiżeński zawodowo-myśliwy, a prywatnie trochę kłusownik, już dawno mnie namawiał na „kabanczyków”. No i wtedy, z musu trochę, wybrałem się polować na dziki. Ba, żeby to choć z jakąś pukawką… Nieobeznanym z tą sztuką łowiectwa opowiem w ogromnym skrócie, jak wygląda takie polowanie. Po przybyciu na miejsce — do wspaniale zaśnieżonej kniei, zostaliśmy podzieleni na dwie grupy. Naganiacze, w tym, niestety i ja, zostaliśmy na obrzeżu „lasonku”, a myśliwi, w tym i nasz fotograf Nerijus (a to cwaniak!), pojechali powojskowym ziłem w głąb masywu leśnego — „na numery”. Tam wylosowali swoje numery–stanowiska i szerokim łukiem rozciągnęli się w tyralierę, czekając na zwierzynę, która, jak wiadomo, niezbyt chętnie sama pod lufy lezie…
Ach ten Stasiuk…
A do tej roboty potrzebni są naganiacze, tacy „służący panów myśliwych” (ach ten podstępny Stasiuk!), którzy brnęli przez głęboki śnieg i waląc pałkami w pnie napotykanych drzew darli się na całe gardło. „Raz, żeby spłoszyć zwierza, a dwa — żeby was nie podstrzelić!” — rechotali pomazańcy z muszkietami. I ja tam byłem… i spociłem się jak szczur w dziadka kożuchu, zmoczyłem nogi w wojłokach, z których jeden zgubiłem w nadmarzniętym strumyku. A na zakończenie tej morderczej przeprawy przez głęboki śnieg, zbliżając się już do linii strzału — chyżo, jak te wypłoszone zające, rozpierzchliśmy się na boki (zgodnie z instrukcją i instynktem samozachowawczym)!
„Nacisnąć spust i trafić — to nie jest najważniejszy moment polowania” — mówią znawcy i podkreślają, że porządny myśliwy zawsze przestrzega „żelaznej” zasady — strzelać tylko wtedy, gdy jest się pewnym, że zwierz padnie natychmiast i nie będzie cierpiał. „Bach, bum, bach!” — zagrzmiało nieopodal nas. Znaczy, coś jest. A raczej było — kilka dzikich świniaków zwiało, ale jednego odyńca położono.
Zmęczony, zziajany jak ten pies domowy, wracałem w budzie ziła, trzymając nogi zwycięsko na ogromnej tuszy dzika.
Czytaj więcej: Dziki zmorą rolników
Loteria „Delikatesu”
Potem było ognisko, szaszłyki… A na końcu biesiady — loteria. Leśni macho z niecierpliwością czekali, komu przypadnie deser — „prawdziwy rarytas, jak nabrzmiały kawior, marynowany łosoś; krótko smażone, z masłem czosnkowym — jądra dzika”. Na szczęście nie wyciągnąłem tego losu — obszedłem się smakiem…
Filozofia polowania
Stanisław twierdzi, że polowanie zmienia człowieka na lepsze. Ubierając nieco jego siermiężne słowa w rymy poezji, można powiedzieć, że „Będąc sam na sam z naturą, człowiek uświadamia sobie, że jest tylko jej cząstką, że wszystko jest doczesne. Przyroda uczy pokory. Pomaga odnaleźć w sobie harmonię”. „Las dla myśliwego to jak zagroda dla gospodarza” — mówi Stanisław i zaznacza, że myśliwi prowadzą też gospodarkę leśną.
Nie lubią lisów…
Zajmują się nie tylko polowaniem, ale również dokarmianiem, szczególnie zimą, gdy spadnie dużo śniegu i zwierzęta nie mogą dokopać się do ziemi. Gromadzą na zimę karmę i przeklinają urbanizację. Coraz mniej kuropatw i zajęcy, których to nie spotkaliśmy wówczas na naszym polowaniu. Według myśliwych, dzieje się tak za sprawą intensywnego rozrostu populacji lisów. Ale, jak się okazuje, myśliwym nie opłaca się na nie polować. „Futro lisa dzisiaj nikomu niepotrzebne — ani do sklepu, ani żonie na szyję” — spluwają sobie pod nogi.
„Przestarzały relikt”
Przed dwoma laty poseł Gabrielius Landsbergis, przewodniczący Związku Ojczyzny-Litewskiej Partii Chrześcijańsko-Demokratycznej (TS-LKD), zastanawiał się, dlaczego państwo w ogóle organizuje komercyjne, płatne polowania w areałach, w których zwierzyna jest najliczniejsza. „Dlaczego wciąż mamy ten przestarzały relikt? Jednostka Lasów Państwowych jest odpowiedzialna za organizowanie tanich wypraw myśliwskich dla wyższych sfer. To poważny problem” — powiedział wówczas polityk dziennikarzom.
Landsbergis wspomniał o niedawnych pogłoskach, że sławetne polowanie, które zakończyło się zastrzeleniem żubra, gatunku chronionego na Litwie, dotyczyło wielu biznesmenów i najwyższych urzędników. Do głośnego skandalu doszło, kiedy członek Litewskiego Związku Rolników i Zielonych (LVŽS) Jonas Slapšinskas zastrzelił żubrzycę podczas polowania z samochodu. Departament ochrony środowiska (AAD) ogłosił później, że jej maleństwo zostało pozostawione bez matki, w wyniku czego zmarło w rezerwacie żubrów w Pašiliai. AAD stwierdził, że na Slapšinskasa została nałożona grzywna w wysokości 36 595 euro.
Czytaj więcej: Przyroda dobrem eksportowym Polski: Przygarnij pan żubra!
Św. Hubert – patron myśliwych i jeźdźców
Hubertus, hubertowiny. Jest to święto myśliwych, leśników i jeźdźców, organizowane przez jeźdźców na zakończenie sezonu, a przez myśliwych na początku sezonu polowania jesienno-zimowego, zwykle w okolicach 3 listopada. Nazwa pochodzi od świętego Huberta (patrona myśliwych i jeźdźców), którego wspomnienie liturgiczne w kościele katolickim obchodzone jest właśnie 3 listopada.
Święto po raz pierwszy obchodzono około roku 1444. Początkowo były to wielkie polowania. W Polsce kult św. Huberta, nazywany hubertowinami lub hubertusem, sięga XVIII w. Z jego wprowadzeniem związane są dzieje dynastii władców saskich, którzy zasiadali na tronie polskim. Z kolei w czasach II Rzeczpospolitej, pierwszym organizatorem polowań hubertowskich w Spale był prezydent Ignacy Mościcki. Odbyło się ono 3 listopada 1930 r. Bardzo podobne do pierwotnych Hubertusów polowania można jeszcze oglądać np. w Wielkiej Brytanii.
Do dziś w polskiej tradycji łowieckiej dzień św. Huberta jest okazją do tzw. hubertowin, czyli polowania zbiorowego o charakterze szczególnie uroczystym, z zachowaniem historycznych wzorców i ceremoniałów (m. in. sygnałów łowieckich). Organizowane tego dnia polowania poprzedzają często msze św. w intencji myśliwych. Odbywają się one nie tylko w kościołach, ale także przy leśnych kapliczkach poświęconych temu patronowi.
Polowanie hubertowskie kończy biesiada myśliwych przy ognisku, bigosie i nalewce. Wśród jeźdźców (Hubertus konny) urządzana jest natomiast gonitwa, podczas której konno ściga się tzw. lisa, jeźdźca z ogonem przypiętym do lewego ramienia. Ten, kto go zerwie, wygrywa, ma prawo wykonać rundę honorową wokół miejsca pogoni i za rok sam ucieka jako lis. Obchody święta mają zapewnić dobre wyniki w nadchodzącym sezonie.
Źródło — Wikipedia.pl