Antoni Radczenko: Jaka była Pana reakcja, kiedy ogłoszono, że trafił Pan na listę kandydatów do tytułu „Polak Roku 2022”?
Henryk Mażul: Było to dla mnie przede wszystkim olbrzymie zaskoczenie. Oczywiście, że się tego nie spodziewałem.
Jest Pan znany z trzech rzeczy: poezji, dziennikarstwa, sportu. Która z wymienionych dziedzin jest dla Pana najważniejsza?
Myślę, że poezja, bo jestem z nią związany od dzieciństwa. Z drugiej strony — aż 47 lat oddałem dziennikarstwu. Byłem w różnych tytułach polskojęzycznych na Litwie. To też był kawał życia. Natomiast sport — to moja wielka pasja. Organizowaliśmy w 1990 r. Klub Sportowy Polaków na Litwie „Polonia”. Potem były „Nowe Igrzyska Polaków na Litwie” oraz „Wielkie Igrzyska Polaków na Litwie”. Wydałem też książkę „Do mety Wilią znaczonej”.
Czytaj więcej: Kawiarenka literacka z wileńskim poetą Henrykiem Mażulem
Pod koniec lat 80-tych był Pan jednym z organizatorów Zlotu Turystycznego Polaków na Litwie. Od kilku lat impreza jednak się już nie odbywa. Czy nie szkoda tej inicjatywy?
„Szkoda” — to może zbyt delikatne słowo. Mam wielki żal, że ta impreza jakoś tak umarła śmiercią naturalną. Wspominam pierwszy zlot i następne, pamiętam jaka była frekwencja pod namiotami. To było coś wspaniałego. Niestety czasy się zmieniają… Teraz światem wszechwładnie rządzi jego wysokość pieniądz. Wielka szkoda. Dobrze, że chociaż odbywa się Zlot Rodzinny organizowany przez AWPL-ZChR. Jednak osobiście bardzo szkoda mi Zlotu Turystycznego, którego narodzinom towarzyszyłem.
Jak powstał pomysł na Zlot Turystyczny?
Na fali naszego polskiego odrodzenia mnożyły się różne inicjatywy. Kiedy zorganizowaliśmy I Zimowe Igrzyska Polaków na Litwie, a potem pojechaliśmy na II Igrzyska Polonijne do Zakopanego — w drodze powrotnej zaczęliśmy się zastanawiać, że być może warto zaprosić rodaków pod namioty. Ten pomysł skutecznie zrealizowaliśmy.
Wspomniał Pan, że poezja towarzyszy Panu od dziecka. Jak Pan trafił do prasy? To był zbieg okoliczności, czy świadoma decyzja?
Jak najbardziej świadoma decyzja. Polskie słowo zawsze mnie pociągało. Z „Czerwonym Sztandarem” zacząłem współpracować będąc na V roku studiów. Zaczęliśmy się rozglądać za pracą. Tak szczęśliwie się zdarzyło, że dziennik właśnie potrzebował zastrzyku świeżej krwi. Przyszliśmy razem z Bożeną Rapacką, z którą byłem na jednym roku. Tak to wszystko się zaczęło w bardzo odległym 1974 roku.
Gdy byłem uczniem Gimnazjum im. Adama Mickiewicza w II połowie lat 90, był Pan u nas na spotkaniu autorskim. Wówczas powiedział Pan, że wierszy na razie nie pisze, ponieważ całkowicie pochłonęło Pana dziennikarstwo. Czy dziennikarstwo z poezją trudno pogodzić?
Zawsze zazdrościłem Alicji Rybałko, która miała zawód genetyka, czyli bardziej odległy od dziennikarstwa. Dziennikarstwo jest to swoiste mocowanie się ze słowem polskim. W poezji też mamy do czynienia z mocowaniem się. Więc oba zawody się zderzają i pokrywają. Myślę, że połączenie dziennikarstwa z poezją nie jest szczęśliwym mezaliansem, ale przez te lata pracy w dziennikarstwie coś tam poetyckiego się napisało.
Czy nadal Pan pisze wiersze?
Od bardzo wielkiego święta. Jak powiedziałby Białoszewski: ta muza rzadko odwiedza. Ale piszę. W drukarni leży tomik, bo 1 stycznia skończę siedemdziesiąt lat; pomyślałem, że warto sobie pod choinkę sprawić taki podarunek. Z nowych i starych wierszy zrobiłem zbiór w postaci tomiku, który będzie się nazywał „Co jawa, co sen”. Myślę, że ukaże się jeszcze przed Nowym Rokiem.
Czy śledzi Pan współczesną polską poezję?
W miarę możliwości. Kiedyś byłem bardziej z tym zrośnięty. Prze długie lata prenumerowałem wspaniały miesięcznik „Poezja”, który ukazywał się w Warszawie. Teraz również śledzę. Nie powiem, że jestem na bieżąco. W przypadku wileńskiej poezji, to się cieszę, że są młodzi poeci, którzy próbują zmagać się ze słowem ojczystym. W mowie pisanej. W historycznym roku 1985 wydawaliśmy antologię „Sponad Wilii cichych fal”. To był pierwszy głos płynący z Wilna. Z miasta mocno poetyckiego ze względu na Mickiewicza, Słowackiego, Miłosza. Cieszę się, że nadal są ci, którzy chcą kontynuować to, co myśmy kiedyś zaczynali.
Czyli tradycja jest kontynuowana?
Tak. Spotykamy się na różnych imprezach. Kiedy słyszę, jak oni recytują własne wiersze, to bardzo się cieszę. Cieszę się, że jest ciąg dalszy tego, co zapoczątkował w Wilnie Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Żagary z Miłoszem i całą plejadą świetnych poetów międzywojennych.
Czy ma Pan ulubionego poetę?
Jednoznacznie nie potrafię powiedzieć, Bardzo bliska mi jest poezja romantyczna, czyli Mickiewicz ze Słowackim. Swego czasu byłem bardzo mocno zafascynowany zupełnie niezwykłym polskim poetą Bolesławem Leśmianem. Naprawdę jest ich dużo. Kiedyś mocno interesowałem się Szymborską i Stachurą. Naprawdę w polskiej poezji jest z czego wybierać.
Czytaj więcej: Plebiscyt „Polak Roku 2022” Czytelników „Kuriera Wileńskiego”
Życie ze słowem polskim
Henryk Mażul urodził się 1 stycznia 1953 r. we wsi Budy w rejonie szyrwinckim. Po ukończeniu Mejszagolskiej Szkoły Średniej studiował polonistykę na Wileńskim Państwowym Instytucie Pedagogicznym. Jako poeta zadebiutował na łamach „Czerwonego Sztandaru”, gdzie pracował przez szereg lat. Pracował również w „Magazynie Wileńskim”, „Naszej Gazecie” i „Tygodniku Wileńszczyzny”. Na swym koncie ma następujące tomiki poezji: „Niedowidzę Niedosłyszę Niepokoję się”, „Iliady”, „Doszukać się Orła”, „22 wiersze”. Był współzałożycielem Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie, które później przekształciło się w ZPL.