Breakdance to najstarszy styl tańca hip-hopowego. Pochodzi z Bronksu w Nowym Jorku i powstał w latach 70. XX w. Wówczas tańczący spotykali się na rogach ulic, stacjach metra czy na „parkietach” chodnikowych, aby stoczyć bitwę taneczną i wyłonić zwycięzcę. To taniec bardzo żywiołowy, z elementami gimnastyki i akrobatyki, potrafi wprawić w zachwyt… i prawdziwy zawrót głowy! Czasem można traktować to dosłownie, bo nauka breakdance to nie tylko akrobatyczne ewolucje w powietrzu, lecz także figury wykonywane na głowie. Wszystko wskazuje na to, że niebawem nasza rodaczka Dominika będzie reprezentowała Litwę na igrzyskach olimpijskich w Paryżu w 2024 r.
Dominiko, jak długo trzeba ćwiczyć, aby osiągnąć taką perfekcję, dojść tak wysoko i pokonać rywali z innych krajów, a nawet kontynentów? Ostatnio w Tokio za konkurentów miałaś m.in. Azjatów, którzy słyną z gibkości, niesamowitej sprawności. Czy nie czułaś tremy, onieśmielenia? Nie bałaś się stanąć przed światową publiką?
Dominika Baniewicz: Breaking to jest moje życie, nie mogę ani dnia przeżyć bez treningu. Trenuję każdego dnia, siedem dni w tygodniu po sześć godzin dziennie. A w sobotę i niedzielę po osiem godzin dziennie. Dlatego, gdy jadę na zawody, czuję się 100 proc. gotowa, bo wiem, że ciężko pracowałam nawet powyżej normy, starałam się na 101 proc. (śmiech). Stres na zawodach zawsze jest i on jest u wszystkich tancerzy (nieważne, jaki masz poziom). Ale gdy wychodzisz na scenę, ten stres zamienia się w adrenalinę i gdy zaczynasz tańczyć, zapominasz o wszystkim i liczy się tylko ten moment, tu i teraz.
Na scenie czuję się jak w domu i nie mam obaw stanąć nawet przed ogromną publiką. Rozentuzjazmowana publiczność, która zazwyczaj wspiera mnie swoim okrzykami, oklaskami, to dodatkowy zastrzyk energii.
Tak, Azja jest w ogóle najsilniejsza w breakingu, szczególe Japonia. Ale ja byłam pewna siebie, bo wiedziałam, że jestem bardzo dobrze przygotowana i że mogę zwyciężyć. I zdobyłam złoto na mistrzostwach świata, które odbyły się 19 listopada w Tokio. Kiedy teraz o tym mówię, jestem przepełniona szczęściem i dumą. Zwyciężyłam jednych z najsilniejszych na świecie i osiągnęłam kolejny cel – naprawdę z górnej półki.
Obejrzałam kilka filmików z twoim występem, poczułam tę gorącą atmosferę. Jesteś niesamowita. A jak to się u Ciebie zaczęło? Co Cię urzekło w stylu breakdance?
Dominika Baniewicz: Zaczęło się wszystko od tego, że mając pięć lat, oglądałam YouTube’a i zobaczyłam wideo z breakdance. Oczarowało mnie to, byłam pod wielkim wrażeniem i zaczęłam marzyć, aby kiedyś tańczyć tak samo. Zaczęłam od nieudolnych prób, potem zaczęłam kopiować b-boys, naśladować ich ruchy. Pomału dom zmieniał się w taneczną arenę. A na swój pierwszy trening poszłam w wieku ośmiu lat i wtedy już upewniłam się, że breakdance to jest moje przeznaczenie, że w tym odnajduję siebie.
Gdzie już występowałaś? Jakie odnosiłaś sukcesy?
Dominika Baniewicz: Teraz podróżuję już po całym świece (USA, Japonia, Korea Południowa, Europa). Mój dorobek dotychczasowy to ponad 30 pierwszych miejsc. Te najbardziej satysfakcjonujące to: 1. miejsce w B-Girl Open Mistrzostwa Świata w Anglii (Undisputed Masters UK B-Boy Champs), 1. miejsce na Słowacji w B-Girl Open Outbreak Europe i teraz zdobyłam 1. miejsce w Japonii, w Tokio, gdzie byli najlepsi z całego świata. Każde zawody dają dużo doświadczenia, uczą, co można zrobić jeszcze lepiej następnym razem, inaczej. Im dalej, tym więcej czuje się pewności siebie.
Te wszystkie osiągnięcia z pewnością zawdzięczasz też mamie, która cię wspierała.
Dominika Baniewicz: Jest najlepszą mamą na świecie. Wspiera mnie bezwarunkowo. To moje szaleństwo breakingowe udzieliło się i jej. Patrząc na pracę, jaką wkładam w taniec, na mój styl życia, na codzienne godzenie tańca ze szkołą, i ona zaczęła żyć breakingiem. Kibicuje mi, wspiera i mamy ze sobą bardzo bliską więź. Jest taką mamą przyjaciółką. Jeździ ze mną po całym świecie i jest na każdych zawodach. Jestem jej za to bardzo wdzięczna.
I tu należą się ukłony dla twojej mamy Aliny, bo niejeden rodzic mógłby nie wykazać zrozumienia dla tego sportu, nie popierać, a nawet może krytykować, bo to nie balet czy inny styl odpowiedni dla dziewczynki. I chociaż bardzo widowiskowy, to i niebezpieczny: to taniec bardzo dynamiczny, z elementami akrobacji. I tu pytanie do mamy. Jak Pani podchodziła do tych zainteresowań córki?
Alina Baniewicz: Pamiętam, kiedy była jeszcze malutka i zobaczyłam, co ona wyczynia ze swoim ciałem, jak jest rytmiczna i giętka, od tego dnia wiedziałam, że to nie są dziecięce popisy, że ma talent. Widziałam zapał w jej oczach, widziałam, jak czuje muzykę i jak dla niej to ważne. Od pierwszego dnia wierzyłam w nią i dawałam jej do zrozumienia, że ją popieram w tym, co robi – absolutnie nie krytykowałam, nie zniechęcałam. Zawsze jej mówiłam, że musi robić to, co kocha, a tym okazał się breakdance.
Czytaj więcej: Daniel Zmitrowicz: Hobby stało się moim zawodem
A to wiązało się z pracochłonnymi treningami…
Alina Baniewicz: Zaczęła tańczyć we wrześniu 2015 r. dwa razy w tygodniu po półtorej godziny w LVJC (Lietuvos Vaikų ir Jaunimo Centras) u Jewgenija Kirljanowa. Chodziła tam całe dwa lata, do czasu, kiedy uczył Kirljanow. Kiedy odszedł, Nika została bez miejsca i bez trenera. Bardzo się zmartwiłyśmy, bo zrobił się problem. Wynajęcie prywatnego studia nie było na naszą kieszeń, a Nika nie wyobrażała sobie, że może zaprzestać treningów. Była zdesperowana i uparta, i mówiła, że będzie jeszcze więcej trenować, chce dorównać najlepszym w tej dyscyplinie. Ale na tym świecie są i dobrzy ludzie. Kiedy jeszcze uczęszczała do Progimnazjum Jana Pawła II, pani dyrektor Janina Wysocka każdego dnia pozwalała nam korzystać z sali gimnastycznej, i to bezpłatnie. Nika nie zaprzestała treningów nawet wtedy, kiedy była kwarantanna. Od marca do późnej jesieni z kawałkiem linoleum chodziłyśmy, szukając miejsca na parkingach i innych zakątkach – wszystko zależało od pogody. Ale trening musiał być codziennie. Ćwiczyła po 6–8 godzin dziennie.
A kiedy poznał ją świat? Jak wyglądały wasze wyjazdy na zawody?
Alina Baniewicz: Pierwszy nasz taki konkurs światowy był online i brali w nim udział zawodnicy z całego świata. Trzeba jednak było filmować – stworzyć filmik na dobrym poziomie, aby pokazał możliwości Niki. Musiały być przedstawione kompetencje z różnych umiejętności. Na przykład trzeba było zatańczyć do muzyki klasycznej, „Czterech pór roku” Vivaldiego. Pamiętam jak dziś, jechałyśmy na Starówkę kręcić film, a ja byłam operatorem, stylistką i psychologiem. Ludzie, nie rozumiejąc, jak dla nas ważny był ten filmik, przechodzili tam i z powrotem, nie zwracali uwagi, że tam ktoś coś filmuje. Niektórzy znów przyglądali się i komentowali. Zajęło nam sporo czasu wyłapywanie tych chwil, aby nikt nam nie przeszkadzał. Nika w tym światowym konkursie online zajęła 2. miejsce.
Dominika jest też mistrzynią Litwy, uczestniczyła w ważnym konkursie na Słowacji i w innych krajach. Takie wyjazdy są kosztowne. Jak sobie z tą kwestią radziłyście? Czy teraz są nadzieje na sponsora lub pomoc instytucji sportowych?
Alina Baniewicz: Nika jest mistrzynią Litwy nie tylko w kategorii b-girl, ale i w b-boy – pokonała bowiem wszystkich tu chłopaków (śmiech). Tych osiągnięć po prostu nie zliczę. W 14. roku życia została najmłodszą mistrzynią Outbreak Europe, to weszło do historii i otworzyło nam nowe drzwi. Dostałyśmy wsparcie z Litewskiego Komitetu Olimpijskiego, została wpisana na listę olimpijczyków. Już teraz dzięki federacji możemy sobie pozwolić na udział w konkursach. Chociaż dawniej było i tak, że gdy była zapraszana, miała zapewnione i opłacone wszystko przez organizatorów wydarzenia.
W wieku 15 lat wygrała światowe prestiżowe zawody Undisputed Masters UK Championship, w których brało udział 90 uczestników, pokonała 40-letną Japonkę Narumi. Świat wtedy dowiedział się o małej b-girl „Nickie” z Litwy. Inne znaczące zawody to: we Francji, Włoszech czy w Danii – tam walczyła w kategorii b-boy (50 chłopaków z całego świata). Organizator był w szoku, bo też pierwszy raz w historii dziewczynka pokonała b-boyów. W ogóle gdziekolwiek była, zdobywała z reguły pierwsze miejsca. Nie mogła tylko wziąć udziału w zawodach WDSF (World Dance Sport Federation), gdyż nie miała 16 lat. Jednak teraz nie ma już tej blokady. Olimpiada już za dwa lata i czas nie czeka.
Moje i Niki prośby zostały wysłuchane. Od 1 lipca br. może brać udział w WDSF i zbierać punkty na igrzyska olimpijskie. Od tego czasu wszystko nabrało kosmicznego tempa. Pierwszym doświadczeniem były zawody WDSF w Korei Południowej (21 października br.) i tam z numerem 1. pokonała 120 uczestników. W WDSF European Breaking Championships w Manchesterze w Anglii (5 listopada) zajęła 4. miejsce, które dało jej przepustkę (już bez eliminacji) na igrzyska olimpijskie. Następnie była Japonia (19 listopada). W Tokio zdobyła złoto. To było niesamowite, bo nie ma co ukrywać, Japończycy należą do faworytów w tej dyscyplinie, należą do najlepszych na świecie. W finale walczyła z Logistix, mistrzynią USA 2021 Red Bull bc one i tegoroczną finalistą Red Bull bc one (Nicka nie mogła dotychczas brać udziału w tych zawodach Red Bull bc one, bo był wymagany wiek 16 lat).
Zawsze jej powtarzam, wszystko ma swój czas i twój czas przyjdzie. Teraz jest jej czas. Bardzo poświęca się temu, co kocha. Nie jest łatwo. Trenuje bez trenera, bez ekipy. Korzysta z warsztatów online i wybiera, co jej pasuje. Pracuje siedem dni w tygodniu nie ma wakacji, świąt ani swobodnych weekendów. To ciężka praca, ale warta sukcesu. Teraz trenuje w jednej sali sportowej, gdzie jest dużo ludzi, hałas i nie ma za dużo miejsca na taniec, ale nie narzeka, aby tylko był dach i nie wiało. Bardzo dziękujemy za możliwość gospodarzowi tego klubu.
Jestem bardzo wdzięczna całej szkole im. Jana Pawła II i nauczycielom, szczególnie Danucie Radewicz – za wsparcie. Dzięki nim Nika została laureatką Nagrody Małego Krzysztofa przyznawanej za rozsławianie imienia Wilna w kraju i za granicą. Co dotyczy nauki, to mimo tylu wyjazdów i nieobecności na lekcjach daje radę. Do czasu kwarantanny miała wysokie osiągnięcia w szkole, dyplomy, ale teraz skupiona jest bardzo na tym, co kocha, czym żyje. Wszędzie nie może być doskonale, zawsze coś musi ucierpieć. Ona ma cel, dąży do niego, zawsze jest pewna siebie, nigdy nie powiedziała, że jest zmęczona. Nigdy! Jestem dumna z b-girl „Nickie”.
Czytaj więcej: Danuta Grydź, kierowniczka „Stu Uśmiechów”: „Taniec jest wartością, pasją, zabawą i przygodą” [GALERIA]
Dominiko, cały układ taneczny (łącznie z muzyką) to twoja autorska aranżacja. Jak ją tworzysz?
Dominika Baniewicz: To, co my tańczymy na zawodach, to improwizacja. My nie wiemy, pod jaką muzykę będziemy tańczyć, i nie mamy zaplanowanych od A do Z układów. W tym jest piękność breakingu, że możesz zaskoczyć samą siebie. Na treningach szlifuję ruchy, wymyślam nowe, a na zawodach już demonstruję wszystko to, co zostało poza kulisami (czyste ruchy wypracowane poprzez ciężki trud).
Domyślam się, że w konkursach tego szczebla, jak w Japonii, biorą udział najlepsi. Co się liczy w ocenie jury? Jakie aspekty bierze się pod uwagę? Co się spodobało oceniającym u Ciebie? W czym byłaś wyjątkowa?
Dominika Baniewicz: W Japonii, gdzie zdobyłam 1. miejsce na mistrzostwach świata, w zawodach brały udział najlepsze dziewczyny z całego świata. U nas jest najczęściej pięciu sędziów (jury), którzy oceniają twój taniec z planszetami. Jest to system Trivium. W planszetach jest pięć głównych kryteriów: muzykalność, oryginalność, technika, interpretacja, artystyczność.
Jeśli o mnie chodzi, to ja dominuję we wszystkich kryteriach, bo na treningach pracuję nad wszystkim. Rozwijam i artystyczność, i bardzo ciężkie ruchy. I to jest mój kozak, bo jestem jedną z niewielu, która potrafi i robić ciężkie ruchy, i tańczyć muzykalnie.
Kto jest twoim idolem w tej dyscyplinie?
Dominika Baniewicz: B-Boy Victor z USA. On jest jednym z najlepszych na świecie i już sześć lat z rzędu wygrywa wszystko, co można. To jest mój cel i przykład – być najlepszą przez bardzo długi okres.
Co Ci daje ten taniec, oprócz tego, że gibkość, sprężystość sylwetki, wzmocnienie organizmu?
Dominika Baniewicz: Każdy tancerz breakingu jest bardzo silny, bo aby zrealizować swoje przemyślane ruchy, musisz być przygotowanym fizycznie. Kondycja fizyczna jest bardzo ważna. Także musi być dobry słuch, aby robić te wszystkie ruchy z muzyką, musisz płynąć niczym woda. Jeżeli b-boy czy b-girl, tańcząc, wykonuje ruchy, a muzyka jest tylko tłem, to wtedy te ruchy nie mają sensu, to po prostu ruchy. Musi być koordynacja i współpraca.
Co taniec zmienił u Ciebie? Jak taniec zmienia twoje życie?
Dominika Baniewicz: Breaking zmienił moje życie radykalnie. Jestem bardzo szczęśliwa, że odnalazłam swoje przeznaczenie tak wcześnie i wiem, jaka jest moja misja. Breaking jest całym moim życiem. Jest jak oddychanie, nie mogę przeżyć dnia bez treningu. Wielu ludzi mi mówiło na początku, że ten fanatyzm przejdzie, ale nie. Upłynęło siedem lat, a ta miłość do breakingu wciąż trwa i kocham bardziej. Wiem, że będę tańczyć całe swoje życie.
Przed Tobą olimpiada w Paryżu. To ogromne wyzwanie.
Dominika Baniewicz: Igrzyska Olimpijskie w 2024 r. w Paryżu to mój cel, wiem, że tam będę. Ale mój cel to nie tylko tam być, ale i przywieźć medal. Chcę zrobić historię, której nikt nie oczekuje.
Jakie są twoje marzenia?
Dominika Baniewicz: O marzeniach nie lubię opowiadać głośno, to prywatny temat. Jak to się mówi, sukces nie lubi szumu, także pracuję w ciszy. W następnym i w 2024 r. zobaczycie, o czym mówiłam.
Czytaj więcej: Bożena Mieżonis: „Kontakt z młodym widzem jest czymś bardzo ważnym”
| Fot. archiwum prywatne Dominiki Baniewicz
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 49(143) 10-16/12/2022