Gdy ruszamy z Kramatorska w głąb obwodu donieckiego, wyłączamy nasze telefony. Mechanizmy roamingu nie rozróżniają, które stacje telefonii komórkowej są kontrolowane przez Ukraińców, a które przez rosyjskich okupantów. Ci drudzy zaś każdy zagraniczny numer traktują jako gratkę – obcokrajowcy bowiem przyjeżdżają z pomocą, a więc tam, gdzie przyjeżdżają, mogą być większe skupiska ludzi, w które rosyjscy najeźdźcy chętnie kierują ogień artyleryjski.
Przykładem jest uderzenie ze stycznia 2023 r. po pozycjach w Bachmucie, w miejsce, gdzie polscy wolontariusze rozdawali żywność ludności cywilnej. Polska społeczniczka Grażyna Aondo-Akaa straciła w tym ataku nogę. O zbiórce pieniędzy na jej rehabilitację informujemy na końcu artykułu.
Już z wyłączonymi telefonami, orientując się w terenie na podstawie słupów czarnego dymu, jedziemy w kierunku Doniecka. Bliżej frontu.
Bezpieczna chata
Donbas jest najgęściej zaludnionym regionem Ukrainy. Obwód doniecki to 4,4 proc. powierzchni kraju, ale przed wojną zamieszkiwało go blisko 10 proc. populacji, ok. 4 mln ludzi. W referendum ws. niepodległości Ukrainy w 1990 r. znakomita większość głosowała za niepodległością, mimo że dominuje tutaj język rosyjski.
Jedziemy od jednej wioski do drugiej, omijając dziury w drogach utworzone przez ciągły ostrzał. Im bliżej frontu, tym bardziej uszkodzone rosyjskimi ostrzałami są też budynki. Nieuszkodzonych nie ma – ostatnie mijaliśmy przed Kramatorskiem. Wśród ruin znajdujemy cel naszej wyprawy, miejsce stacjonowania sił powietrznych Państwowej Służby Granicznej Ukrainy. Formalnie oddział nazywa się inaczej – jest to jednostka zapewniająca wsparcie sił lądowych z użyciem dronów.
Rosyjska agresja przeciw Ukrainie jest prawdopodobnie pierwszą wojną w historii, w której drony są w tak szerokim użyciu – i zarazem tak bardzo wpływają na jej przebieg. Obie strony używają bezpilotowców do rekonesansu, a także do działań bojowych.
Zostajemy przyjęci w „sztabie” oddziału kierowania bezzałogowcami. Jest to niczym niewyróżniająca się wiejska chata, w środku której przez całą dobę grzeje piec. Ma to znaczenie strategiczne – przeziębienie pozbawia pilota bezzałogowca zdolności bojowej, wymagającej najwyższego skupienia, a to pociąga za sobą spadek zdolności bojowej całego odcinka frontu.
– Jeden intensywny wylot trwał 20 minut, a czułem się, jakbym spędził na nim kilka godzin – dzieli się jeden z pilotów. To dojrzały mężczyzna, przed wojną był dyrektorem jednego z przedsiębiorstw rolnych w regionie, lokalnym milionerem. Zgłosił się do oddziału na ochotnika, podobnie jak jego zastępca z firmy, mimo że z racji wieku już nie grozi im mobilizacja i mogliby opuścić kraj. – Nie mogę patrzeć, jak te pola, które dawały plony i chleb tylu ludziom, depczą buty okupantów. Zawsze odpowiadałem za tę ziemię i za moich ludzi, nie mogę ich zostawić teraz – kwituje.
We dwójkę wydali zgromadzony w ciągu życia majątek, żeby kupić drony i wyposażenie oddziału. W tejże chacie dokonują modyfikacji bezzałogowców, wgrywają nowe oprogramowanie, spawają elektronikę. Jedynie na wyloty wyjeżdżają dalej, bo miejsca startu dronów są narażone na ataki rosyjskiej artylerii.
Gdy przyjeżdżamy, w oddziale panuje „żałoba” po utracie największego bezpilotowca – kosztującego kilkanaście tysięcy euro matrice 30T. – Ustawiłem go do startu, poszedłem do kryjówki. Włączyłem drona i jedyne, co zobaczyłem przez kamerę, to zamykającą się na niej ścianę. Musieli nas zobaczyć ze swoich dronów, bo rakieta potrzebowała paru minut, żeby dolecieć. Miałem szczęście, a oni wysłali rakietę za półtora miliona, żeby zniszczyć drona za 15 tys. – pociesza się młody pilot.
Półtora miliona wymienione na kilkanaście tysięcy – to rzeczywiście „ruski biznes”.
Czytaj więcej: Artur Żak: „Ukraina wygrała wojnę o prąd”



„Swoich ruskie nie porzucają…”
„A kogo porzucili, ten już nie swój”.
Nasi rozmówcy są żołnierzami Państwowej Służby Granicznej Ukrainy. Formacja ta, odwołująca się m.in. do etosu kozaczyzny jako formacji strzegącej granic przed najazdami tatarskimi i moskalskimi, nie bez racji uchodzi za elitarną. Dowódca odwiedzanego przez nas oddziału z dumą opowiada, że w tej wojnie prykordonnyky ani razu nie opuścili bronionych pozycji, zanim nie otrzymali takiego rozkazu. Piloci dronów zaś muszą mieć nerwy szczególnie mocne. Nie tylko dlatego, że są głównym celem rosyjskich snajperów, droniarzy i artylerii, nie mogą też liczyć na dobre traktowanie w razie dostania się do niewoli.
Demoralizujące jest też oglądanie tego, jak rosyjscy agresorzy się zachowują. „Widziałem, jak jeden z rosyjskich został lekko ranny, coś miał z nogą, pewnie by się go dało uratować. Jego towarzysze natychmiast go obskoczyli, zabrali wartościowe rzeczy i się rozbiegli, zostawiając go na śmierć” – podzielił się swoimi obserwacjami jeden z pilotów na profilu Beers and Battles na Instagramie. W internecie można znaleźć dużo nagrań takiego postępowania rosyjskich okupantów – nieudzielania pomocy swoim towarzyszom, zostawiania rannych, rabowania ich zamiast zabrania w bezpieczne miejsce. Zadaje to kłam kolejnemu hasłu rosyjskiej propagandy: Russkije swajich nie brasajut.
Czytaj więcej: Papież Franciszek przyjął na audiencji premiera Ukrainy Denysa Szmyhala
Powrót do świata
Gdy wracamy, po kilkunastu kilometrach zastaje nas pewna normalność. Sklep, który służy także za punkt dystrybucji wody pitnej (wodociągi zostały zbombardowane przez rosyjskich agresorów, a ich naprawa w warunkach frontu nie jest możliwa). Można tu wypić kawę – pokrywki do jednorazowych kubków mają różne kolory, zależnie od wielkości. Tworzy to weselszą atmosferę wśród wojennego kurzu i szarości, ułatwia także dobranie pokrywki w sytuacji, kiedy po pobycie na froncie ręce są zbyt zgrabiałe, by ten rozmiar wymacać spośród białych wieczek. Niby szczegół, ale na wojnie się one liczą.
Po przestudiowaniu mojej akredytacji jeden z żołnierzy pyta, jaki tort jadłem na swoje niedawne urodziny. – Musisz zjeść, inaczej się nie liczy – mówi. Śmiejemy się, skąd wezmę jakiś tort. Ostatecznie kupuję wściekle słodkie ciastko ze śmietanką, czekoladą i śliwką. Smakuje jak przystało na jedzenie na skraju cywilizowanego świata – nadzwyczajnie.
| Fot. Rajmund Klonowski
Trwa zbiórka pieniędzy na rehabilitację Grażyny Aondo-Akaa, która w styczniu 2023 r. pracowała jako wolontariuszka w Bahmucie na Ukrainie, organizując wsparcie dla ofiar wojny. W wyniku wybuchu pocisku moździerzowego została poważnie ranna, konieczna była częściowa amputacja nogi. Więcej na temat zbiórki: https://zrzutka.pl/kada6g
Reportaż opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 20(58) 20-26/05/2023