Nad tym się również warto pochylić, ale jest także inna sprawa, o której się nie mówi, a będąca nie mniej groźną – to przekraczanie kompetencji. Podział kompetencji między instytucjami władzy jest pomysłem starym jak świat; wystarczy przypomnieć biblijne: „Oddajcie więc cesarzowi to, co jest cesarskie, a Bogu to, co boskie”. Myśliciele późniejsi mówili o podziale władzy, o rozdziale rodzajów władzy itd. Co się jednak dzieje, kiedy któraś z instytucji zawłaszcza sobie funkcje jej nienależne?
W wiekach minionych słusznie się mówiło o uzurpacji czy tyranii, obalano też takich królów – czy cesarzy właśnie – których uznano za sięgających po władzę w dziedzinach im nienależną. Obecnie, w związku z tym, że instytucje nie są jednoosobowe, a często w ogóle anonimowo kryją się za szyldami i rzecznikami, trudno też jakoś katalizować oburzenie na ich samowolę. Wiele krajów boryka się z problemem „sędziów aktywistów”, którzy wychodzą z roli egzekwowania prawa – i chcą go stanowić, kształtować w wybranym przez siebie kierunku.
Czasem przybiera to postać wręcz antypaństwową, jak w sytuacji kryzysu migracyjnego na Litwie czy orzeczenia na temat elektrowni w Turowie w Polsce.
Cała Unia Europejska przeżywa kryzys z powodu aktywizmu urzędniczego – kiedy biurokracja, której rolą jest funkcjonowanie w ramach ustanowionego prawa, przejmuje funkcję jego tworzenia, w dodatku poza jakąkolwiek kontrolą społeczeństw, wyborców i bez mechanizmów odwoławczych. Stąd potem mamy takie cuda, jak zakaz rejestrowania samochodów spalinowych czy deliberowany obecnie system przymusowej relokacji migrantów w krajach UE, którego nikt z nami nie konsultuje, chociaż będziemy zań płacić.
W Wilnie zaś mamy przykład tego, co się dzieje, kiedy urzędnicy, przekraczając swoje kwalifikacje, zajmują się regulacją ruchu (normalnie powinna się tym zajmować policja), a tytuł inżyniera nadaje nie uniwersytet wraz z wykształceniem, tylko mer decyzją polityczną.
Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 25 (73) 24-30/06/2023