Przed kilkoma dniami pojawiła się informacja, że ok. stu wagnerowców przemieszcza się w stronę przesmyku suwalskiego. W przestrzeni publicznej pojawiła się informacja, że mogą być wykorzystani do prowokacji przeciwko Polsce lub Litwy. Historyk wojskowości i ekspert ds. bezpieczeństwa Egidijus Papečkys na razie nie dostrzega dużego zagrożenia dla naszych krajów.
— Moim zdaniem ta „setka” to są instruktorzy, którzy przybyli na poligony, aby przeprowadzić krótkie ćwiczenia dla białoruskich żołnierzy oraz przedstawicieli struktur represyjnych. Czy mogą być wykorzystani przeciwko państwom NATO? Teoretycznie tak. Zresztą takie prowokacje były możliwe również wcześniej. Dla tego typu działań niepotrzebne są liczne i dobrze przeszkolone grupy wojskowe. Wszystko zależy od woli politycznej nieprzyjaznych nam krajów. Tym niemniej, polityka odstraszania NATO nie zostawia żadnej przestrzeni dla tego typu zachowań. Tak naprawdę NATO robi wszystko w sposób odpowiedzialny, aby do takich prowokacji nie doszło — powiedział „Kurierowi Wileńskiemu” rozmówca.
Czytaj więcej: Duda i Nausėda na przesmyku suwalskim: „Tu jest bezpiecznie”
Reakcja Polski
Mateusz Morawiecki, odwiedzając w sobotę należące do Polskiej Grupy Zbrojeniowej Zakłady Mechaniczne Bumar-Łabędy, poinformował, że od kilku lat reżim Łukaszenki próbuje destabilizować sytuację na granicy polsko-białoruskiej. Zdaniem szefa polskiego rządu sytuacja na granicy jeszcze bardziej skomplikowała się, gdy do sąsiedniego kraju przybyli najemnicy z Grupy Wagnera. „Mamy informację, że ponad stu najemników Grupy Wagnera przesunęło się w kierunku przesmyku suwalskiego niedaleko Grodna na Białorusi. Na pewno jest to krok w kierunku dalszego ataku hybrydowego na polskie terytorium” — oświadczył premier, którego zdaniem najemnicy przebrani za białoruskich pograniczników będą pomagali migrantom nielegalnie przekraczać granicę. Nie wykluczył też możliwości, że przebrani za migrantów będą próbowali przedostać się na terytorium Polski.
Kilka dni wcześniej minister obrony RP Mariusz Błaszczak, wizytując polskie jednostki wojskowe stacjonujące we wschodniej części Polski, oświadczył, że zostały przesunięte kolejne oddziały ku granicy z Białorusią. Celem tej akcji jest odstraszanie potencjalnych agresorów od prób prowokacji na granicy.
„Robimy wszystko, by odstraszyć agresora. Dlatego Wojsko Polskie jest obecne na wschodzie naszego kraju, dlatego na wschodzie Polski powstają nowe jednostki. Wszystko po to, by Rosja nie zdecydowała się na wkroczenie do Polski. To właśnie doktryna odstraszania, którą konsekwentnie realizujemy” — oświadczył szef polskiego resortu obrony.
Reakcja Litwy
W sprawie zagrożenia ze strony wagnerowców wypowiedział się również prezydent Litwy, którego zdaniem rosyjscy najemnicy rozmieszczeni na Białorusi stanowią zagrożenie dla naszego kraju. „Nawet jeśli główne scenariusze są inne lub jeśli chcą, abyśmy wierzyli, że wagnerowcy zostaną skierowani do Afryki lub innych miejsc, to z pewnością jest to zbyt duża pokusa, aby nie wykorzystać obecności tutaj, blisko naszej granicy, do różnych prowokacji. Dlatego uważam, że zagrożenie jest poważne” — oświadczył w poniedziałek Gitanas Nausėda.
Wcześniej wiceminister spraw wewnętrznych Arnoldas Abramavičius poinformował, że jeśli sytuacja na granicy z Białorusią mocno się skomplikuje i dojdzie do poważnych incydentów, to wówczas Polska, Litwa oraz Łotwa są gotowe do całkowitego zamknięcia granicy z tym krajem. „Taka możliwość istnieje. Pytanie, jak daleko posunie się reżim w Białorusi, który oczywiście wszystko uzgadnia z Rosją” — podkreślił polityk.
Czytaj więcej: Czy Grupa Wagnera stanowi zagrożenie dla Litwy?
Napięcie rośnie
Przesmyk suwalski, czyli terytorium leżące wzdłuż polsko-litewskiej granicy i oddzielające Białoruś od obwodu kaliningradzkiego, ze względu na swe położenie jest nazywane jednym z najbardziej zapalnych punktów na mapie NATO. — Przesmyk suwalski, pod względem operacyjnym, jest takim miejscem, które potrzebuje zwyczajnie więcej uwagi. Po prostu, musi być wciągnięte do planowania obronnego, bo jest czymś oczywistym, że jest to ten fragment terytorium, który faktycznie potencjalny agresor może przeciąć terytorium NATO. Sytuacja w tej kwestii z pewnością polepszyła się. Zwłaszcza po wileńskim szczycie, ale już wcześniej podjęto różne działania. W jednym z wywiadów głównodowodzący litewskiego wojska powiedział, że o swym bezpieczeństwie musimy myśleć nie tylko my, ale również agresor. To oznacza, że gdyby doszło do ataku na przesmyk suwalski, to NATO nie byłoby tym przysłowiowym workiem do bicia. Obrona nie polega na tym, że stoisz w miejscu i próbujesz się obronić. Są również działania odwetowe. Jak już wspomniałem, to może być celem ataku, ale mając odpowiednie siły wojskowe na miejscu oraz odpowiednie plany obronne, to sam przesmyk suwalski nie jest dużym problemem — oświadczył w rozmowie z naszym dziennikiem Egidijus Papečkys.
Zdaniem rozmówcy NATO kontroluje sytuację, ale to nie oznacza, że można spocząć na laurach. — Jestem przekonany, że kierownictwo NATO poświęca wystarczająco dużo uwagi tej kwestii. Ufam racjonalizmowi i efektywności Sojuszu, kiedy planuje, jak mają być rozdysponowane odpowiednie zasoby wojskowe. Tym bardziej, kiedy rośnie napięcie. W trakcie wojny to jest czymś naturalnym. Kiedy siły potencjalnego wroga się rozwijają, to nie możemy powiedzieć, że zrobiliśmy wszystko dla własnego bezpieczeństwa. Musimy konsekwentnie zwiększać swoją sprawność obronną i ciągle musimy być gotowi na ewentualną agresję. Trzeba też pamiętać, że NATO nie jest sojuszem agresywnym. Nie ma żadnych terytorialnych pretensji wobec swoich sąsiadów. Odwrotnie, to niektórzy nieprzyjacielscy sąsiedzi mówią, że mogą zająć któryś z krajów NATO w ciągu 60 godzin lub w ciągu innego, krótkiego terminu — dodał ekspert.