Więcej

    Czas na humanizację Wilna

    Nie ukrywam, że szalenie mnie cieszy, iż Samorząd Miasta Wilna wyzwolił się spod uroku Mindaugasa Pakalnisa, przyrównanego przeze mnie do czarownika Sarumana z „Władcy Pierścieni”.

    Zatrudnienie go było jedną z licznych szkód, jakie wyrządził miastu w ciągu dwóch kadencji merowania Remigijus Šimašius. Miasto bardzo niechętnie ujawniło, że sama odprawa Pakalnisa kosztowała nasz budżet ok. 18 tys. euro – gdyż zatrudniony był nie tylko jako naczelny architekt stolicy, lecz także jako kierownik projektów w spółce samorządowej „Susisiekimo paslaugos”, odpowiedzialnej za regulację ruchu w mieście. Jednak zamiast się oburzać wysokością odprawy (umówmy się – wyszło taniej, niżby naprawiać po nim kolejne szkody), społeczeństwo powinno zwrócić uwagę na inne kurioza, które przy tej okazji wychodzą na jaw.

    Po pierwsze, zatrudnienie człowieka na tych dwóch stanowiskach powoduje, że gubi się element kontrolny. Wyobrażacie sobie, żeby księgowy był zarazem inspektorem podatkowym i sam kontrolował przygotowane przez siebie sprawozdania finansowe? Oczywiście, że prawnie nawet można „pogodzić” takie stanowiska, ale gdzie element etyczny, moralny i przede wszystkim – dbałość o interes mieszkańców miasta? Bo ten właśnie cierpi najbardziej.

    Po drugie, kuriozalne jest, że ruch w mieście reguluje nie sama administracja, tylko wydzielona z tego spółka, która zarazem odpowiada m.in.: za wystawianie mandatów za parkowanie, kontrolę biletów w autobusach i kilka innych rzeczy. Czyli sama tworzy warunki, w których może jak najwięcej zarabiać, a jeszcze naczelny architekt, który jest tej spółki pracownikiem, wszystkie zatwierdza od drugiej strony.

    Po trzecie, architekt miasta musi zarabiać dobrze. I absurdem jest zcentralizowany biurokratyczny porządek płac, zgodnie z którym według tej samej metodologii ustala się wynagrodzenie architekta liczącej tysiąc mieszkańców Białej Waki i architekta 700 razy większego ludnościowo Wilna – inna jest skala wielkości miast, skala odpowiedzialności, a także zasobności portfeli potencjalnych deweloperów nieruchomości.

    I lepiej byłoby według takiej skali ustalać wynagrodzenie, a nie tworzyć fikcje w postaci podwójnego zatrudniania, żeby architekt miał za co żyć. Niech zarabia dobrze, naprawdę po ludzku – byle był dobrym specjalistą i estetą, a nie ideologicznym czarownikiem. 

    Czytaj więcej: Transformacja wileńskiej dzielnicy dworcowej


    Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 36 (104) 09-15/09/2023